Ostatnie spotkanie 26. kolejki PKO BP Ekstraklasy przeniesie nas do Gdańska, gdzie lokalna Lechia, która zajmuje aktualnie ostatnie miejsce w tabeli, podejmie przedostatnią Stal Mielec. Obie drużyny, pomimo zajmowanych miejsc w tabeli, mogą się jeszcze – mówiąc kolokwialnie – wymiksować z ewentualnego spadku.
Lechia potrzebuje zwycięstwa jak tlenu
Lechia, która będzie gospodarzem dzisiejszego meczu, ma na koncie 24 punkty – tyle samo co Stal. Jednak do 14. miejsca drużynie trenera Johna Carvera brakuje tylko 5 punktów. Lechia w ostatnich pięciu meczach zdobyła punkty tylko w jednym spotkaniu – o dziwo było to starcie z Jagą, wygrane 1:0. Wszystkie inne mecze klub z Gdańska przegrał, tracąc w każdym z nich minimum dwie bramki. Co ciekawe, w meczach na własnym stadionie Lechia wygrywała w ostatnim czasie tylko z przeciwnikami z samego szczytu tabeli. Chodzi tu o wspomniany już mecz z Jagiellonią, a także o wygraną z Lechem (1:0). W przypadku starć z drużynami z dolnych rejonów tabeli sytuacja wygląda znacznie gorzej. Ostatni mecz z Widzewem pokazał, że Lechia – pomimo podobnego czasu spędzonego przy piłce – nie potrafiła realnie zagrozić bramce przeciwnika. Lechia to drużyna, która najrzadziej zdobywa bramki w Ekstraklasie, ale też najwięcej ich traci.
Stal jedzie po przełamanie
Stal również nie może być zadowolona ze swojej postawy na boisku. 17. miejsce z dorobkiem 24 punktów budzi spore zastrzeżenia. Tym większe obawy mogą mieć kibice przed meczem z Lechią, patrząc na ostatnie 5 spotkań podopiecznych Janusza Niedźwiedzia. Cztery porażki i jeden remis, a przy tym 13 straconych goli – to nie brzmi optymistycznie. Nie da się ukryć, że mecz z Lechią, czyli bezpośrednim rywalem w walce o utrzymanie, jest świetną okazją do odbudowania formy. Zwłaszcza że przed Stalą jeszcze trzy spotkania z drużynami z końca tabeli. W ostatnich bezpośrednich starciach obu ekip dwa razy wygrywała Lechia, dwa razy padł remis, a raz górą była Stal. Zwycięstwo Stali miało miejsce w obecnym sezonie, na początku października. Bramkę na wagę zwycięstwa zdobył wówczas Łukasz Wolsztyński – minutę po wejściu z ławki. Ten sam zawodnik strzelił w ostatnim meczu z Cracovią gola, który rozpoczął strzelanie w tym spotkaniu.
Szymon Ignacek