Uchodzi za jeden z największych talentów białostockiej piłki. W lidze debiutował miesiąc po skończeniu 16 urodzin. W swoim drugim meczu w Ekstraklasie zaliczył 2 asysty. „Ochów” i „achów” nad Przemysławem Mystkowski z Jagiellonii Białystok było bez liku. Widziano w nim zawodnika, który przez lata będzie odpowiadał za kreowanie gry „Jagi”. Jednak w pewnym momencie jego rozwój mocno wyhamował. Co mu nie wyszło? Jak poradził sobie z falą hejtu, która spłynęła na niego w pewnym momencie jego przygody z piłką? Dlaczego uważa, że okres wypożyczenia do Miedzi Legnica nie był czasem straconym i czym pozytywnym zaskoczył go trener Iwajło Petew? 

Michał Kułakowski (RadioGol): Muszę zacząć od meczu z Pogonią. W końcu wygraliście. Czujesz, że z drużyny zeszło ciśnienie? Będzie Wam teraz łatwiej? Czego brakuje, żebyście grali na tym Waszym najwyższym poziomie, bo w Jadze są przecież piłkarze, którzy mają piłkarską jakość.

Przemysław Mystkowski – To zwycięstwo było nam bardzo potrzebne. Wiadomo jak się nie wygrywa od kilku spotkań, to gdzieś ta pewność siebie ucieka. W meczu z Pogonią bardziej skupiliśmy się na tym, żeby wyszarpać to zwycięstwo niż na samej grze. Na pewno w naszej drużynie jest dużo jakości piłkarskiej, ale nie pokazaliśmy jeszcze tego. Myślę, że to przyjdzie z czasem. Teraz musimy złapać dobrą serię i wierzę, że będzie to wyglądało lepiej.

M.K. No właśnie brakuje Wam takiej dobrej serii. W tym sezonie straciliście dużo głupich bramek. Były jakieś dziwne rykoszety, brakowało też szczęścia, na co zresztą zwracaliście uwagę. Raz, dwa czy trzy to może się zdarzyć, ale w pewnym momencie pojawiało się to seriami. Co się dzieje w psychice zawodnika w takich sytuacjach? Widać, że z jednej strony z Was biła frustracja, a z drugiej można było poczuć pewną bezradność.

P.M. – Na pewno nie jest to nic fajnego, jeśli się traci bramki po rykoszetach, czy dziwnych przebitkach. Taka jednak jest piłka. Czasami daje nam, czasami rywalom. Trzeba to uszanować. Jednak moim zdaniem szczęściu też trzeba pomóc i wydaje mi się, że zrobiliśmy to w Szczecinie. Wierzę, że to, co pętało nam nogi, w końcu puści i pokażemy na co naprawdę nas stać.

M.K. Ponad 20 minut graliście w przewadze jednego zawodnika, a mimo to cofnęliście się. Momentami przypominało to obronę Częstochowy. Miałem wrażenie, że wręcz prosicie się o gola. Defensywa nie jest w tym sezonie monolitem. Nie prościej było Pogoń dobić? Tym bardziej, że nie grają oni niczego niesamowitego na wiosnę.

P.M. – Nie było to założenie taktyczne, żeby się cofnąć. Jak włączysz większość meczów w Ekstraklasie, to zauważysz, że po prowadzeniu jedną bramką, zespoły cofają się i starają wybronić ten wynik. Dodatkowo my mając ciśnienie, że nie wygraliśmy jeszcze na wiosnę, to chcieliśmy zwyciężyć w tym spotkaniu za wszelką cenę. Nasze zachowanie było intuicyjne, dlatego bardziej skupiliśmy się na obronie niż ataku. Oczywiście graliśmy w przewadze jednego zawodnika i mogliśmy na spokojnie pograć piłką, ale wydaje mi się, że to wszystko bardziej rozgrywało się w naszych głowach niż na boisku. Poza tym jak się broni się przez dłuższy czas, biega się za piłką, to kiedy w końcu się ją odbierze czasami brakuje tej mocy, żeby ruszyć do przodu.

M.K. Zagrałeś drugi mecz z rzędu w podstawowym składzie, co prawda nie na swojej nominalnej pozycji. Jest w ogóle szansa, że trener Iwajło Petew ustawi Cię na „dziesiątce”, gdzie czujesz się najlepiej, czy nie bierzesz na razie tego pod uwagę?

P.M. – Nie mówię, że nie chciałbym zagrać na swojej nominalnej pozycji, ale w tym momencie nie skupiam się na tym, gdzie będę grał. Po prostu cieszę się z każdej minuty na boisku. Staram się wyciągać z tego maxa. Nie grałem przez bardzo długi okres. Teraz wskoczyłem do składu w dość ciężkim momencie dla drużyny. Na szczęście w końcu wygraliśmy, mogłem się do tego jakoś przyczynić i mamy się z czego cieszyć, bo te punkty drużynie były bardzo potrzebne.

M.K. Jesteś jednym z największych talentów białostockiej piłki. W lidze debiutowałeś w wieku 16 lat. Od tego czasu minęło już prawie 6 lat. Oczekiwania wobec Twojej osoby były ogromne, jednak w pewnym momencie nie poszło tak, jak wszyscy się tego spodziewali. Na Twoją osobę spadła fala hejtu, można było usłyszeć, że odbiła Ci sodówka. Inni wciąż mówią, że umiejętności są, ale głowa nie dojeżdża. Jak w ogóle reagujesz na to wszystko?

P.M. – Staram się nie czytać tych komentarzy, bo to nic nie daje. Zresztą najwięcej o tym tak naprawdę dowiaduję się od Ciebie, kiedy rozmawiamy (śmiech). A tak na poważnie, jak nie grasz albo trapią cię kontuzje, to prędzej czy później ta wiara w siebie i własne umiejętności maleje. Później łapie się doła. Też miałem taki okres. W pewnym momencie nie czułem radości z piłki.

M.K. Czujesz, że teraz ta radość z gry wraca?

P.M. – Tak. Wiesz, gra w IV lidze, tak jak miało to miejsce w poprzedniej rundzie, nie jest niczym fajnym. Oczywiście trzeba dawać z siebie maxa wszędzie, ale jak trenujesz w pierwszym zespole i nie czujesz się gorszym od innych piłkarzy, a mimo to występujesz w rezerwach, to ciężko być zadowolonym. Trzeba czerpać radość z grania w piłkę. Dla mnie to nie jest tylko praca, ale również przyjemność. Nie myślę o futbolu wyłącznie jako o sposobie na zarobienie pieniędzy. To również moja życiowa pasja.

M.K. Po objęciu posady trenera przez Ireneusza Mamrota wydawało się, że będziesz ważną postacią drużyny, jednak przydarzyła się ta nieszczęsna kontuzja podczas meczu z Qabalą w Lidze Europy, po której długo nie mogłeś dojść do formy. Później były wypożyczenia do Miedzi Legnica i Podbeskidzia Bielsko-Biała. Też nieudane. Z perspektywy czasu wiesz, co poszło nie tak?

P.M. – Nie do końca się zgodzę, że nie poszło mi w Miedzi. W pierwszej rundzie, kiedy przyszedłem do zespołu, to praktycznie grałem wszystko od deski do deski. Na koniec jesieni zostałem też wybrany najlepszym młodzieżowcem w lidze. Problem pojawił się potem, ponieważ nie wiedziałem tak naprawdę, co ze mną będzie. Czy wrócę do Białegostoku, czy zostanę w Miedzi. Akurat w tamtym okresie „Miedzianka” ściągnęła do siebie Pettieriego Forsella. Może Fin, jeśli chodzi o sylwetkę, nie wygląda najlepiej, ale naprawdę prezentuje duże umiejętności piłkarskie. Ostatecznie wróciłem do Legnicy, ale występowałem głównie na skrzydle, a to nie jest do końca moja pozycja. Wiadomo, tych minut było mniej niż w rundzie jesiennej, ale nie można powiedzieć, że w ogóle nie grałem. Z Miedzią awansowaliśmy do Ekstraklasy, a ja wróciłem do Białegostoku. Natomiast jeśli chodzi o Podbeskidzie, to mam świadomość, że sam zawaliłem okres tamtego wypożyczenia. W pierwszej rundzie zagrałem kilka spotkań z kontuzją, później jak zgłosiłem uraz, to przez 1,5 miesiąca praktycznie w ogóle nie trenowałem. Tak to niestety wyglądało. Obecnie staram się nie myśleć, co było kiedyś i skupiam się tym, co jest teraz.

M.K. Nigdy nie współpracowałeś z żadną agencją menadżerską. Wszystkie sprawy kontrolował Twój tata. Jak myślisz, czy gdybyś miał swojego agenta, to Twoja kariera mogłaby potoczyć się trochę inaczej?

P.M. – Wychodziłem i nadal wychodzę z założenia, że żaden agent nie jest mi potrzebny skoro nie zmieniam klubu. W pierwszym okresie pobytu w Jagiellonii miałem umowę na 4 lata i nic nie zapowiadało się na to, że mam ją opuścić. Zresztą zawsze marzyłem, żeby grać z „Jotką” na piersi. Jagiellonia to jest mój klub, Białystok to moje miasto, tu się wychowałem.

M.K. No nie zapowiadało się, ale mimo że byłeś w kadrze, to nie dostawałeś zbytnio wielu szans na grę. Jakbym był na Twoim miejscu, pomyślałbym: „Kurczę, jestem w takim wieku, że chcę i muszę grać. Trzeba coś zmienić.” Agent mógłby dobrze cię zareklamować innemu klubowi. Nie myślałeś w ten sposób? Bo moim zdaniem w Jagiellonii nie zaufali Ci tak, jak choćby Klimali, który mimo że grał beznadziejnie, to grał. Efekt? Teraz w klubie cieszą się z 4 milionów euro. Ty natomiast jak już wchodziłeś to grałeś głównie ogony, a wtedy ciężko cokolwiek pokazać.

P.M. – Tak naprawdę w tym tygodniu po raz pierwszy zagrałem dwa mecze z rzędu w pierwszym składzie odkąd jestem w Jagiellonii. Rzeczywiście, kiedyś wchodziłem głównie na ogony. Jednak tak jak powiedziałem, nie ma sensu wracać do przeszłości. Skupiam się na tym, co jest teraz. Pracuję indywidualnie, zostaję po treningach. Wiadomo, nie jestem może nominalnym skrzydłowym, ale staram się dawać z siebie maksa tam, gdzie dostaje szansę. W przypadku Patryka wiadomo jak było. Na początku nie strzelał tych bramek, ale później się przełamał i poszło. Zespół też mu pomagał. Poza tym Klima dużo pracował indywidualnie i jak widać, to się opłaciło. Teraz gra w dużym klubie, na którego meczach jest zawsze pełen stadion. Do tego zarabia dobre pieniądze. I bardzo fajnie, sam na to zapracował. Wychodzę z założenia, że kiedyś moja praca też zaowocuje i w końcu to pójdzie do przodu.

M.K. Nie myślałeś, żeby spróbować swoich sił za granicą, np. w Hiszpanii? Jesteś bardzo technicznym zawodnikiem i moim zdaniem liga hiszpańska jest idealnie skrojona pod Ciebie. Twój najlepszy przyjaciel Piotrek Gorczyca zdecydował się na taki krok. Znacie się jeszcze z czasów gry w juniorach, jednak poszliście zupełnie innymi drogami. Do Piotrka też los długo się nie uśmiechał. Z Jagiellonii poszedł do Ślęzy Wrocław, później wyjechał do Niemiec, wrócił na chwilę do Olimpii Zambrów, a teraz broni w Hiszpanii na poziomie Tercera Division. Jest bardzo chwalony za swoje występy i zapowiada się na to, że pójdzie zdecydowanie wyżej.

P.M. – Rzeczywiście z Gorim od małego trzymamy się razem i fajnie, że w końcu zaczyna się mu układać. Jednak on ma zupełnie inny charakter niż ja. Gdzie by nie pojechał, to wszędzie sobie poradzi. Poza tym jest mega kontaktową osobą i ma niesamowity charakter do piłki. Natomiast jeśli chodzi o mnie, to ciężko powiedzieć. Rzeczywiście styl gry w Polsce jest zupełnie inny niż w Hiszpanii. Polska liga, nieważne na jakim szczeblu, jest zdecydowanie bardziej fizyczna. Trzeba przede wszystkim walczyć. Staram się do tego dostosować. Na razie jestem w Jagiellonii i tak jak już mówiłem nie myślę, co będzie w przyszłości. Najważniejsza jest praca, jaką mam wykonać każdego następnego dnia.

M.K. Pracowałeś z takimi trenerami jak Piotr Stokowiec, Michał Probierz, Dominik Nowak, Krzysztof Brede, Ireneusz Mamrot. W juniorach szkolili Cię Samuel Tomar i Tomasz Kulhawik. Któryś z nich był/jest takim Twoim piłkarskim ojcem?

P.M. – Na pewno dużo zawdzięczam trenerowi Tomarowi. To z nim spędziłem najwięcej czasu i to, co umiem dzisiaj, jest głównie jego zasługą. Treningi zacząłem w wieku 6 lat. W zasadzie całą przygodę z piłką idę razem z nim. Natomiast jeśli chodzi o grę w seniorach, to z perspektywy czasu myślę, że dużo dał mi trener Probierz. Co prawda występowałem u niego głównie na skrzydle, ale na pewno wiele się od niego nauczyłem. Dobrze wspominam też okres w Miedzi Legnica. Trener Nowak jest bardzo pozytywną postacią. Ma fajny pomysł na futbol. Zresztą z Miedzią zrobiliśmy awans do Ekstraklasy i byliśmy dominującą drużyną, która przede wszystkim chciała grać w piłkę, a z tym różnie bywa w I lidze.

M.K. A jakim trenerem i osobą jest Iwajło Petew? Jak przychodził do Jagiellonii, to przedstawiano go jako człowieka, który ma wprowadzić dyscyplinę w szatni i złapać piłkarzy „za mordy”. Mimo to obserwując jego zachowanie na meczach czy konferencjach, mam wrażenie, że jest niezwykle spokojnym człowiekiem.

P.M. – Jako człowiek bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Na obozie przygotowawczym też miałem taki okres, że nie grałem w sparingach. Nie ma co ukrywać, nie byłem zadowolony z tego powodu i było to chyba widać. Później zagrałem w ostatnim sparingu w pierwszym składzie. Przed meczem trener wziął mnie na rozmowę i mówił, że bardzo dobrze wyglądam w treningu, nawet lepiej od innych kolegów z drużyny. Generalnie ta rozmowa miała bardzo przyjacielski charakter. Przyznam, że brakowało mi czegoś takiego. To jest tak naprawdę pierwszy trener, który dał mi więcej szans na grę w barwach Jagiellonii. Osobiście jestem bardzo zadowolony z tej współpracy. Jeśli chodzi o okres przygotowawczy, to był bardzo ciężki, dużo biegaliśmy i ćwiczyliśmy bez piłek. Zapytałeś czy trzyma nas krótko za mordy. Na pewno ma swoje zasady, których musimy przestrzegać i nie można z nimi dyskutować.

M.K. W tym roku Jagiellonia obchodzi 100-lecie istnienia. Przed sezonem nastroje były bardzo bojowe, ale nie wszystko toczy się tak jakby tego chcieli kibice, zarząd i Wy piłkarze. Macie gdzieś z tyłu głowy, że zamiast walki o puchary, może skończyć się walką o utrzymanie w grupie spadkowej?

P.M. – W piłce ciężko cokolwiek przewidzieć. Bardzo chcemy grać w  pierwszej „ósemce”. Różnice punktowe naprawdę nie są duże i przy dobrej serii tak naprawdę może się jeszcze wszystko wydarzyć. Na pewno ten sezon nie jest rewelacyjny w naszym wykonaniu, ale musimy skupić się na sobie i nie oglądać się na innych przeciwników. Piłkarsko naprawdę jesteśmy bardzo mocnym zespołem i jeżeli wygramy kilka meczów z rzędu, to wiadomo, że ten komfort i pewność siebie wzrosną. Wszystko przychodzi wtedy naturalniej i nie ma czegoś takiego, że skupiasz się jedynie na walce, ale myślisz też o grze w piłkę.

M.K. Jesteś jednym z beneficjentów przepisu o młodzieżowcu. W obliczu odejścia Patryka Klimali i kontuzji Bartka Bidy jesteś pierwszy do grania. Jak Wy jako młodzi chłopcy podchodzicie do tego przepisu. Bardzo on Wam ułatwia życie, czy jednak wychodzicie z założenia, że ten kto jest dobry piłkarsko obroni się i będzie grać?

P.M. – Uważam, że powinni grać Ci, którzy rzeczywiście są najlepsi. Jednak w Polsce młodzi zawodnicy, nawet jeśli wyglądają dobrze, to nie zawsze dostają szanse do zaprezentowania swoich umiejętności. Ten przepis ułatwia nam życie i myślę, że wielu chłopaków na nim bardzo skorzystało. Pokazali, że spokojnie są w stanie grać w Ekstraklasie, a nawet być wyróżniającymi się postaciami w swoich zespołach. Korzyści są w tym wypadku obustronne. Młodzi mają szanse, żeby się pokazać, a kluby mogą na nich zarobić naprawdę dobre pieniądze, co zresztą pokazał przykład Patryka Klimali.

M.K. No właśnie. W ostatnich latach Jagiellonia największe pieniądze zarobiła na sprzedaży Polaków, a mimo to od kilku okienek obserwujemy wielki zaciąg obcokrajowców. Jakość wielu z nich jest dość wątpliwa, co moim zdaniem trochę wpłynęło na obecną sytuację w tabeli.

P.M. – Jeśli chodzi o politykę transferową klubu, to to pytanie najlepiej skierować do prezesów. Jednak myślę, że te decyzje wyniknęły z tego, że w ostatnich latach jednak walczyliśmy o najwyższe lokaty w lidze, a ściągnięci piłkarze byli wyróżniającymi się postaciami w swoich zespołach. Myślę, że prezesi mieli nadzieję, że to wszystko przełoży się na grę w Białymstoku i na stulecie powalczymy o te mistrzostwo. Jednak polska liga jest dość specyficzna i ten proces wdrażania się w zespół jest długi. Nawet jeśli zawodnik przyjdzie z zagranicy i ma tą piłkarską jakość, to w polskiej Ekstraklasie duże znaczenie odgrywają też cechy wolicjonalne.

M.K. Zastanawia mnie w tym momencie przykład Mudrińskiego. Przyszedł do Jagiellonii jako najlepszy strzelec w historii serbskiej ligi. Na papierze zapowiadał się jako wielki hit transferowy. Jak zaprezentował się w lidze, wszyscy wiedzą. Widziałeś go na treningach. Jest to dobry napastnik czy nie?

P.M. – Nie lubię oceniać innych zawodników. W piłce jest czasami tak, że zawodnik ma jeden dobry sezon, odpala i później wyjeżdża za granicę. Jeśli napastnik zacina się i nie strzela bramek w meczach, to i na treningu nie wpada. Mudri po prostu przegrał rywalizację z Patrykiem Klimalą. Klima w pewnym momencie w zasadzie wykorzystywał wszystko, co miał. Teraz wyjechał do Celticu i fajnie. Ta sytuacja też pokazuje, że nie trzeba wydawać jakiś dużych pieniędzy i śmiało można postawić na młodych Polaków.

M.K. Mimo wszystko mam wrażenie, że Jagiellonia zatraciła swój charakter. Te proporcje w szatni są dość mocno zachwiane. Ta Wieża Babel jest odczuwalna? Macie podział na grupki? W ogóle jest jakiś team spirit w drużynie, bo oglądając wiele meczów nie widziałem go?

P.M. – W zespole zawsze staramy się trzymać razem bez względu na nacje. Normalnym jest, że Chorwaci czy Hiszpanie poza treningami wolą przebywać w swoim towarzystwie. Wiadomo, że poza boiskiem każdy może mieć swoich kolegów czy przyjaciół. Jednak uważam, że jako grupa jesteśmy spójni. Nie ma czegoś takiego, że ktoś się odcina. Wszyscy normalnie rozmawiamy ze sobą, śmiejemy się, czy wygłupiamy. Jeśli chodzi zaś o team spirit, to zimą przyszło wielu nowych zawodników. Ciężko się od razu zgrać, tym bardziej, że niektórzy pojawili się już po okresie przygotowawczym. Trochę to pewnie potrwa, ale moim zdaniem jest chemia w zespole i będziemy to pokazywać na boisku.

M.K. Czy Wy jako piłkarze w ogóle wierzycie w projekt „Iwajło Petew”? Rozumiecie wszystko, co trener chce Wam przekazać? Po dość wnikliwym obejrzeniu tych pierwszych pięciu meczów odniosłem wrażenie, że nie do końca wiecie co macie grać.

P.M. – My jako piłkarze jesteśmy przede wszystkim od realizowania założeń trenera. To nie jest tak, że możemy sobie wybrać, co chcemy grać a czego nie. Tak jak mówiłem, przyszło sporo nowych zawodników i musimy się troszkę lepiej poznać. Wiadomo, że te zgranie od razu nie przyjdzie. Jeżeli trener ma pomysł, a uważam że ma, to prędzej czy później to zaowocuje.

M.K. To jaki jest ten pomysł? Bo na razie nie jestem w stanie się go doszukać. Jedyne co widziałem, to próby grania piłką, ale jak przychodziło co do czego, to pod bramką brakowało pomysłów na sfinalizowanie akcji.

P.M. – Może teraz brakuje konkretów, ale przez długi okres nie potrafiliśmy w ogóle strzelić bramki. Praktycznie nie stwarzaliśmy sobie tych sytuacji. Tak jak mówisz, mogliśmy sobie klepać między sobą, ale jak ktoś się dobrze na nas ustawiał, to mieliśmy problem. Myślę, że w meczu z Lechem, w szczególności w pierwszej połowie, stworzyliśmy dość sporo sytuacji i mogliśmy zdobyć jedną-dwie bramki więcej. Jednak tak jak już mówiłem, początek rundy był dość ciężkim okresem dla nas. Ewidentnie nam nie szło, do tego dochodziła frustracja, ale w końcu coś ruszyło. Mam nadzieję, że będzie tylko lepiej.

M.K. Powiedziałeś, że mieliście bardzo ciężki okres przygotowawczy. Jak obserwuje Was na boisku, to zastanawiam się czy nie za mocny. Od 60 minuty można odnieść wrażenie, że „oddychacie rękawami”. Owszem w statystykach biegowych wypadacie nieźle, ale głównie biegacie za piłką, więc o te kilometry nie trudno. Gorzej wygląda to w sprintach. Czy trener Petew podczas okresu przygotowawczego Was nie zajechał? Bo w końcówkach ewidentnie brakuje Wam paliwa.

P.M. – Taki był pomysł trenera na przygotowania i nie ma co z tym dyskutować. Może nie byliśmy przyzwyczajeni do takiego wysiłku i w tym momencie brakuje nam tej dynamiki. Teraz na pewno jest lepiej niż było na początku rundy. Ciężko mi teraz powiedzieć, czy ten okres przygotowawczy ma aż tak ogromne przełożenie na naszą dyspozycje w lidze, ale rzeczywiście czasami brakuje nam świeżości.

M.K. To rozumiem, że ta właściwa forma jeszcze przyjdzie?

P.M. – Mam nadzieję, bo na pewno w okresie przygotowawczym nie było tak, że leżeliśmy. Naprawdę pracowaliśmy mocno i prędzej czy później to musi zaprocentować. Pierwsze objawy były już w meczach z Lechem i Pogonią, teraz musimy pokonać Śląsk. W tym sezonie straciliśmy już zdecydowanie za dużo punktów.

Rozmawiał Michał Kułakowski

 

UDOSTĘPNIJ
Avatar
Jedyne takie sportowe radio internetowe. RadioGOL.pl jako pierwsze w Polsce oferuje profesjonalną współpracę z klubami sportowymi, dla których prowadzone są regularne relacje NA ŻYWO. Ponadto serwis oferuje artykuły, transmisje, komentarze i analizy profesjonalnych ekspertów, specjalizujących się w szerokim wachlarzu dyscyplin sportowych.