Już dzisiejszego popołudnia oczy wszystkich kibiców angielskiej piłki zwrócą się ku hrabstwu Merseyside, gdzie na Anfield dojdzie do starcia tytanów. Liderujący Liverpoolu powalczy o znaczne zwiększenie swojej przewagi nad resztą stawki, a uniemożliwić im to spróbuje Manchester City, który pragnie przerwać wstydliwą serię bez zwycięstwa. Początek spotkania o 17.00.
Forma i wyniki są, ale zaczyna brakować fundamentów
O niezwykle imponującym początku sezonu Liverpoolu i kadencji Arne Slota napisano oraz powiedziano już chyba wszystko. Holenderski szkoleniowiec zdaje się w ogóle nie zauważać przeskoku pomiędzy Eredivisie a Premier League i do nowej ligi wszedł razem z drzwiami. Znacznie trudniejszy kalendarz, który miał być weryfikujący rzeczywistą siłę The Reds na razie nie sprawiał większych problemów, lecz paradoksalnie im bliżej jego końca, tym pojawia się więcej przeszkód i to nie sportowych. Kadra Liverpoolu, choć jakościowa, jest dość wąska i skutki tego zaczynają być widoczne. W szeregi lidera Premier League wdarł się kryzys związany z urazami, ale taki prawdziwy, nie wymyślony przez Mikela Artetę. Co prawda rekonwalescencja Trenta Alexandra-Arnolda czy Alissona zmierza ku końcowi, a Anglik najprawdopodobniej wystąpi dziś do pierwszej minuty. W środku tygodnia, po serii szczeniackich zachowań Endricka w końcówce spotkania z Realem, wypadł Ibrahima Konate, który dotychczas był być może w życiowej formie. Tę wyrwę na co najmniej 5 tygodni będą musieli załatać Joe Gomez i Jarrell Quansah. Starcie z Królewskimi było także ostatnim na dłuższy czas dla MVP tamtego meczu- Conora Bradleya, który nabawił się urazu kolana. Z ważnych ogniw warto wspomnieć także o nieobecnym Kostasie Tsimikasie, który w tym sezonie częściej wygryzał z pierwszej jedenastki Andy’ego Robertsona, który jest cieniem samego siebie sprzed lat i widocznie odstaje od reszty kolegów, co skrzętnie wykorzystują rywale. Jakiś impuls z ławki niedługo mogą wnieść także powracający po urazach Federico Chiesa, który ma być dostępny na środowe starcie z Newcastle, i Harvey Elliott, który wrócił do treningów z drużyną.
Życie bez Rodriego nie ma sensu
W mniej więcej takich słowach mógłby rozpocząć zwierzenia Pep Guardiola, którego cały ten kryzys zaczyna chyba przerastać, czego namacalne, o zgrozo, dowody otrzymaliśmy po wtorkowym meczu z Feyenoordem, gdy Hiszpan z nerwów dokonał samookaleczenia. The Citizens po raz kolejny nie zdołali wygrać meczu, tym razem chociaż remisując, ale umówmy się, że remis 3-3, gdy prowadziło się 3-0 do 74 minuty, boli nawet bardziej niż porażka. To było już szóste spotkanie bez zwycięstwa z rzędu. Seria brzmiąca niezwykle absurdalnie, gdy weźmie się pod uwagę, o jakiej drużynie jest mowa. Strata niedawnego triumfatora Złotej Piłki jest kluczowa, ale z drugiej strony brak Rodriego nie popełnia błędów za Edersona czy Gvardiola. City jest znacznie bardziej odsłonięte i narażone na szybkie ataki rywali, ale oprócz tego kuleje skuteczność Haalanda i spółki oraz pojawiają się indywidualne, niewymuszone błędy w ilościach niemal hurtowych. Nie można jednak zapominać, że to wciąż drużyna, z której aż wylewa się jakość czysto piłkarska, mocno pokryta kurzem aktualnie, ale absolutnie nie należy spisywać ich na straty, zwłaszcza gdy powrócił Kevin De Bruyne. Belg to piłkarz, którego dwa zagrania mogą ustawić mecz i które często są odporne na nieskuteczność napastników, a Erling Haaland, przynajmniej w Lidze Mistrzów, się odblokował.
Dzisiejsze starcie to szlagier, który poziomem spokojnie konkuruje, a może nawet przewyższa El Clasico. Dwójka gigantów Premier League stanie naprzeciw siebie w boju o tzw. 'sześć punktów’, bo Liverpool może sobie dziś zapewnić 9 punktów przewagi nad drugim miejscem i aż 11 nad City. Takie okoliczności nie pozwalają oczekiwać niczego innego niż genialnego widowiska, którego początek już o 17.00.