Powroty są trudne. Wiedzą o tym wszyscy. Uczymy się tego od lat najmłodszych. Bolesne bywały powroty z placu zabaw do domu. Fatalnie wznawiało się rok szkolny po wakacyjnej przerwie. Po pełnym beztroskich zajęć roku dziekańskim powrót na studia udawał się tylko najbardziej zawziętym. Każdy zna też uczucie powrotu do szarej codzienności. Właśnie w takich okolicznościach przyszło mi się zmierzyć z meczem 9. kolejki LOTTO Ekstraklasy. I wiecie co? Piłkarze Górnika i Jagiellonii sprawili, że lądowanie było całkiem miękkie.
Jeszcze 24 godziny wcześniej wylegiwałem się na chalcydyckiej plaży, skąpanej w 30-stopniowym upale. Kończyłem – świetną swoją drogą – książkę Micheala Calvina „Ludzie znikąd”, traktującą o pracy angielskich skautów piłkarskich. Z tyłu głowy nieśmiało przebijała się myśl o czekającym mnie meczu w Zabrzu.
Taśma wprzód. Niedziela, godzina 17.40. Nad zabrzańską areną piłkarską niebo zachmurzyło się poważnie, niczym żona na widok męża, który trzeci raz z rzędu zapomniał o rocznicy śluby. Niektórzy znają. Z 30 stopni poczciwego Celsjusza, zrobiło się tylko 14, więc nic dziwnego, że ubiór nie do końca nadążył za zmianą warunków atmosferycznych. Obserwując rozgrzewkę Jagiellonii prosiłem w duchu, by to spotkanie rozgrzało zmarznięte palce i osłodziło gorzki powrót z długo wyczekiwanego urlopu. Prośba została spełniona. Już o nic w tym roku nie poproszę.
Mecz Górnika z Jagiellonią oglądało się kapitalnie. Dynamika w grze widoczna była od pierwszych minut i choć piłkarsko wiało polskimi realiami, to obie strony nadrabiały ambicją, wolą walki i zaangażowaniem. Na pierwszą bramkę przy Roosevelta nie trzeba było czekać 180 sekund. Gospodarze zostali nagrodzeni za energetyczny początek trafieniem Igora Angulo, który przymierzył idealnie przy słupku.
Bask udowodnił tym samym, że kiedy tylko widzi naprzeciw siebie zespół z Podlasia, to zamienia się w strzelca wyborowego. W czwartym meczu przeciwko Jadze 34-letni napastnik zdobył swojego szóstego gola. Kiedy Kelemen wyciągał o 18:03 piłkę z siatki, pół Białegostoku zastanawiało się, co takiego to miasto zrobiło Hiszpanowi w poprzednim życiu, że ten regularnie uprzykrza Jagiellonii ekstraklasowy byt.
O ile bramka Angulo w meczu z Jagiellonią niespodzianką nie była, to już prowadzenie Górników owszem. Piłkarze Marcina Brosza w czterech ostatnich spotkaniach zawsze tracili bramkę jako pierwsi. W niedzielę objęli prowadzenie i zeszli z nim do szatni. Choć oczywiście mogli je powiększyć do dwóch, a może i trzech goli. W pewnym momencie Kamil Zapolnik wpakował bowiem piłkę do siatki gości, lecz chwilę wcześniej arbiter uznał, że podający Angulo był na ofsajdzie. Kelemena mógł pokonać Maciej Ambrosiewicz, ale przy strzale z 15 metrów doświadczenie wzięło górę nad młodością i odbiło silne uderzenie.
Miejscowi prowadzenia nie podwyższyli, ale z drugiej strony mogli się cieszyć, że wciąż je mieli. Jaga stworzyła dwie dobre okazje, ale przy obu wzięła sobie za punkt honoru, by trafić nie w bramkę, a w rywala. Najpierw uderzenie z rzutu wolnego ugrzęzło w murze, a kilkanaście minut później dobitka z pięciu zaledwie metrów została bohatersko wybroniona przez Tomasza Loskę. Po pierwszych 45 minutach lepszy był Górnik, co zdaniem trenera Ireneusza Mamrota brało się ze złej organizacji gry gości w środkowej strefie boiska (poniżej wypowiedź z pomeczowej konferencji).
Pierwszą odsłonę oglądało się dobrze, drugą jeszcze lepiej, choć z szatni wyszły już dwa inne zespoły. Górnik stał się apatyczny, mało ruchliwy i bezbronny. Jagiellonia zaś ruszyła po zmianie stron, do czego zdążyła już w tym sezonie przyzwyczaić. Piłkarze z Podlasia zagrali dwa razy szybciej, niż przed przerwą i na efekty nie trzeba było długo czekać. W 54. minucie Guilherme popisał się świetnym dograniem między obrońców i bramkarza. Tam w tempo wyszedł Roman Bezjak, który sprytnym dotknięciem piłki podbił ją ponad bezradnym Loską. W Zabrzu był remis.
Siedem minut później Arvydas Novikovas otrzymał dobre, krzyżowe zagranie i zbyt dużo wolnej przestrzeni na prawym skrzydle. Mistrzowsko skleił piłkę, zszedł do środka i uderzył lewą stopą. Strzał nie był idealny, ale wystarczył na Loskę. Golkiper zabrzan zachował się karygodnie przepuszczając pod pachą uderzenie lecące w kierunku bliższego słupka. Jak Oliver Kahn w zbyt dużej przy rękawach bluzie z Adidasa.
Po spotkaniu Novikovas przyznał, że przy golu pomógł mu bramkarz przeciwnika i… Snickers. Litwin otrzymał bowiem wcześniej batonika, by przestał gwiazdorzyć na boisku. Pokornie przekąsił i napędzony dodatkowymi węglowodanami oraz tajemnymi mocami, do których przekonywała reklama telewizyjna, dał prowadzenie gościom.
Górnik jeszcze osiem minut temu prowadził, a w 61. minucie przegrywał 1:2. Był niczym Aleksander Powietkin z poprzedniej nocy. Podobnie zataczał się między linami, odbierał kolejny cios rywala, odczuwając jeszcze ten poprzedni. Gospodarze niewiele zdziałali pod bramką Kelemena w drugiej połowie, ale mogli wrócić do gry. Sam na sam z bramkarzem Jagi wyszedł Jesus Jimenez, lecz hiszpański pomocnik uderzył zbyt lekko i czytelnie. Słowacki golkiper gości odbił piłkę lecącą na wygodnej dla niego wysokości.
Kropkę nad i w Zabrzu postawił Przemysław Frankowski. Reprezentant Polski „klepnął” z Bezjakiem (Słoweniec ładnie odegrał zewnętrzną częścią buta), znalazł się przed Loską i z pomocą słupka umieścił piłkę w siatce. Chwilę później inny Frankowski, Bartosz, odgwizdał koniec meczu, a Frankowski Tomasz uśmiechnął się zapewne od ucha do ucha na widok zwycięstwa swojej byłej drużyny. Co więcej, ta wygrana sprawiła, że Jagiellonia została liderem tabeli po dziewięciu kolejkach sezonu.
Górnik zaś musi poczekać na drugą ligową wygraną i jeśli w końcu nie zagra na dobrym poziomie całego meczu, a nie tylko jego połowy, to nie ma co marzyć o komplecie punktów. Taką tezę potwierdził przy szatni Kamil Zapolnik, który okazał się o wiele bardziej rozmowny, niż Marcin Brosz na konferencji prasowej. Z oczu szkoleniowca Górnika bił smutek, przygnębienie i chęć zaszycia się na pustkowiu, na którym pozostanie sam ze swoimi myślami i kiepską formą rewelacji poprzednich rozgrywek do rozgryzienia.
Z Zabrza: Dominik Kania