
Reprezentacja Polski siatkarzy w pięknym stylu zapewniła sobie awans na igrzyska olimpijskie, które już za rok rozpoczną się w Tokio. Vital Heynen po raz kolejny udowodnił, że trzeba było po prostu zaufać jego metodom, dysponowaniu składem czy grze, która nie zawsze w pełni zadowalała. Podróż przez gdańskie kwalifikacje obfitowała w spore emocje, ale zaczynała się i kończyła na marzeniach. Najpierw odległych, a na koniec już spełnionych.
„Kilka słów”
– Trenerze, mogę kilka słów? – naiwnie pytam ubranego w biało-czerwony dres jegomościa w środę, dwa dni przed początkiem najważniejszego turnieju sezonu reprezentacyjnego w siatkówce. Vital Heynen uśmiechnięty po odbyciu jednego z trzech ostatnich treningów przed trzydniowymi rozgrywkami, podczas których zmierzymy się z Tunezją, Francją i Słowenią, nieco wykrzywia się i ripostuje. – Parę słów, mówisz? Ok. „Cześć. Co tam? Dobrze? Fajnie. Pa”. No co? – pyta, widząc moją minę. – Chciałeś parę słów, to masz.
Chwilę później, jak to Vital każe mi powiedzieć moje „a few words” i od razu nieco poważnieje. Nie z nawyku, bo to przecież szkoleniowiec, którego zawodnicy w nagrodę za dobrą postawę dostają belgijskie czekoladki, a dwie minuty publicznego wystąpienia potrafi zamienić w prawdziwy kabaretowy skecz. Zmusza go do tego temat naszej rozmowy. – Możemy dostać się na igrzyska olimpijskie, mamy dwie szanse, ale chcemy to zrobić za pierwszym razem, w ten weekend, więc tak, to dla nas niezwykle ważny moment – przyznaje. – Czy jesteśmy już przygotowani? W tym momencie nie na 100%, ale jesteśmy coraz bliżej. Myślę, że w ciągu kolejnych dni dodajemy kolejne małe elementy i wszystko powinno być w porządku. Mogę za to przyznać, że ja jestem przygotowany – mówi, a jego uśmiech zdaje się to gwarantować.
Nauka ufania
– Jeśli każdy następny trening przyniesie nam punkt w meczu, to będziemy mieli już 3 dodatkowe, które mogą nawet zadecydować o wyniku tak ważnych spotkań. Ale teraz możemy poprawić już tylko te małe rzeczy – mówił Belg, gdy pytałem o to, nad czym teraz pracują. Próbą miał okazać się pierwszy mecz z dość egzotycznym rywalem, jakim na papierze wydawała się Tunezja. Zdecydowanie najsłabszym, więc gdy w trakcie meczu, pomimo kontroli nad wynikiem, którym ostatecznie było trzysetowe zwycięstwo, styl gry nie był optymalny, jak przyzwyczaiła nas do tego kadra, wielu martwiło się kolejnym dniem i meczem z Francuzami. Ja przypomniałem sobie słowa Olka Śliwki sprzed pierwszego spotkania. – Nie myślimy o tym, w jaki sposób wygramy ten turniej. Chcemy po prostu zapewnić sobie awans na igrzyska – mówił.
Co okazało się następnego dnia? Że większość dywagacji i przedmeczowych rozmów trzeba było wyrzucić do kosza. Niezwykle głośne i pięknie dopingujące trybuny Ergo Areny musiały zbierać szczęki z podłogi niemalże tak długo, jak ściągano z boiska wgniecionych w nie Francuzów. Biało-czerwoni rozegrali jedno z najlepszych spotkań pod wodzą Heynena, rozbijając światową potęgę siatkówki. Wszystko w tym spotkaniu było, jak wielu później zauważało – wielkie. Wielcy Polacy, wielkie zwycięstwo, wielki Heynen i pokonana wielka Francja. Skala zniszczeń w drużynie rywali najlepiej widoczna była przy fakcie, że Earvin N’Gapeth, którego dzień wcześniej obawiali się wszyscy, obserwował kluczowe piłki spotkania z kwadratu dla rezerwowych. Narosła jednak ogromna presja – w końcu do upragnionego awansu brakowało Polakom zaledwie jednego seta. W niedzielę wiara znów musiała zostać na chwilę zachwiana, bo jak się okazało, cały turniej w Gdańsku był nauką ufania. Heynenowi, kadrze i temu, że nam się uda.
Igrzyska to wioska olimpijska – mówi trener naszych siatkarzy Vital Heynen. – Mógłbym tam spotkać dziesiątki fascynujących sportowców i z nimi porozmawiać. A chciałbym prawdopodobnie z każdym. Nie mam idola, ale jeśli robisz coś z pasją, uwielbiam cię.
Od „Psycho” do „Big In Japan”
Niedziela była z resztą bardzo muzyczna. Polacy skupieni na zadaniu wchodzili na boisko przy dźwiękach energicznego riffu do piosenki „Psycho” zespołu Muse. Za nimi rozluźnieni i weseli Słoweńcy. Tak jak weszli na parkiet do rozgrzewki, tak też zagrali pierwszego seta spotkania, uciszając na chwilę trójmiejską halę wygraną partią. Drugą też zaczęli dobrze i w głowach pojawiały się nerwy. – Graliśmy wyrównanie, ale wtedy Wilfredo zaserwował dwa asy – opisywał już po meczu Piotr Nowakowski. – Zrobiło się 22:20 i byliśmy spokojniejsi, co dało nam siłę na dokończenie seta i przyklepanie tego awansu – przyznał. Wilfredo, tak jak to zostało zaplanowane, miał pomóc i nie da się ukryć, że zwłaszcza w niedzielę pomógł w znacznym stopniu, ciągnąc zespół. A przyklepać udało się przy drugim olimp-ballu, bo pierwszy zatrzymała jeszcze antenka, którą wychwycił challenge. Potem jednak nic już nie mogło zatrzymać pewnej czekającej na uwolnienie radości.
Do turnieju olimpijskiego zazwyczaj wiedzie bardzo kręta i długa ścieżka. Nas czekało w zasadzie 8 pełnych setów, a po ostatnim punkcie tego ostatniego Polacy osiągnęli cel. Poleciały łzy szczęścia, wybrzmiało „Big In Japan” grupy Alphaville. Oby prorocze, ale wtedy ważne było to, czego nasza kadra dokonała w Gdańsku. Mecz trzeba było dograć, więc Polska wygrała potem kolejne dwa sety. Jak mówili siatkarze – przede wszystkim dla kibiców – sprawiając, że podczas całego turnieju, którego tak się baliśmy, oddaliśmy rywalom tylko jedną z rozegranych 10 partii. Ta liczba była szczęśliwa jeszcze pod innym kątem – prezentowała, ile biletów na tę najważniejszą dla sportowca imprezę polscy siatkarze wywalczyli w całej historii podejść do tych rozgrywek. Już 15 lat historia nie wygląda inaczej – jedziemy na igrzyska olimpijskie.
Gaduła w wiosce
Podczas tej rozmowy po środowym treningu kadry przed całym przedsięwzięciem pytałem Vitala Heynena o to, o czym myśli, słysząc sformułowanie „igrzyska”. Odpowiedź nie mogła być inna. – Wioska olimpijska – stwierdził z błyskiem w oku. – Wiesz już chyba, że jestem straszną gadułą. W wiosce mógłbym spotkać dziesiątki fascynujących sportowców i z nimi porozmawiać. A chciałbym prawdopodobnie z każdym. Nie mam idola, ale jeśli robisz coś z pasją, uwielbiam cię – mówił, myślami odpływając chyba w nieco inne miejsce belgijski szkoleniowiec. Ale miał do tego pełne praw! Rozmowa się już kończyła, a marzenia przybliżały.
Po osiągnięciu celu Heynen napisał na swoich mediach społecznościowych wiadomość do polskich kibiców. „8 sierpnia 2020, godzina 14:45. Zaznaczcie tę datę w kalendarzu” – wtedy, jak twierdzi, będziemy walczyć o złoty medal igrzysk. To oczywiście zostanie poddane weryfikacji, ale wielu pisze dziś „Vital ufam Tobie”, zdając sobie sprawę, jak wiele dał nam swoim szaleństwem, w którym jakimś cudem odnalazł metodę, Belg dla nas wywalczył. Jak sam wcześniej wyjaśniał, to siatkarze na boisku są „prawdziwymi bohaterami tej historii„, ale jego roli nie da się nie zauważyć. W Tokio niech porozmawia ze wszystkimi. A później sam wyciągnie, wygestykuluje i wygada nam marzenia, których spełnieniu dał, wraz z kibicami, swoimi siatkarzami i całą otoczką turnieju w Gdańsku, nowe życie.
Autor: Jakub Balcerski