„Wstyd i hańba”, „Jaga grać, ku*** mać!”, „Biegać, walczyć i się starać, a jak nie to wypier*****”. Takimi słowami kibice Jagiellonii pożegnali swoich piłkarzy po porażce z Legią Warszawa. Czy mieli ku temu powody? Wydaje mi się, że jak najbardziej, bo wynik w Warszawie był najniższym wymiarem kary.
Muszę przyznać, że na Łazienkowską jechałem bez większych nadziei na dobry wynik sportowy. Jedyne czego oczekiwałem to walki na boisku i jazdy na tyłkach przez 90 minut. Zamiast tego, po raz kolejny ujrzałem strach, bezradność, brak determinacji, granie na pół gwizdka i kabaret w obronie. Deja vu? Tak, mam je od jakiegoś roku, bo właśnie od tego czasu moim zdaniem Jagiellonię trawi dość złożona choroba.
BRAK SZCZĘŚCIA?
Zarówno piłkarze i do niedawna trener Mamrot po gorszych meczach wielokrotnie usprawiedliwiali się „brakiem szczęścia”. Ile to razy w ciągu ostatniego roku kibice Jagiellonii mogli o tym przeczytać. Na palcach dwóch rąk na pewno tego nie zliczę. Tracenie punktów w absurdalny sposób weszło w krew piłkarzom Jagi, ale czy można to nazwać brakiem szczęścia? Nie sądzę. Raz, dwa, ewentualnie trzy można przymknąć oko na takie tłumaczenie, ale kiedy dzieje się to od czasu do czasu, a nie ciągle… Niby szczęście sprzyja lepszym, ale jemu też trzeba pomagać. I tutaj piłkarze Jagiellonii powinni zrobić rachunek sumienia, czy rzeczywiście w ostatnim czasie robili wszystko, żeby temu szczęściu pomóc.
NIE MA CHARAKTERU, NIE MA DRUŻYNY
I to jest w zasadzie clue całego problemu obecnej Jagiellonii. Pomyśleć, że nie tak dawno kibice w Białymstoku mogli oglądać słynny #MamrotTime (np. w 90 minucie przegrywali 1:2 z Arką Gdynia, by wygrać 3:2), a za czasów trenera Probierza potrafili odrobić wynik z Lechią z 0:2 na 4:2. W tamtych meczach było widać wiarę w siebie i we własne umiejętności. Stracona bramka nie paraliżowała zawodników, wręcz przeciwnie – Nakręcała do jeszcze lepszej gry. Obecnie? Jedna stracona bramka sprawia, że jest w zasadzie po meczu. Paraliż, jaki widać wśród podopiecznych Petewa wręcz przeraża. Wydawało się, że w tej ekipie nie brakuje liderów, którzy w trudnych momentach będą w stanie wpłynąć na kolegów. Za takich zawsze uważałem Tarasa Romanczuka i Ivana Runje, ale nawet oni chyba są już zmęczeni obecną sytuacją i potrzebują zmiany otoczenia.
Kapitan Jagi, mimo że na boisku zawsze zostawia masę zdrowia, to jednak sam meczu nie wygra. Zresztą ostatnio chyba zaczął zajmować się nie tym co trzeba, mianowicie miał zabronić jednemu z dziennikarzy udziału na konferencjach przedmeczowych. Cały wątek znajdziecie poniżej.
Przed konferencją kapitan drużyny Taras Romanczuk oświadczył mi, że ich decyzją nie wchodzę już na konferencje prasowe i zrobił mi awanturę na pół ośrodka, mówiąc, że mam się już w nim nie pokazywać.
— Kuba Seweryn (@KubaSeweryn) February 22, 2020
Powód wg Tarasa? Tweet poniżej. https://t.co/yF6ySuMBS9
Ile w tym prawdy? Szczerze nie mam pojęcia, ale czuć, że atmosfera w klubie staje się coraz bardziej gęsta.
Od roku mam wrażenie, że szatnię „Żółto-czerwonych” tworzy zlepek grzecznych chłopców, z których żaden w trudnym momencie nie potrafi, za przeproszeniem, „jeb*** w stół” i pociągnąć resztę do walki. Nie potrafił zrobić tego również Ireneusz Mamrot, a teraz chyba niespecjalnie wychodzi to trenerowi Petewowi. A ten przyszedł m.in. po to, żeby złapać swoich piłkarzy „za mordy”, bo w zespole rzekomo brakowało dyscypliny. Czy mu się to udaje? Poniższe zdjęcie z meczu z Legią przedstawia więcej niż 1000 słów.
Zresztą, o jakiej walce tu mówić, skoro widać, że większość meczów jest już przegrana w głowach jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Po meczu piłkarze ciągle mówią, że znowu zabrakło determinacji, że mają świadomość, że popełniają te same błędy. Tylko gdzie podziało się wyciąganie wniosków?
I tutaj pojawia się przykład Ivana Runje, który w ostatnim czasie tylko narzeka. W poniedziałek na łamach Weszło FM powiedział, że piłkarze w ogóle nie mają wsparcia…
Ivan Runje w Weszło FM: To jest mój czwarty rok w Jagiellonii. Pierwsze dwa lata były fajne. Mieliśmy wsparcie z każdej strony. Przyjemnie tutaj było grać. Teraz ciężej się tutaj gra. Nie mamy wsparcia od nikogo. Bardzo ciężka sytuacja przed nami.
— Adam Wierzbicki (@Adamo_Jag) February 24, 2020
Mam wrażenie, że tymi słowami kibicom wręcz napluto w twarz. Niezależnie od okoliczności, zarówno na meczach u siebie, jak i tych wyjazdowych piłkarzy ZAWSZE wspiera grupa fanów, która przez 90 minut z całych sił dopinguje zespół. Ale ich cierpliwość też ma swoje granice. Skończyła się akurat w Warszawie, najwyraźniej trochę za późno. Piłkarze nie grają w piłkę, notują regres od jakiegoś czasu i oczekują, że będą głaskani po główkach? No ktoś tu ostatnio grubo odkleił się od rzeczywistości…
Podobno problem leży w głowach piłkarzy. A to ciekawe, bo kiedy przed sezonem zaproponowano zespołowi zatrudnienie psychologa, zawodnicy mieli wyśmiać ten pomysł, twierdząc, że nie jest potrzebny. No chyba jednak przecenili własne możliwości…
GDZIE JEST „TEAM SPIRIT”?
Kolejna sprawa to kompletny brak zgrania w drużynie. Przykładów szukać daleko nie trzeba, bo w samym meczu z Legią były sytuacje, które podają w wątpliwość istnienie jakiegokolwiek „team spirit” w tej ekipie. Imaz został uderzony w twarz – przy nim było dwóch piłkarzy Legii i sędzia. Iliev zwijał się z bólu po faulu Kante – podbiegł do niego tylko Tiru i to w zasadzie tylko po to, żeby wziąć piłkę… Jeszcze niedawno było to nie do pomyślenia. Piłkarze byli gotowi wskoczyć za sobą w ogień. Każdy walczył za każdego. Gdzie teraz jest chemia w drużynie, gdzie jest wspólne wsparcie? Skoro go nie widać na boisku, to pewnie nie ma go i w szatni. O podziale na grupki w szatni Jagiellonii krążą legendy. Ponadto, po przegranych meczach kilka razy miało dojść nawet do szarpaniny między zawodnikami. To oczywiście plotki, ale w każdej plotce jest przecież ziarno prawdy…
BIAŁOSTOCKA WIEŻA BABEL
Żeby było jasne. Nie mam nic przeciwko obcokrajowcom grającym w polskich klubach. Mam tylko jedno ale. Oni muszą podnosić poziom i dawać odpowiednią jakość, bo jej akurat w naszej polskiej lidze niestety za dużo nie zostało. Tymczasem zagraniczny zaciąg piłkarzy jest zbyt zauważalny, ale czy rzeczywiście podniósł poziom drużyny? Poza małymi wyjątkami nie sądzę.
Wiem, że ciężko dzisiaj kupić dobrego Polaka. Wiem też, że dobry Polak szybko chce uciec z polskiej ligi za granicę, bo tam zarobi po prostu więcej pieniędzy. Ale czy w takim wypadku trzeba ściągać zagraniczny szrot, żeby zapełnić kadrę? Nie rozumiem co dla przykładu tej drużynie daje taki Kadlec, czy Bodvarsson. Co na skrzydle może zwojować tragiczny wręcz Kostal. Po co było ściągać Santinich, Siroków, Scepoviciów, Rajalaksów czy innych im podobnych, skoro zaraz się z nimi żegnano, bo nie nadawali się nawet do tarcia chrzanu. Niedawno trener Mamrot na łamach Weszło powiedział, że wolałby, żeby pieniądze władowane w pensje dla jednego zagranicznego zawodnika przeznaczono na zatrudnienie porządnego analityka i skauta. Trenerze! Zgadzam się w 100 procentach. Ba! A żeby zrobiono to jeszcze wcześniej i co jakiś czas poszerzano dział skautingu? Włodarze klubu nie tylko zmniejszyliby ryzyko transferów, ale również uniknęliby frustracji podczas oglądania wyczynów tych wszystkich „ananasów”, których ściągnęli bez żadnej analizy.
I tu nie chodzi o to, żeby zaatakować włodarzy klubu i oskarżać ich o to, że nie chcą ściągnąć dobrych zawodników. Gdyby nie działania prezesa Kuleszy i jego współpracowników, to medali za wicemistrzostwo Polski i za 3 miejsce w lidze, zdobycia Pucharu i Superpucharu Polski, czy gry w europejskich pucharach kibice Jagiellonii pewnie by się jeszcze długo nie doczekali. Gdyby nie działania zarządu, to Jaga mogłaby teraz błąkać się gdzieś na poziomie 3-4 ligi albo w ogóle przestać istnieć. Jednak w przypadku transferów no nie można opierać się tylko na ofertach menadżerów, filmach z Youtube’a, statystykach z InStata, czy przede wszystkim, jak to miało ostatnio miejsce, na znajomościach prezesa Kuleszy. W ten sposób nie tylko Jagiellonia, ale żaden polski klub nie wejdzie na wyższy poziom.
CO Z AKADEMIĄ?
Czemu zapomniano o chłopakach z akademii? Ile talentów, którzy grali w młodszych rocznikach Jagiellonii, zostało zmarnowanych i teraz krzątają się gdzieś po niższych ligach albo w ogóle skończyli z graniem w piłkę? Czemu nie można zaryzykować i działać podobnie jak Lech Poznań, Lechia Gdańsk, Legia Warszawa czy Pogoń Szczecin? Czy Ci młodzi chłopcy będą gorsi od tych, co grają? Nawet jeśli, to będą mieli coś, czego tym pseudo piłkarzom brakuje – mianowicie ambicję i chęć do zapieprzania na boisku.
Dodatkowy plus to ewentualna możliwość sprzedaży tych młodych chłopaków za dobre pieniądze. Kiedy ostatnio jakiś zagraniczny zawodnik dostarczył solidny zastrzyk gotówki do klubowej kasy? Za moich czasów takiego nie było.
ZOBACZ TAKŻE: Młodzieżowcy w PKO Ekstraklasie, czyli do czego doprowadziły polskie kluby…
Odnoszę też wrażenie, że w tym zespole są „święte krowy”. Niektórzy piłkarze nieważne jak tragicznie zaprezentują się na boisku, to i tak wiedzą, że będą grać, bo niby kto ma ich zastąpić. Najlepszym przykładem jest Jesus Imaz. Co do umiejętności Hiszpana nikt w Białymstoku nie ma wątpliwości, jednak widać, że od jakiegoś czasu gra totalny piach i nie potrafi trafić do bramki w dość dogodnych sytuacjach. Czemu zatem nie posadzić go na ławce? Czemu nie dać szansy do zagrania na jego pozycji takiemu Karolowi Struskiemu, czy Przemysławowi Mystkowskiemu? Młodzi mieliby szansę, żeby zawalczyć o swoje, a u Hiszpana zapewne zadziałałaby psychologia i obudziła w nim być może dodatkowe pokłady energii do podjęcia rywalizacji.
MAJĄ ZA DOBRZE
No bo jak inaczej nazwać sytuację, w której piłkarze dostają pieniądze na czas, nikt nie wywołuje na nich presji, jeśli chodzi o grę o najwyższe cele, a do tego mają wszystko podstawione pod nos. Prawdę na łamach „Prawdy Futbolu” powiedział Mateusz Borek. Problemy to może mieć ojciec piątki dzieci, który zarabia 2,5 tysiąca złotych, matka jest bezrobotna i z tej pensji trzeba wykarmić całą rodzinę. Dla porównania większość piłkarzy Jagiellonii zarabia pewnie od 30 do 80 tysięcy złotych miesięcznie. Robią to, co niby kochają, by później wyjść na boisko i odstawiać taki paździerz, jaki ma ostatnio miejsce. Oglądając niektóre spotkania, można odnieść wrażenie, że im się po prostu nie chce, bo po niby po co? Pieniądze się zgadzają, ludzie trochę po marudzą, ale zaraz znowu wygrają i będą ich nosić na rękach. Ambicji ani logiki w tym żadnej, no ale… sorry, najwyraźniej taki mamy klimat.
ZAMIAST WALKI O MISTRZA, WALKA O UTRZYMANIE?
Kryzys, który dotknął Jagę przypadł akurat na 100-lecie powstania klubu. Jak ważne jest to wydarzenie dla kibiców, chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Filmy z akcji 100 rac na stulecie obiegły cały świat.
#SetkiRacNaStulecie
— Matt1920???? (@MateuszJ_B) January 13, 2020
Via. UJB pic.twitter.com/l1iN3BNKaf
Włodarze też zrobili swoje, bo sięgnęli głębiej do kieszeni i ściągnęli zawodników, którzy na papierze mimo wszystko bronią się. Jasne, transfer Murdińskiego nie wypalił i stał się obiektem drwin. Ale niech teraz każdy kibic Jagiellonii uderzy się w pierś i przyzna szczerze, czy nie ekscytował się przyjściem do Jagiellonii najlepszego strzelca ligi serbskiej za około 600 tysięcy euro? No właśnie…
Podstawowym problemem tej drużyny jest brak mentalności zwycięzców. Drugim zachwiana liczba obcokrajowców i Polaków w drużynie. Strach patrzeć jak w pierwszym składzie wychodzi 2 Polaków, w tym jeden ma polski paszport, a drugi gra, bo jest wymóg młodzieżowca. Czy to jest normalne? No nie do końca.
POTRZEBNE KATHARSIS?
Obecna sytuacja przypomina mi przypadek Zagłębia Lubin z sezonu 2013/2014. Tam również w kadrze można było znaleźć obcokrajowców wątpliwej jakości, którzy zabierali miejsce polskim zawodnikom. Po spadku do I ligi w zespole zrobiono rewolucję i postawiono na chłopaków z lubińskiej akademii. Efekt? Nie tylko wygrali I ligę w cuglach, ale w pierwszym sezonie po powrocie do Ekstraklasy zajęli 3. miejsce i przyzwoicie pokazali się w Europejskich Pucharach. Po sukcesach Jagiellonii w ostatnich latach ciężko to sobie wyobrazić, ale może takie katharsis też w Białymstoku jest potrzebne.
Michał Kułakowski