W niedzielę dobiegł końca, jak niektórzy uważają, jeden z najpiępniejszych okresów w kolarskim kalendarzu. Tradycyjnym zwieńczeniem kampanii wiosennych klasyków był rzecz jasna wyścig Liege-Bastogne-Liege. W 109. edycji „Staruszki” równych sobie nie miał Remco Evenepoel, który – dosłowenie i w przenośni – powtórzył sukces sprzed roku.
258 kilometrów, jedenaście klasyfikowanych podjazdów oraz kilka tych nieoznaczonych, ponad sześć godzin spodziweanej jazdy. I tylko dwa nazwiska na ustach całego kolarskiego świata. To miał być istny pojedynek gladiatorów pomiędzy Remco Evenepoelem i Tadejem Pogacarem. Słoweniec był bliski niebywałego wyczynu – wygrania całego tryptyku ardeńskiego w jednym roku. Po deklasacji rywali na Amstel Gold Race oraz Walońskiej Strzale stało teraz przed nim najtrudniejsze zadanie. Stawka Liege-Bastogne-Liege była najbardziej doborowa ze wszystkich trzech wyścigów, zresztą jak przystało na czwarty w roku monument. Ostatnim zawodnikiem, któremu udało się ustrzelić swoisty hat-trick, był przed dwunastoma laty Philippe Gilbert. Największą przeszkodą w wejściu do elitarnego grona miał być Evenepoel. Remco ubiegłoroczną edycję wygrał w cuglach. Ponadto jego ekipa, Soudal Quick-Step, miała za sobą – co tu dużo mówić – nieudaną kampanię północnych klasyków i była niezwykle zmotywowana do zakończenia jej sukcesem ich największej gwiazdy na ojczystych szosach.
Niestety, jak to w tym sporcie czasem bywa, rywalizacja na linii Evenepoel-Pogacar dobiegła końca zanim się na dobre zaczęła. I to w najgorszy z możliwych sposobów. Reprezentant Słowenii został zmuszony do wycofania się z wyścigu po kraksie w jego wczesnej fazie. Jak się później okazało, upadek był groźny na tyle, że kolarz UAE Team Emirates złamał jedną z kości nadgarstka. Pojedynku, na który wszyscy sympatycy kolarstwa czekali z niecierpliwością, nie przyszło nam więc zobaczyć. Lecz rywalizacja trwała dalej. W stawce pozostał Evenepoel, później długo, długo nic, i reszta peletonu.
Nikt nie zastanawiał się kiedy Remco zaatakuje – pytanie brzmiało, w którym momencie Belg to uczyni. Choć z przodu długo pedałowała jedenastoosobowa ucieczka dnia, nikt nie zwracał uwagi na pedałujących w niej kolarzy. Oczy oglądających skupione były na kolarzu jadącym w głównej grupie – temu, który ubrany był na biało, w kombinezon z tęczową koszulką mistrza świata. Najprawdopodobniejszym scenariuszem wydawał się, tak jak przed rokiem, atak Belga na Col de la Redoute. Wszystko zmierzało ku temu. Kolarze „Watahy” zaczęli dyktować w peletonie tempo wyniszczające wielu rywali i w błyskawicznym tempie zbliżające ich do prowadzących. Z przodu również nastąpiły przetasowania. W pewnym momencie do pościgu za harcownikami ruszyło trzech kolarzy. Najmocniejszy z nich okazał się Jan Tratnik, który w parze z najwytrwalszym w ucieczce Hectorem Carretero utworzył nową czołówkę wyścigu.
Nadszedł sądny moment. Na Col de la Redoute Evenepoel był rozprowadzany przez swoich kolegów. Wreszcie został sam. Ruszył. Na jego kole utrzymał się jedynie Tom Pidcock. Brytyjczyk nie utrzymał się za Remco zbyt długo. Po przejechaniu paru kilometrów na czele pozostał już tylko Evenepoel. Kolarz ekipy Soudal Quick-step zaczął budować swoją przewagę, która w błyskawicznym tempie wzrosła do ponad minuty. W trakcie ostatnich 25 kilometrów wyścigu największym wysiłkiem, do jakiego był zmuszony Remco było przetarcie ubłoconych z powodu padającego deszczu białych spodenek. Evenepoel wjechał na metę w pełni celebrując swoją drugą wygraną w „Staruszce” z rzędu. Belgijska publika fetowała piękne zwycięstwo swojego mistrza, który pobudzał w końcówce tłumy na mecie. Reduta i tym razem przyniosła pierwsze miejsce.
Można się oczywiście zastanawiać, co by było gdyby Pogacar nie zaliczył kraksy. Być może dostalibyśmy jeden z najciekawszych kolarskich pojedynków ostatnich lat. Jednakże sukcesowi Evenepoela nie można absolutnie umniejszać. Wspaniały triumf zakończył sezon klasyków w północnej części Europy. Teraz wkraczamy w etap „operacji Giro”. Pierwszy z trzech wielkich tourów startuje już za dwa tygodnie, a jedną z jego największych gwiazd będzie właśnie Remco. Może nie życzymy sobie takiej dominacji Belga podczas trzytygodniowego ścigania w Italii, jaką zobaczyliśmy na trasie Liege-Bastogne-Liege. Lecz walki z udziałem kolarza z ojczyzny frytek będącego w takiej formie – jak najbardziej!