Ostatecznie to nazwisko „Walijewa” znajduje się na czwartym miejscu wyników, ale za nią stoi cały system mobbingu i dopingu. System, który przegrał. Ale pociągnął za sobą cały sport. Będzie ceremonia medalowa – ale bez zwycięzców.
Zarzuty dopingowe wobec Kamili Walijewej spowodowały, że wszystkie oczy skierowane były na lodowisko w pekińskiej hali Capital Indoor Stadium i rywalizację solistek. Bądźmy szczerzy – niewiele osób było zainteresowanych sportem, wynikami czy czymkolwiek, co powinno być w centrum uwagi zawodów. Temat był jeden – zawodniczka z pozytywnym wynikiem testu dopingowego, której pozwolono startować. I ciężko nie bronić pragmatycznego punktu widzenia Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu (CAS) podanego w uzasadnieniu tej decyzji – oskarżenie to nie wszystko, śledztwo trwa i uniemożliwienie jej startu i walki o medale niosłoby za sobą skutki nieodwracalne, gdyby ostatecznie nie została zdyskwalifikowana.
Ale… chwileczkę! Czy to nie jest właśnie zwyczajowy sposób traktowania zawodników z pozytywnym wynikiem testu dopingowego? Czy tymczasowe zawieszenie to nie jest właśnie normalny krok w takich sprawach?
Od razu przychodzi do głowy przykład kanadyjkarki Laurence Vincent Lapointe – odebrano jej prawo startu na mistrzostwach świata 2019, które były też głównymi kwalifikacjami na igrzyska w Tokio, a ostatecznie oczyszczono ją z dopingowych zarzutów. Jaka jest zatem różnica między nią a Walijewą?
Wiek. Walijewa ma zaledwie 15 lat i w związku z tym jest „osobą chronioną” według Światowego Kodeksu Antydopingowego. Pytanie brzmi – chronioną przed czym? Przed dopingiem? Cóż – wygląda na to, że nieskutecznie. Przed znalezieniem się pod presją ze strony całego świata? Nawet bardziej nieskutecznie. Przed byciem traktowaną na równi z rywalkami? Tak – to się akurat udało.
Daleki jestem od tego, aby robić z niej „najgorszą po słońcem”, jak zazwyczaj bez cienia litości nazwałbym oszustów, którzy sięgają po doping. Ona też jest ofiarą. Ofiarą systemu. Najbardziej jednak uderzyło mnie, osobę niebędącą zbyt blisko łyżwiarstwa figurowego, aczkolwiek „trochę” orientującą się w tej dyscyplinie, że jak tylko cała sprawa z Walijewą trafiła na czołówki gazet i portali internetowych, każdy lepiej zorientowany opisywał metody Eteri Tutberidze, głównej postaci szkoły… pardon, fabryki mistrzyń łyżwiarstwa figurowego w Rosji. Oglądając Rosjanki vel Olimpijskie Sportsmenki z Rosji vel reprezentantki Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego, które nieustannie zmieniają się na szczycie klasyfikacji co cztery lata (najwyżej), ciężko być zaskoczonym, że istnieje taki system bazujący na metodach nieludzkich, jeszcze trudniej być zaskoczonym, że powiązało się to z dopingiem farmakologicznym. Ale skoro czytam doniesienia prasowe, które pokazują szczegółowe zasady funkcjonowania tej fabryki, to znaczy, że nikt nie robił z tego wielkiej tajemnicy. Wszyscy wiedzieli.
Kto przegrał? Lista jest długa – zawiera… ok. 7 miliardów nazwisk. Wszyscy przegraliśmy, wszyscy zawiedliśmy. My, przedstawiciele mediów. Ci, którzy mieli wiedzę, ale ujawnili ją i zachęcili nas do czytania o tym dopiero teraz, kiedy temat zrobił się głośny sam – kiedy jest już za późno, aby chronić „osobę chronioną”. I ci, którzy nie mieli wiedzy, ani zbytnio się tym nie interesowali – włącznie ze mną – ponieważ to my spowodowaliśmy, że nasi koledzy uznali, że nie warto wzbudzić nawet naszego zainteresowania, poszerzyć naszej wiedzy, a co dopiero czytelników.
Przegrała Światowa Agencja Antydopingowa. Jej „ochrona” pokazała nieścisłości w Światowym Kodeksie Antydopingowym. W praktyce – można dopingować nieletnich, zdobyć medal, zniszczyć klimat sportowej rywalizacji na igrzyskach olimpijskich i nawet kiedy to wyjdzie na jaw nie możemy powiedzieć w 100%, że sprawiedliwości stanie się zadość.
Przegrał MKOl. Co najmniej podwójnie. Po pierwsze – pokazali, że po prostu nie wiedzą, jak zareagować. Pomysł, aby wręczyć członkom amerykańskiej drużyny, czekającej na decyzję, czy należy im się złoto czy srebro za konkurencję drużynową, pochodnie olimpijskie… powinien zostać pominięty milczeniem. Dodatkowo na niekorzyść MKOl-u działa stojąca pod znakiem zapytania sama ceremonia medalowa – zwłaszcza na igrzyskach zimowych, gdzie dzięki tradycji Medal Plaza nadana jest jej dodatkowa otoczka zwiększająca tylko odczucia i kibiców, i zawodników, którzy te medale otrzymują.
Po drugie, MKOl przegrał, ponieważ olimpijskie zmagania sportowe przestały interesować ze sportowego punktu widzenia. To już druga strona A4 tego artykułu, a ja wciąż nie podałem nazwisk medalistek. Bo nikogo to nie obchodzi. Wszystkie oczy skierowane na Walijewą. Wszyscy wspierają Walijewą. Anna Szczerbakowa siedzi samotnie i zdaje się nie wiedzieć, czy świętować triumf. Aleksandra Trusowa też, delikatnie mówiąc, zapłakana – w jej histerycznych krzykach możemy usłyszeć, do jakiej chorej obsesji olimpijskiego złota doprowadza fabryka Tutberidze. Kaori Sakamoto jest w trochę innej sytuacji – ona jest trzecia, ona nie jest z „drużyny Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego”, a gdyby Walijewa była przed nią, żyłaby przez miesiące (albo lata) nadzieją, że może jednak ten brąz dostanie później, choć pewna by tego być nie mogła. Ale i tak niewielu ją zapamięta.
Przegrał Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu. Decyzja o zniesieniu nałożonej przez WADA dyskwalifikacji rosyjskiego sportu – tylko pod quasi-restrykacją nieużywania nazwy kraju i symboli państwowych (tak jakbyśmy byli za głupi żeby wiedzieć, z jakiego kraju jest Rosyjski Komitet Olimpijski) – to w praktyce polityka niekarania za zorganizowany na szczeblu państwowym doping. Brak kary – a więc można. No i mamy efekty. Moglibyśmy chociaż mieć podstawy by doszukiwać się próby ich ukarania, gdyby rosyjskim sportowcom nadano status „Niezależnych Olimpijczyków”, tak jak to było z Kuwejtczykami w Rio w 2016 roku, Jugosłowianami w Barcelonie w 1992 roku czy paroma innymi sportowcami z państw o problematycznym statusie Narodowego Komitetu Olimpijskiego.
No i w końcu – choć to jedyna porażka w tej sytuacji, z której świat może się cieszyć – to porażka systemu. Systemu, który stał za Walijewą. Jak najbardziej, powinniśmy się martwić o nią samą, jako o człowieka, jako o dziecko. Ale zrobiono z niej tylko instrument dla systemu. To nie ona miała zdobyć tu medal (zapewne złoty) – to system miał zdobyć ten medal za sprawą jej występu. I to zawiodło. Ale to tylko pyrrusowe zwycięstwo – bo ta sytuacja to wielka przegrana nas wszystkich.
Jaka czeka nas przyszłość? Oczywistym jest, że zmiany muszą zajść. Zawodnicy, którzy są zbyt młodzi, aby być traktowani na równi z rywalami (bez względu na to, czy są czemuś winni czy nie), nie mogą mieć prawa do walki z nimi o medale. Skoro Młodzieżowe Igrzyska Olimpijskie znalazły już stałe miejsce w kalendarzu sportowym, pora podwyższyć dolną granicę wieku uczestników tych „dorosłych” igrzysk. Nawet jeśli miałoby to skutkować niższym poziomem samych występów sportowych. W końcu są też inne wartości olimpijskie niż pokonywanie kolejnych barier. Te wartości, które w pragmatycznym, materialistycznym świecie, w jakim przyszło nam żyć, są jedyną siłą Ruchu Olimpijskiego. Te, o których tak często się mówi. A teraz pora wprowadzić je w życie.
Wierzę, że jeszcze nie jest na to za późno.
Autor: Wojciech Nowakowski