Oficjalna diagnoza to uszkodzenie więzozrostu barkowo – obojczykowego. Sama nazwa mówi niewiele, ale pojawiają się informacje, iż Kamil Glik może dochodzić do siebie nawet przez miesiąc. Optymizmu nie dodaje fakt, że zawodnik musi lecieć aż od francuskiej Nicei, aby określić powagę kontuzji.
Sytuacja zdaje się być fatalna. Glik to bez wątpienia najbardziej doświadczony i najlepszy środkowy obrońca w kadrze Adama Nawałki. Absencja Kamila na mundialu byłaby bez cienia wątpliwości ogromnym osłabieniem drużyny, a nadzieję na wyjście z grupy i sukcesy w fazie pucharowej trzeba byłoby opierać na zawodnikach, którzy do tej pory błyszczeli głównie światłem odbitym od talentu defensora AS Monaco. Mnie jednak szokuje nie tyle sportowy aspekt urazu Glika, co reakcja kibiców na to pechowe zdarzenie.
Od kiedy już przed kilkunastoma laty Internet przestał być jedynie bazą informacji, a stał się powszechnym narzędziem służącym do wręcz nieograniczonej komunikacji na szeroką skalę, temat hejtu mediach wałkowany jest w zasadzie bez ustanku. Chęć zaistnienia i internetowa bezkarność sprawiają, że każdy frustrat może wyrazić swoją nawet najbardziej skrajną opinię i robi to zazwyczaj z ogromną przyjemnością. O tym wiemy już od lat. Nie dziwi zatem szczególnie fakt, iż okoliczności w jakich Kamil Glik doznał kontuzji są bardzo negatywnie odbierane przez kibiców. Prawdą jest, że wykonywanie przewrotki podczas zabawy na treningu jest niepotrzebne. Fakt, iż piłkarz na dwa tygodnie przed mundialem, w dniu ogłoszenia ostatecznej dwudziestotrzyosobowej kadry nie powinien ryzykować swojego zdrowia. Dziwi jednak, że gdy przez kilka ostatnich dni kibice zachwycali się podobnymi zagraniami podczas meczów „siatkonogi” w wykonaniu Wojtka Szczęsnego i innych piłkarzy nikomu nie przyszło do głowy krytykowanie swoich ulubieńców. Wiadomo – mądry Polak po szkodzie.
Zdaję sobie sprawę, że nie odkrywam Ameryki. Żółć wylewała się, wylewa i wylewać będzie na tych, którzy są powszechnie rozpoznawalni. Dlaczego jednak facet, który jeszcze w niedzielę był herosem i niewątpliwą gwiazdą kadry Nawałki dziś staje się nieodpowiedzialnym sabotażystą nadziei milionów Polaków? I to wszystko przez nieszczęśliwy wypadek losowy. Co gorsza, hejt spada na Kamila jeszcze przed ostateczną decyzją co do jego dostępności podczas Mistrzostw Świata. Jadowici Janusze trzepoczący wąsem niczym husarskimi skrzydłami miażdżą swoją własną opinię o mężczyźnie, którego jeszcze dwa lata temu podczas Euro we Francji nosiliby na rękach. Internetowi mądrale, liderzy swojej własnej opinii, którzy piłki pod stopami nie mieli od późnych lat dziewięćdziesiątych dziś opluwają pomnik, który dopiero co sami zbudowali. Krytykują Kamila Glika za nieodpowiedzialną przewrotkę, która może wykluczyć do z Mistrzostw Świata będąc ślepymi na to, że oni też przecież na mundial nie jadą. Nie przez uszkodzenie barku czy biodra na dwa tygodnie przed imprezą, lecz przez wygodny fotel, fajny serial, imprezę z kumplami, chipsy, marudną żonę, czy własne lenistwo – urazy nie fizyczne, a społeczne, z którymi zmagają się od lat dziesięciu czy dwudziestu. Ci ludzie dziś grzebią kadrę tylko dlatego, że „zły, okropny, głupi Kamil wszystko zepsuł”.
Przed nieco ponad tygodniem za „głupotę” dostało się bramkarzowi Liverpoolu – Lorisowi Kariusowi o czym szerzej pisał już na łamach RadioGol.pl Konrad Marzec (http://radiogol.pl/felieton/from-england-with-love-loris-karius-nie-chcemy-kolejnego-escobara/). Niemiec popełnił dwa fatalne błędy w finale Ligi Mistrzów diametralnie ułatwiając Realowi Madryt zdobycie kolejnego europejskiego trofeum. Wczoraj okazało się, że Karius trzy minuty przed pierwszym błędem nabawił się wstrząśnienia mózgu po uderzeniu barkiem przez Sergio Ramosa. Nie wiem czy jest to prawda, bowiem w mediach informacja ta krąży okraszona dopiskiem „według amerykańskich naukowców ze stanu Massachusetts”, co radykalnie zmniejsza jej wiarygodność. Przypuśćmy jednak, że Niemiec faktycznie nie do końca kontaktował w momencie popełniania baboli między słupkami Liverpoolu. Czymże jest więc nienawiść sączona przez kibiców z całego świata na głowę Kariusa wobec informacji, że nie był on wtedy zdolny do gry? Bzdurą, oszczerstwem i klasycznym przykładem hejtu spływającego na ofiarę nieszczęśliwego wypadku losowego. Tak działają hejterzy – dobijają pokrzywdzonych. Brawo.
Strach pomyśleć co stałoby się dziś z Santiago Canizaresem, który jako pewniak do gry w hiszpańskiej bramce podczas Mistrzostw Świata 2002 w Korei i Japonii na jedenaście dni przed imprezą upuścił pod prysznicem butelkę wody kolońskiej, po czym stając na rozbite szkło przeciął ścięgno w palcu jednej ze stóp. W taki sposób wyeliminował się z mundialu. Porównując to do sytuacji Kamila Glika przyznać trzeba, że Polak odniósł uraz w warunkach bardzo normalnych, wręcz standardowych. Gdyby w roku 2002 Internet dawał dzisiejsze możliwości Canizares zostałby nie tylko skrytykowany, ale wręcz zjedzony żywcem przez sępy czyhające nad krawędzią klawiatury na to, aż komuś z ich idoli zdarzy się losowy nieszczęśliwy wypadek.
Kamil Glik jest gladiatorem. Prawdziwym twardzielem, który nie podda się bez walki o wyjazd na mundial. Odniesiony przez niego uraz, choć podobno poważny, pozostawia jednak margines nadziei na grę Kamila w meczach fazy grupowej. Apeluję więc do wszystkich kibiców, którym bardziej od lajków i retweetów leży na sercu sukces reprezentacji o łaskawe zdjęcie palców z klawiatur i zaciśnięcie ich wokół kciuków w intencji zdrowia najlepszego obrońcy Polski.
Bartosz Brzoskowski