Jest drugi września, a więc w prawie wszystkich ligach na świecie zakończyło się letnie okienko transferowe. To, że było to jedno z najlepszych, jak nie najlepsze okienko w historii nie ulega żadnym wątpliwościom. Zmiany barw najlepszych piłkarzy na świecie takich jak Leo Messi, Cristiano Ronaldo czy Sergio Ramos zostaną zapamiętane jako te zmieniające poniekąd epokę w świecie futbolu. Są jednak kluby, ale przede wszystkim zawodnicy, którzy mogą jednak żałować tego, że nie udało się im zmienić drużyny pomimo swojego potencjału, bądź braku dla siebie miejsca w obecnym zespole. Takim zawodnikom dzisiaj się właśnie przyjrzymy.
Zacznijmy od FC Barcelony. Klub z Katalonii zdecydowanie najbardziej stracił w tegorocznym oknie transferowym i tyczy się to każdej możliwej płaszczyzny. Wizerunkowo odejście największych gwiazd jak Leo Messi i Antoine Griezaman oznacza bardzo duże straty w promowaniu swojej marki na świecie. Sportowo również te odejścia w żaden sposób się nie bronią. Uważam , że zwłaszcza w przypadku Argentyńczyka możemy być co do tego zgodni, bo Francuz ewidentnie od kilku sezonów po prostu męczył się w barwach Blaugrany. FC Barcelona oczywiście zeszła z największych płac w klubie unikając tym samym powiększenia się problemów finansowych chociaż i tak ja (myślę, że nie jestem w tym momencie odosobniony) sądzę, że klub nie zrobił wszystkiego, aby pozbyć się takich zawodników jak Samuel Umtiti czy Miralem Pjanić, którzy w tym momencie mogą najbardziej irytować kibiców Barcy.
Samuel Umtiti to zawodnik, który przychodząc do Dumy Katalonii w lipcu 2016 roku miał być jednym z filarów defensywy u boku Gerarda Pique przez wiele kolejnych lat. Wejście do drużyny miał bardzo dobre, szybko zaakilimatyzował się w szatni i po odejściu Javiera Mascherano stał się podstawowym zawodnikiem. Francuz nigdy nie sprawiał problemów, grał coraz lepiej i to dało mu szansę na pojechanie na Mundial do Rosji gdzie stworzył świetny duet z Raphaelem Varanem. Śmiało można powiedzieć że Mistrzostwa Świata w 2018 roku to był jego piłkarski prime time, zakończony zdobyciem najcenniejszego trofeum w futbolu z reprezentacją ,,Trójkolorowych”. Od tego momentu zaczął się niestety jego zjazd formy, do której być może już nigdy nie będzie mu dane wrócić. Oczywiście problemy Umtitiego nie wzięły się z niczego, to oczywiście pokłosie kontuzji kolana, której po raz pierwszy nabawił się tuż przed wyjazdem do Rosji w 2018 roku. Wtedy dolegliwości Francuza szybko zostały wyleczone, ale po powrocie do klubu kolano znów dało o sobie znać. Były piłkarz Olimpique Lyon stracił niemal cały sezon 18/19, a także przez to, że za pierwszym razem nie poddał się operacji przepadły mu również rozgrywki 19/20 i w dużej części 20/21. Prawie trzy pełne lata był niezdatny do gry i oczywiście nie winie w tym momencie w stu procentach zawodnika, bo kontuzja nie jest czymś co da się przewidzieć i nie zależy od samego piłkarza, lecz największe pretensje można mieć do tego jak był przez ten okres leczony. Jego kolano było w fatalnym stanie, ale można było je wyleczyć dużo szybciej i zawodnik mógłby znów być wartością dodaną w zespole, a nie osobą, której przez osobiste problemy wytyka się ile zarabia. W momencie kiedy przedłużał kontrakt zasługiwał na sporą podwyżkę, ale nikt nie mógł przewidzieć tak przykrej przyszłości dla Francuza.
Gdy rozpoczynały się obecne rozgrywki Umtiti został słusznie, bądź nie wygwizdany przez kibiców na trybunach, co oczywiście było także spowodowane tym, że początkowo nie zgadzał się na obniżenie swoich zarobków. Ta sytuacja nie jest łatwa tak naprawdę dla obydwu stron bo sam Umtiti może się teraz czuć odtrącony, ale Barcelona też ma kłopot w dalszym ciągu z jego zarobkami i tym, że sportowo nie daje on już za wiele ekipie Koemana. Najlepszym dla Francuza wyjściem było by oczywiście opuszczenie Blaugrany już tego lata, lecz jak wiemy to się nie wydarzyło i niejako teraz obie strony są na siebie skazane, przynajmniej do czasu, aż ktoś się po Samuela Umtiitego zgłosi.
Zostając jeszcze w Barcelonie to drugim zawodnikiem, którego potencjalnego odejścia można by było się spodziewać jest Miralem Pajnić. O Bośniaku nie ma co się za wiele rozwodzić. Pomocnik Barcy po prostu nie sprostał oczekiwaniom i okazał się transferowym niewypałem. Przychodząc do klubu ze stolicy Katalonii miał być zawodnikiem, który z marszu wejdzie do drużyny i będzie jej centralną postacią. Miał dać to czego nie mógł zaoferować Arthur, który w zamian za Pjanicia trafił do Juventusu. Brazylijczyk w Barcie nie przekonywał, a były gracz między innymi AS Romy miał wznieść linie pomocy Blaugrany na zupełnie inny poziom. Jak wiemy tak się nie stało. Reprezentant Bośni i Hercegowiny w poprzednim sezonie na boisku spędził łącznie we wszystkich rozgrywkach 1295 minut i do swojego dorobku nie zapisał ani jednego gola oraz nie dołożył do tego żadnej asysty. Można powiedzieć, że nie dostał wystarczającego czasu, ale on w spotkaniach których brał udział nie dawał zupełnie nic. Raz nawet w pucharze króla zmarnował rzut karny w meczy z UE Cornella kiedy to miał się w końcu przełamać. Miralem Pjanić ma już 31 lat, więc z racji swojej charakterystyki i przede wszystkim pensji jakiej oczekuje nie jest łatwo znaleźć mu klub, który oprócz gigantycznych zarobków jeszcze zapłaciłby Barcelonie za transfer. Kto wie być może przed Bośniakiem nowa szansa na pokazanie się? Ronald Koeman nie wygląda na największego fana pomocnika Barcelony ale z racji tego, że sezon jest długi pewnie jeszcze klika razy będziemy mogli Pjanicia na boiskach w Hiszpanii zobaczyć.
Z Półwyspu Iberyjskiego przenosimy się na Półwysep Apeniński, a konkretnie do Turynu. Okienko transferowe we Włoszech pod względem transferów do Serie A nie było udane. Nie doświadczyli włoscy kibice przyjść topowych graczy do ligi, a musieli jednak się pożegnać z kilkoma wybitnymi piłkarzami. Teraz jednak chciałbym skupić się na dość nieoczywistym jednak nazwisku, może nawet trochę zapomnianym przez piłkarskich sympatyków, a mianowicie o Aaronie Ramseyu.
Walijczyk trafił do Juventusu z Arsenalu w 2019 roku jako wolny zawodnik. Mimo problemów ze zdrowiem Ramsey był kluczową postacią w klubie z The Emirates i wydawało się, że jest to świetny ruch Starej Damy. Rzeczywistość była zupełnie inna, były pomocnik między innymi Cardiff nie potrafił na stałe przebić się do składu. Przegrywał rywalizację z Blaise Matuidim, Adrienem Rabiot stąd musiał się liczyć z wejściami z ławki na kilka czy kilkanaście minut. Jeśli jednak przez lata jako zawodnik budujesz swoją pozycję w świecie piłki grając w najlepszej lidze świata i na tam ten moment w dobrym angielskim klubem to nie możesz zadawalać się tylko i wyłącznie z roli Jokera.
Ramseya w Juventusie w zasadzie nie da się za coś szczególnego wyróżnić. Nie pokazywał się nigdy jako zawodnik, który może zdecydować o losach meczu. W Starej Damie był i jest raczej uzupełnieniem składu ale moim zdaniem jeśli by opuścił Juve i zasiliłby jakiś klub z Premier League po kroju Wolverhampton, Leicester czy Tottenham mógłby jeszcze ze swojej kariery wykrzesać znacznie więcej. Walijczyk tak jak wszyscy dziś opisywani przeze mnie zawodnicy oczywiście również nie zmienił klubu, ale uważam, że na koniec obecnych rozgrywek może jeszcze tego pożałować, bo jego rola w klubie z Turynu zapewne się nie zmieni i dalej będzie wchodzącym z ławki najczęściej rezerwowym, chyba, że rozkocha w sobie Massymiliano Allegriego, z którym dotychczas nie miał okazji współpracować.
Czas przyjrzeć się zespołom z angielskiej Premier League, w której pierwszym zawodnikiem, który pomimo swojego ogromnego potencjału nie wpasował się w realia swojego klubu jest Donny van de Beek. Ktoś może pomyśleć, że w jego przypadku jest jeszcze nie co za wcześnie na odejście, lecz gdy sobie uświadomimy, że Holender ma już 24 lata i nie tak dawno błyszczał w półfinale Ligi Mistrzów, to dojdziemy do wniosku, że jego krótka, bo zaledwie roczna przygoda w Manchesterze United nie zmierza w dobrą stronę. Wychowanek Ajaxu po kapitalnym sezonie 18/19 w wykonaniu klubu z Amsterdamu jeszcze przez rok grał w swoim rodzimym klubie, aby potwierdzić jeszcze raz swoją wielką rolę w dojściu prawie, że do finału najlepszych europejskich rozgrywek. Pomimo wielu ofert w 2020 roku obrał kierunek angielski i nie ma co się mu dziwić. Świetne warunki do rozwoju, gra w najbardziej prestiżowej lidze świata. Co może się nie udać?
Donny van de Beek zadebiutował szybko, bo już w drugiej kolejce Premier League w przegranym meczu 1-3 z Crystal Palace. Wszedł na 23 minuty i zdobył nawet gola. Wydawać by się mogło, że rewelacyjny był to start, który sprawi, że będzie tylko lepiej, a Holender będzie aklimatyzować się z drużyną z każdym kolejnym spotkaniem. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna, nowy pomocnik ,,Czerwonych Diabłów” w pierwszych 14 kolejkach rozegrał 251 minut w tym w 3 meczach nie zagrał i tylko w jednym rozegrał pełnie 90 minut. Jest to bardzo słaby wynik co do tego nie ma żadnych wątpliwości, ale tak naprawdę nie do końca wiadomo co tak naprawdę było przyczyną braku zaufania Solskjaera do Holendra. Van de Beek nie wyróżniał się przesadnie, ale też nie popełniał kuriozalnych błędów. W reprezentacji Holandii czy wcześniej w Ajaxie też jego rolą nie była wielka dominacja w środku pola i przejmowanie inicjatywy. W moim odczuciu był to gracz, który świetnie dopełniał Frankiego de Jonga i w tej roli czuł się wyśmienicie. Nie szukał poklasku poprzez techniczne zagrania, starał się grać prosto, ale nieoczywisto dla rywala i to była jego największa cecha. Mam wrażenie, że w Manchesterze United nie do końca potrafią go wpasować do zespołu a dopóki w klubie jest Olegunar Solskjaer to się na pewno nie zmieni.
Kolejnym aspektem jest również fakt, że środek pola w klubie z Old Traford jest bardzo mocno obsadzony. Bruno Ferandes, Paul Pogba i Fred to rozumiejący się ze sobą niemal bez słów gracze, do tego dochodzi waleczny Scott Mc Tomminay. W tej ekipie po prostu nie ma miejsca na kogoś takiego jak Donny van de Beek stąd też dziwi mnie fakt, że Holender nie zmienił w zakończonym już okienku transferowym drużyny.
To było naprawdę dobre okienko transferowe. Wiele zwrotów akcji, nieprzewidzianych ruchów wielu klubów, nie każdy jednak zdołał się załapać na zmianę otoczenia. Takich zawodników jak ci przedstawieni przeze mnie jest na pewno więcej. Ciągnąca się saga z Harry Kanem przez całe lato jest również bardzo dobrym przykładem tego, że pomimo wielkich starań nie zawsze da się dopiąć swego. Najbliższy rok dla Samuela Umtitiego, Miralema Pjanicia, Aarona Ramseya czy Donnego van de Beeka na pewno będzie okresem, w którym będą musieli dać z siebie dużo więcej i być może zimą bądź dopiero za rok ich sytuacja się zmieni.
Kamil Aleksandrowicz