“Co tam się z Tobą dzieje? Skąd to zwątpienie? Dlaczego chcesz teraz się poddać, tylko dlatego, że raz czy drugi Ci nie wyszło?” – oj, żeby to było raz... Cytując klasyka Michała Karmowskiego, zapraszam na krótki wywód dotyczący obecnej sytuacji klubu z The Emirates. Po ostatniej porażce ligowej z Burnley social media huczą i kipią od toksyn wylewanych na Kanonierów. Prawdę powiedziawszy jednak ciężko jest się temu dziwić, a same widmo katastrofy pojawiało się na horyzoncie już od dłuższego czasu.
Dramat 12 kolejki – upokorzenie przeciwko The Clarets
Każdemu zdarza się wpadka. Ba, mówi się nawet, że każdy upadek czegoś uczy. Ale zostawmy to filozoficzne gadanie na boku wobec obecnego Arsenalu, bo to tylko obłuda i nawijanie makaronu na uszy. Przed niedzielnym meczem nastroje wśród kibiców nie mogły być zbytnio pozytywne. 4 kolejki bez kompletu punktów okazały się bardzo gorzką do przełknięcia pigułką i na nic zdały się pozytywne występy w Lidze Europy. Aczkolwiek wszyscy oczekiwali przełamania. Na Emirates przyjeżdżało Burnley – kolokwialnie mówiąc chłopiec do bicia, łatwe punkty, idealny moment na odbicie od dna. Przecież podopieczni Sean’a Dyche’a strzelili ledwie 5 goli w 10 kolejkach, tonąc w odmętach dolnej części tabeli, z których ledwo wyławiały ich przede wszystkim wymęczone trzy punkty przeciwko Palace (jedyna wygrana w lidze). Szykował się formalny spacerek dla Arsenalu.
No cóż, jak się okazało nie do końca. Już pierwsza połowa dawała sygnały, że coś jest nie tak. Bezbramkowe 45 minut zostawiło poczucie niedosytu, a warto też zaznaczyć, że The Clarets nie tracąc gola w pierwszej części gry przegrali w tym sezonie tylko raz. Wciąż jednak The Gunners przeważali i mimo niewielkiej ilości strzałów wydawało się, że wepchnięcie gola to kwestia nieunikniona.
Życie bywa jednak przewrotne, a jedyne co w nim pewne to śmierć i podatki. A i prawie zapomniałem – pewne jest również, że Granit Xhaka w Londynie nigdy nie pozbędzie się plakietki kozła ofiarnego kibiców. Tyle, że nie ma im co się dziwić. To co Szwajcar nawyrabiał na boisku po przerwie woła o pomstę do nieba. Tak nieodpowiedzialne, szczeniackie zachowanie jakim było złapanie Ashly’ego Westwooda za szyję mogło zakończyć się jedynie czerwoną kartką. Takim też kolorem pokryć się powinna cała twarz schodzącego z boiska po swoim wyczynie piłkarza.
Niechlubną cegiełkę w niedzielnej katastrofie dołożył Aubameyang bardzo pechowo strącając piłkę do własnej bramki przy rzucie rożnym dla Burnley. Samobój stał się wodą na młyn kolejnych wyśmiewań Gabończyka, nie grzeszącego ostatnimi czasy skutecznością.
Po końcowym gwizdku próżno było czekać na wyjaśnienia ze strony liderów zespołu. Xhaka i Aubameyang schowali głowy w piasek, a sam Mikel Arteta miał problem by wysłowić się na temat całej sytuacji (chociaż jakoś wcale to nie dziwi). Na swoje barki ciężar przeprosin wziął niespodziewanie Gabriel Magalhaes, nowa twarz w klubie, której zresztą nikt niczego nie zarzucał. Niewątpliwie jednak Brazylijczyk zapunktował u kibiców, wychodząc z sytuacji z twarzą w odróżnieniu do ich głównych “ulubieńców”.
sorry fans, we will get out of this situation. we need you!
— Gabriel Magalhaes (@biel_m04) December 13, 2020
Póki co więc chude czasy dla sympatyków Arsenalu trwając: klub plasuje się na 15 lokacie w tabeli, notując najgorszą serię domowych spotkań od 61 lat (4 porażki ligowe z rzędu).
To jak to jest z tym Artetą?
22 grudnia stuknie rok od kiedy Mikel Arteta dostał posadę w północnym Londynie. Przy takiej okazji niewątpliwie warto pokusić się o krótką weryfikacje jego pracy. Hiszpan zasiadał na ławce trenerskiej Arsenalu 49 razy: 29 zwycięstw, 7 remisów, 13 porażek (1,92 pkt/mecz). Bilans wyglądałby naprawdę nieźle, gdyby nie to, że aż 6 przegranych pochodzi z okresu ostatnich 3 miesięcy. Pamiętam, że debiutując w roli szkoleniowca, Arteta bardzo zaimponował mi stawianiem na młodych. Nie ma co ukrywać – były asystent Guardioli ma niebagatelny udział przy rozwoju m.in.. Bukayo Saki. I w porządku, nikt za takie działania Hiszpana dybać nie będzie, a zasługuje wręcz na pochwałę za promowanie całej koncepcji. Tyle, że ostatnimi tygodniami Arteta jakby stracił wiarę w youngsterów. Willock, Nelson, Nketiah oraz kilku innych chłopaków zostali z niewiadomych przyczyn kompletnie odstawieni, a szkoleniowiec sięga po nich co najwyżej na Ligę Europy. W Premier League dostają pojedyncze minuty.
Inną sprawą jest już jednak kadrowy chaos jaki panuje w szatni Kanonierów. Na Mustafiego, Xhakę, czy Özila przecież od dawna czekają walizki. Najbardziej chciałbym jednak poruszyć temat tego ostatniego. Özil ostatni raz w koszulce Arsenalu wybiegł 7 marca. Od tamtego czasu jego nazwisko porusza się jedynie w temacie tego jak obciąża budżet klubu (słynna afera ze zwolnieniem maskotki). Skoro działacze nie potrafią się go pozbyć w prosty sposób to czemu nie dać mu szansy? Sam Niemiec wydaje się zmobilizowany i sygnalizuje, że ostatniego słowa jeszcze nie powiedział. Tyle, żeby tak się stało wypada mimo wszystko wtłoczyć go do składu. Przy aktualnej dyspozycji Londyńczyków oraz zbierających się nad Artetą chmurach nie widzę ku temu przeciwskazań.
The feeling of having fans behind you… #grateful #bestfans #hardtimes pic.twitter.com/rog9Rvf7Yk
— Mesut Özil (@MesutOzil1088) December 7, 2020
Nowe twarze nie są problemem – ten tkwił i nadal tkwi w tym co było
Zarówno Gabriel jak i Thomas Partey, którzy dołączyli do The Gunners latem wywiązują się ze swoich zadań na tle drużyny wręcz wyśmienicie. Nie ma co też obarczać jarzmem odpowiedzialności Williana, Brazylijczyk przecież został bardzo chętnie przejęty za darmo z Chelsea. W takim razie, gdzie jest pies pogrzebany?
Ano przede wszystkim w aspektach, od których oczekiwano poprawy, a tak się nie stało. Dalej nie punktuje bowiem Nicolas Pepe – hitowy transfer ubiegłego sezonu powoli staje się kulą u nogi Arsenalu, nieznającego recepty na regularność Iworyjczyka. Zaskakująco zablokował się także Alexandre Lacazette, obniżając loty jak nigdy dotąd. No i Aubameyang “strzelając tylko z karnych lub do własnej bramki”.
Dodatkowo jak bumerang wraca temat zawalonej, nieuporządkowanej kadry. Ironicznie, kiedy z Londynu odesłano „zbędnych” Mkhitaryana i Martineza tak ci od razu poprawili swoją dyspozycję (Ormianin w 11 meczach Serie A strzelił 6 goli i dołożył 5 asyst; Martinez pomógł Aston Villi w zachowaniu czystego konta w połowie dotychczasowych spotkań ligowych). Tymczasem prawdziwy szrot wciąż zalega głęboko w szatni, obciążając przy tym budżet. Zamiast więc zalepić ubytki w czerwonej części Londynu wszystko jeszcze bardziej zaczęło się sypać.
Diagnoza
Tegoroczna Liga Europy, póki co była dla Arsenalu najzwyklejszym poligonem do testowania taktyk. Kanonierzy przeszli (zgodnie z oczekiwaniami) jak burza, wygrywając wszystkie sześć spotkań. Ten marny fakt dający niewielką osłodę fanom może się jednak okazać ciekawą bazą to próby podniesienia zespołu z kolan. W LE z wyśmienitej strony pokazali się chociażby wcześniej wspomniani Willock i Nketiah. Mając ich na uwadze oraz pozostałe wnioski Arteta powinien zaryzykować. Dużo gorzej nie będzie, a jego posada być może wisi na włosku. Pora przeprowadzić rewolucję, a raczej wrócić do schematów, po które Hiszpan tak ochoczo sięgał w ubiegłym sezonie.
Odłóżmy na bok podśmiewania i oklepane żarty z Arsenalu. Jako może nie fan, ale sympatyk The Gunners jestem najzwyczajniej w świecie zmartwiony tym jak aktualnie się prezentują. Wszystko jest do odratowania, lecz w tej kwestii trzeba się po prostu rozbudzić, bo może to być pierwszy przypadek po 26 (!) latach, kiedy to klubu z północnego Londynu zabraknie kompletnie w europejskich pucharach.
autor: Maciej Jędrzejak