Pierwszy sprint w sezonie za nami! Wbrew doświadczeniom z zeszłego sezonu, emocji nie zabrakło. Jako pierwszy linię mety przekroczył Max Verstappen, prawie 3 sekundy przed Charlesem Leclerciem oraz trzecim Sergio Perezem.
Pogoda była znacznie lepsza od tej, jaką zafundował nam piątek. Tor wysechł, a nad Włochami wreszcie zaświeciło piękne słońce. Kierowcy wystartowali zatem w większości na miękkich oponami. Wyłamali się jedynie Mick Schumacher, Kevin Magnussen oraz Nicholas Latifi, u których zdecydowano się założyć pośrednią mieszankę, licząc może na przewagę wytrzymałości tej opony w końcówce dystansu.
Podczas samego startu obyło się bez żadnych incydentów. Reakcja obu liderów była podobna, ale to Leclerc szybciej rozpędził auto do ponad 200 km/ h i tym samym wyprzedził Verstappena jeszcze na prostej startowej. Niedługo potem zobaczyliśmy żółtą flagę, która prawie od razu zamieniła się w samochód bezpieczeństwa. Spowodował ją Zhou Guanyu, który po kontakcie z Pierrem Gasly wypadł z toru i uderzył w bandę. Chińczyk, jak można było się tego domyślać, nie wrócił już na tor, a Gasly musiał zjechać na przymusowy postój w boksach po nowy komplet opon oraz przednie skrzydło. Sędziowie uznali, że nie będą bliżej przyglądali się tej sytuacji.
U liderów bez zmian… czyli nadal emocjonująco!
Charles Leclerc po restarcie utrzymał pierwszą pozycję i do ostatnich kilku okrążeń zachowywał bezpieczną przewagę. Mniej więcej na 17. okrążeniu z 21 tempo Leclerca zaczęło bardzo mocno spadać, co pozwoliło mistrzowi świata zbliżyć się do niego i czekać na dogodny moment do ataku. Taki nadszedł na przedostatnim okrążeniu. Max nie musiał się mocno gimnastykować, by przejąć prowadzenie w sprincie. Manewr był czysty, szybki i co najważniejsze skuteczny. Jak tylko udało mu się przedostać przed Monakijczyka, widać było dużą różnicę w stanie opon obu kierowców. Zniszczona mieszanka przy bolidzie Ferrari nie pozwoliła utrzymać się liderowi klasyfikacji generalnej za Holendrem i bardzo łatwo odjechał mu on na blisko 2 sekundy.
Piękny pościg
Oczy większości fanów, a szczególnie ekipy z Maranello, skierowane były ku bolidowi z numerem 55. Carlos Sainz po fatalnym błędzie we wczorajszych kwalifikacjach, wystartował do sprintu z 10. pola. Misję miał jedną – zminimalizować stratę. Hiszpan wziął, więc to sobie do serca i już na 1. okrążeniu przesunął się z 10. na 8. miejsce. Dalej sukcesywnie wyprzedzał swoich przeciwników. Połączenie magii tegorocznego Ferrari oraz ułatwionego procesu wyprzedzania, dzięki nowym przepisom, bardzo mu w tym pomogły. Na okrążeniu numer 13 był już szósty, a na jedno kółko do końca wyprzedził czwartego Lando Norrisa, co przypieczętowało jego pogoń przez stawkę. Carlos może uznać ten dzień za udany. Wymazał skutki swojego błędu o ile mógł, a na starcie do jutrzejszego wyścigu ma przed sobą tylko kolegę z zespołu i dwa Red Bulle.
Mówiąc już o Red Bullach, świetnie spisał się też Sergio Perez, któremu udało się przedostać z 7. na 3. pozycję. Nie miał większych problemów z wyprzedzaniem wolniejszych od niego bolidów. Gdyby nie flaga w biało-czarną szachownicę, byłby też bardzo blisko przebicia się przed Charlesa Leclerca, walczącego ze swoimi oponami.
Zamrożone w niemocy Mercedesy
Na kompletnie odmiennym biegunie obserwowaliśmy dzisiaj Mercedesa. Start z 11. i 13. pola nie napawał optymizmem, ale nadal większość liczyła na to, że George Russell i Lewis Hamilton podciągną się o kilka oczek. Tempo wyścigowe srebrnych strzał okazało się jednak słabsze niż to, do czego przywykliśmy już w tym sezonie. Przez 19 okrążeń nie potrafili zrobić nic. Na starcie Russella wyprzedził Mick Schumacher, a Hamilton spadł za Lance’a Strolla. Dopiero na 20. okrążeniu młodszy z Brytyjczyków uporał się ze spadającym Sebastianem Vettelem, starszy z nich nie wskórał w sobotę absolutnie nic. Ostatecznie sprint zakończyli na kolejno 11. i 14. pozycji.
Grande ściganie
Środek stawki był dzisiaj bardzo aktywny. Nastąpiło w nim sporo roszad, szczególnie w okolicach 8. miejsca, gdzie toczyła się walka o punkty. Valterri Bottas, chociaż na starcie delikatnie spadł, to dowiózł do mety 2 punkty. Dość mocno spadli w klasyfikacji Kevin Magnussen oraz Fernando Alonso. Duńczykowi udało się zdobyć 1 punkt, Hiszpanowi już nie. Swoim tempem imponowały Mclareny, utrzymujące się w pierwszej szóstce. Wlewa to trochę nadziei do ekipy z Woking na kolejny dzień.
Trzeba też pochwalić włoski sprint za emocje. W zeszłym sezonie charakterystyka bolidów nie pozwalała na swobodne manewry wyprzedzania i jechanie bardzo blisko innych kierowców. Przekładało się to na dość monotonne, momentami wręcz nudne wyścigi sprinterskie. Ten sezon odmienił ich oblicze. Wyprzedzania było dużo, stawka trzymała się blisko i niezaprzeczalnie skorzystało na tym widowisko.
Oprócz Pierre’a Gasly’ego, wiecznego pechowca sprintów, myślę, że i fani, i kierowcy, i zespoły mogą być zadowoleni z tego jak przebiegał ten wyścig. Pomógł on mocno tym, którzy potrzebowali odbicia po koszmarnych kwalifikacjach. Pokazał też, że mamy czego wyczekiwać, jeśli chodzi o niedzielny wyścig główny. Szykujmy się na kolejną potyczkę Ferrari i Red Bulla oraz na jeszcze żywiołowsze reakcje lokalnych tifosi.
Marta Szajkowska