W tym tygodniu wszyscy wyczekiwaliśmy wtorku, by pierwszy raz od wielu miesięcy usłyszeć ten słodki dźwięk hymnu Ligi Mistrzów. A z powodu, że, jak co roku, nie było polskiej drużyny, za którą można było trzymać kciuki, tak pozostało nam kibicowanie drużynom z naszej ukochanej Serie A. I cóż, przynajmniej jeśli chodzi o najważniejsze międzyklubowe rozgrywki w Europie (jeśli nie na świecie), to nie mamy prawa mówić o rozczarowaniu. Bowiem Atalanta, która mierzyła się z Valencią, nie tyle Hiszpanów pokonała, co zmiażdżyła, zgniotła, rozjechała walcem. Grała przy tym cudownie. Takiej okazji do zachwytu nie dały nam Inter i Roma, którym mimo tego udało się wyjść z twarzą z czwartkowych spotkań. Zapraszamy na podsumowanie tygodnia w europejskich pucharach!
Inter
Dla mediolańczyków faza pucharowa Ligi Europy to kara, bardzo dotkliwa. Przecież w grupie Ligi Mistrzów wszystko szło nieźle, brakowało tylko postawienia kropki nad „i”, wygrać u siebie z praktycznie drugim zespołem Barcelony, przypieczętowując w ten sposób awans do 1/8 z drugiego miejsca. Niestety, Inter znowu musiał się obejść smakiem, doznając w tamtym meczu porażki 1:2. Czy Nerazzurri są teraz żądni rewanżu i zechcą za wszelką cenę spróbować ugrać coś w LE? Oczywiście, że nie, bowiem przed nimi stoi znacznie większe wyzwanie (i większa szansa), czyli walka o scudetto. Myślę, że gdyby zapytać dowolnego kibica Interu, co by wolał: dostać w rewanżu od Łudogorca poważny oklep, czy zostać w tym sezonie mistrzem Włoch, nie trzeba by było czekać nawet dwóch sekund, by otrzymać odpowiedź. Oczywiście, że pokonanie Juventusu jest ważniejsze i do tego podopieczni Antonio Conte będą dążyć. No ale nie mogą po prostu oddać pucharów walkowerem, więc w ostatni czwartek zmierzyli się z drużyną z Bułgarii. Mimo wygranej 2-0, na gola trzeba było czekać naprawdę długo, aż do 71. minuty. Nie można jednak powiedzieć, że gospodarze choć przez chwilę mieli szansę, by objąć prowadzenie, bo oddali tylko jeden strzał. Inter natomiast naciskał, próbował, strzelał, ale nic nie chciało wejść. Worek z bramkami pomógł rozwiązać Romelu Lukaku, który wszedł w 64. minucie. Najpierw asystując przy bardzo ładnym strzale Christiana Eriksena, a potem sam wieńcząc dzieło golem z rzutu karnego w ostatnich sekundach meczu.
Christian Eriksen po debiutanckim golu dla Interu
AS Roma
Rzymianie nie przeżywają obecnie najlepszego czasu. Podczas gdy ich odwieczny rywal zza miedzy, Lazio, jest jednym z najpoważniejszych kandydatów do zdetronizowania Juve, oni tak naprawdę nie mogą nawet być pewni tego, czy w przyszłym sezonie zagrają chociaż w Lidze Europy. Do tego w Serie A mają obecnie serię czterech spotkań bez zwycięstwa i trzech porażek z rzędu. Defensywa Romy nie sprawia już tak dobrego wrażenia, a obecnie wymienienie Chrisa Smallinga jako czołowego obrońcy ligi wzbudziłoby tylko uśmiech politowania. Drużyna Paulo Fonseci gra futbol bardzo toporny i męczący kibiców. Ucieczką od tych wszystkich problemów miał być mecz 1/16 Ligi Europy, gdzie przyjmowała ona u siebie belgijski Gent. Nikt nie spodziewał się pogromu, ale spokojna wygrana powinna być minimum, która choć trochę ściągnęłaby presję z piłkarzy. Niestety, zamiast uspokoić swoich fanów, Giallorossi zafundowali im tylko kolejne 90 minut frustracji. Dużo prostych błędów, brak klarownych sytuacji. Niech zobrazowaniem tego meczu będzie fakt, że akcja bramkowa zaczęła się od złego podania zawodnika drużyny przeciwnej, a później, gdyby nie interwencja innego piłkarza gości, piłka pewnie nie dotarłaby tak ładnie do Carlosa Pereza, który będąc w sytuacji sam na sam musiał wykorzystać swoją szansę. Zrobił to, zostając zdecydowanie zawodnikiem tego (kiepskiego) meczu.
Carles Perez celebrujący zwycięskiego gola dla Romy
Atalanta
Pojedynek drużyny z Bergamo z Valencią od początku chyba uważano za spotkanie underdogów, niewielkich w skali światowego topu zespołów, które jednak ciekawie grają w piłkę i mogą stworzyć świetne widowisko. I stworzyły, chyba dotąd najlepsze w fazie pucharowej. U chłopców Gasperiniego widać było tę samą bandę co w lidze, która grając w piłkę nożną świetnie się bawi i dzieli to uczucie ze swoimi fanatykami. Mówimy przecież o drużynie, która jest w ścisłej czołówce strzelonych goli w ligach TOP 5. Wynik z Nietoperzami imponuje tym bardziej, że początek przygody Atalanty w tym debiutanckim dla nich sezonie w Lidze Mistrzów był okropny. Trzy mecze fazy grupowej – okrągłe ZERO punktów i bilans bramkowy 2:11. Potem futbol nie z tej ziemi i magia – kończą rok na drugim miejscu w grupie z siedmioma punktami na koncie. Ale trzeba pamiętać, że nawet 4:1 to nie jest bezpieczny wynik. Wszyscy chyba pamiętają przypadek Milanu, który 16 lat temu wygrał w pierwszym meczu ćwierćfinału LM 4:1 z Deportivo La Coruna, by w rewanżu dostać 0:4 w czapę. Teraz pozostaje trzymać kciuki za La Deę, by powtórzyła (a może nawet przebiła?) wynik Ajaksu z poprzedniego sezonu.
Autor: Mieszko Pugowski
ZOBACZ TAKŻE: Koronawirus atakuje Włochy! Ligi odwołują mecze