Starcie Górnika z Lechią wywołało u mnie pozytywne wspomnienia, sięgające sezonu, w którym zabrzanie spadali z Ekstraklasy. W 2016 roku zostałem delegowany na mecz przy Roosevelta i zaliczyłem swój debiut na trybunie prasowej w Ekstraklasie. Dwa lata z okładem to szmat czasu. W Górniku trenerem był wówczas strażak Jan Żurek, a Lechia przyjechała z pewnymi siebie Piotrem Nowakiem, Milosem Krasiciem i innymi gagatkami.
Od tamtej pory w Zabrzu przyszło mi bywać regularnie i tak się złożyło, że kolejny mecz Górnik – Lechia również zapadnie mi w pamięci. Wszystko przez mój debiut na świeżo oddanej trybunie prasowej, na której czuć jeszcze zapach farby i widać elementy wymagające wykończenia. Trzeba Państwu wiedzieć, że stara trybuna dla mediów na stadionie w Zabrzu nie załapała się na żadną gwiazdkę, kiedy rozdawali je fachowcy. Było na niej tak ciasno, że każdy kto chciał opuścić miejsce w trakcie całego meczu musiał liczyć się ze złowrogimi spojrzeniami innych dziennikarzy. Na dodatek widoczność ograniczały dwa bezczelne słupy, które porównać można do dryblasów, którzy zajmują przednie miejsca w kinie, teatrze, czy kościele. Zero wyobraźni.
18 sierpnia przyszło mi skomentować mecz ze świeżuteńkiej trybuny prasowej, na której mogłem rozkoszować się widokiem na murawę i piłkarskimi emocjami. Tych było sporo, bo w Zabrzu odbył się ciekawy pojedynek, w którym szkiełko i oko wygrało z sercem i uczuciami. Odwrotnie do Mickiewicza. Konsekwentna i bezlitosna Lechia Gdańsk wygrała z Górnikiem Zabrze 2:0 i wywiozła z Górnego Śląska nie węgiel, a trzy punkty. Podopieczni Piotra Stokowca po pięciu kolejkach ligowych wciąż cieszą się mianem niepokonanych, a Górnik z towarzystwa drużyn bez porażki wypisał się sobotnim niepowodzeniem.
Wygrała Lechia, bo zagrała solidnie w obronie i wyrachowanie z przodu. Przetrzebiona różnorodnymi problemami defensywa gdańszczan znajdowała oparcie w Dusanie Kuciaku, który nie dał się pokonać w Zabrzu ani razu, a okazji ku temu kilka było. Głową groźnie uderzał Igor Angulo, a bezpośrednio z rzutu wolnego zaskoczyć chciał Daniel Smuga.
Prowadzenie Lechia uzyskała w dość szczęśliwy sposób. Piłkę opanował przed polem karnym Karol Fila i zdecydował się na uderzenie. Piłka trafiła w Pawła Bochniewicza i zupełnie zaskoczyła Tomasza Loskę, który był bezradny wobec pechowego rykoszetu.
Drugiego gola dla gości zdobył Flavio Paixao, który znalazł się tam, gdzie być powinien. Po strzale Patryka Lipskiego piłka odbiła się od słupka i beztrosko spadła przed pustą bramką, gdzie Portugalczyk uprzedził rywali i spokojnie zanotował trzecie trafienie w sezonie.
Gdańszczanie mieli pomysł na mecz z Górnikiem. Zdradził go po końcowym gwizdku Piotr Stokowiec. Lechia wiedziała, że zabrzanie dobrze czują się w kontrze, dlatego oddała piłkę rywalom i czekała na jego ruch. A nieporadność młodego zespołu Marcina Brosza była widoczna gołym okiem. Atak pozycyjny, przy mądrze ustawionym przeciwniku, nie jest mocną stroną Górnika. Przyznał to sam szkoleniowiec gospodarzy, który po konferencji prasowej uściskiem dłoni podziękował za współpracę każdemu obecnemu pracownikowi mediów. Miły i rzadki gest.
Pomeczowe wypowiedzi trenerów
Zespół z Roosevelta doznał pierwszej w tym sezonie ligowym porażki i wypadł z grona niepokonanych. Nie to jest jednak największe zmartwienie rewelacji poprzednich rozgrywkach. O wiele bardziej martwić może uraz Szymona Żurkowskiego z końcówki meczu. Lider zabrzan został zniesiony z boiska, gdyż ucierpiał w skutek bezmyślnego wejścia Michała Maka. Gdy powstawał ten tekst, „Żurek” znajdował się w szpitalu, gdzie wykonane miało zostać prześwietlenie stopy.
Jakub Arak (Lechia Gdańsk) po meczu
Adrian Gryszkiewicz (Górnik Zabrze) po meczu
Z Zabrza Dominik Kania