Wczorajszy dzień stał pod znakiem ostatecznych rozstrzygnięć w trzeciej rundzie najstarszych piłkarskich rozgrywek na świecie. Pięć par rywalizowało w powtórzonym lub przełożonym meczu o awans do kolejnej fazy. Jak im poszło?
Krystian Bielik gra dalej!
Jedynym spotkaniem, które nie było powtórką spowodowaną remisem był pojedynek trzecioligowego Forest Green Rovers z Birmingham City, które występuje poziom wyżej, na zapleczu Premier League. W drużynie gości cały mecz rozegrał reprezentant Polski, Krystian Bielik, który w notesie sędziego zapisał się żółtym kartonikiem. Jego koledzy kiepsko zaczęli mecz, bo już w ósmej minucie to gospodarze objęli prowadzenie Benowi Stevensonowi. Taki wynik utrzymał się do przerwy, lecz już po niej przedstawiciel Championship wziął się w garść i w 50 minucie doprowadził do wyrównania, a kwadrans później zdobył gola na 1-2, czym rozstrzygnął losy pojedynku.
Powtórzone potyczki niższej rangi
Trzy spotkania, które wczoraj miały miejsce były powtórkami, które większości kibiców nie emocjonowały przesadnie, bo żaden klub z Premier League tam nie występował, niemniej jednak starcia Swansea City z Bristol City, Wigan Athletic z Luton Town i West Bromu z Chesterfield zasługują na odnotowanie. Najwięcej emocji było w pierwszym pojedynku, który trwał aż 120 minut. W regulaminowym czasie gry było 1-1 po bramkach Marka Sykesa i Olivera Coopera, a w 112 minucie zwycięstwo Bristol zapewnił Sam Bell. Zdecydowanie najbardziej bramkostrzelną parą było ostatnie zestawienie. W pierwszym meczu West Bromu z Chesterfield padł remis 3-3, co było sporą sensacją. Wczoraj obyło się bez niespodzianki, bo The Baggies rozbili rywali aż 4-0. Emocjonującą końcówkę miało spotkanie w Wigan. Tuż po przerwie oba zespoły strzeliły po golu i wynik 1-1 utrzymywał się do doliczonego czasu gry. Wówczas sędzia doliczył siedem minut, a już teoretycznie po czasie, w 98 minucie gola dającego awans Luton ustrzelił Elijah Adebayo.
Hit w gronie powtórek dla The Reds
Zdecydowanie największe zainteresowanie budziła potyczka dwóch znanych marek z Premier League, czyli Liverpoolu i Wolverhampton. Na Anfield przed kilkunastoma dniami padł remis 2-2 po naprawdę pasjonującym i zaciętym widowisku. Wiele osób ostrzyło sobie zęby na rewanż także i trzeba przyznać, że raczej się nie zawiedli. Mecz miał bardzo dobre, szybkie tempo, zwłaszcza w pierwszej połowie. Obie ekipy szły cios za cios, nie było kunktatorstwa. Choć jedyną, decydującą bramkę dla gości zdobył już w 13 minucie Harvey Elliott, który znakomitą bombą z dystansu pokonał zaskoczonego Jose Sa, całe 90 minut oglądało się z wielką przyjemnością. Liverpool wreszcie wygrał i wreszcie zanotował czyste konto, co nie udawało się od 8 spotkań. Po fatalnym blamażu w weekend widać było chęć zmazania plamy, a zawodnicy pokroju Keity czy przede wszystkim młodziutkiego Bajceticia pokazali, że to oni powinni grać kosztem beznadziejnych Hendersona i Fabinho. Wolves odpadło jak najbardziej z twarzą, zabrakło im wczoraj skuteczności i zimnej krwi, bo okazje się pojawiały. Tak czy inaczej był to dobry prognostyk na dalszą walkę o wydostanie się z dolnych rejonów tabeli.
Wtorek z FA Cup nie zawiódł oczekiwań. W powtórzonych meczach działo się sporo, były bramki, dramaturgia i dogrywka. Co przyniesie czwarta runda? Przekonamy się już pod koniec stycznia.
Mikołaj Sarnowski