To nie był typowy poniedziałek, czyli o meczu Zagłębie Sosnowiec – Śląsk Wrocław

Wybrał się człowiek na mecz Ekstraklasy, W PONIEDZIAŁEK i spodziewał się trudnej do przetrawienia piłkarskiej potrawy, a tu i przystawka, i niezłe danie główne, a nawet deser podali. Tak kończyć by się mogła każda kolejka LOTTO Ekstraklasy. Choć kibice Zagłębia Sosnowiec pewnie nie podpiszą się pod moim apelem.

Wchodząc do budynku klubowego na Stadionie Ludowym czuć było nerwowe przebieranie nogami gospodarzy. Po dwóch wyjazdowych meczach z rzędu Zagłębie w końcu wróciło do Sosnowca, który nie zdążył jeszcze nacieszyć się obecnością na salonach. Beniaminek aż trzy tygodnie czekać musiał na kolejny mecz domowy, a mając w pamięci efektowne zwycięstwo z Pogonią Szczecin (3:0 – przyp. red.), apetyty na Śląsk Wrocław były ogromne.

Jak niestrawna okazała się tradycyjna kiełbaska z grilla w przerwie, kiedy na tablicy wyników widniał rezultat 0:2. Goście szybko ostudzili gorące głowy beniaminka, będąc zabójczo skutecznymi w polu karnym rywala. Wynik otworzył Marcin Robak, który skierował piłkę do bramki po podaniu Roberta Picha. Podwyższył Farshad Ahmadzadeh rozkładając obronę sosnowiczan na łopatki. Obie bramkowe akcje rozpoczęły ładne, efektowne wymiany podań na jeden kontakt, pokazujące, że w Śląsku drzemie duży potencjał.

Co do drzemiącego potencjału, to ten musiał zostać na dłuższe spanko w szatni wrocławian, bo w drugiej połowie na Ludowym zagrał już zupełnie inny zespół. Po przerwie Śląsk zlekceważył ostrzeżenie w postaci świetnej sytuacji Tomasza Nowaka i w 56. minucie dał rywalom złapać kontakt. Nie minęło 180 sekund, a Vamara Sanogo po raz drugi wpakował piłkę do siatki, wykorzystując dogranie Kamila Dankowskiego (tak, tak tym razem nie pomyliłem nazwiska).

Jeśli ktoś w szeregach Śląska myślał, że to koniec turbulencji, zawiódł się bardzo w kolejnych minutach. Chwilę po wyrównaniu drugą żółtą kartkę obejrzał Augusto Pereira i przedwcześnie zakończył swój występ. Gospodarze potrzebowali zaledwie czterech minut na udokumentowanie przewagi. Szymon Pawłowski uruchomił Konrada Wrzesińskiego, a ten znalazł przed bramką Żarko Udovicicia i było 3:2.

Zagłębie odwróciło losy meczu, a Śląsk był tylko cieniem drużyny z pierwszej połowy. Gospodarzom wychodziło wszystko, no prawie wszystko, bo wykończenie pozostawiało jednak sporo do życzenia. Miejscowi mogli strzelić czwartą, piątą, czy nawet szóstą bramkę i nie martwić się o końcowe minuty spotkania, a tymczasem sami napytali sobie biedy.

Sygnał do ataku dał Śląskowi Marcin Robak strzałem z rzutu wolnego. Dobrą próbę zatrzymał Dawid Kudła. Kilka chwil później kibice na Stadionie Ludowym czekali na kolejny rzut rożny dla gości, a sędzia Tomasz Kwiatkowski wybrał się na wycieczkę do osobistego centrum dowodzenia wszechświatem. Po krótkim aczkolwiek wnikliwym seansie arbiter wrócił na murawę z kiepskimi wiadomościami dla kibiców Zagłębia – jedenastka dla Śląska Wrocław! Kwiatkowski już wtedy wiedział, że w drodze do szatni towarzyszyć mu będą niecenzuralne epitety ze strony trybun, a jego sytuacji nie poprawił Robak, który wykorzystał szansę z 11 metrów.

W samej końcówce obie ekipy miały jeszcze po szansie na zdobycie gola. Gospodarzy uratował słupek, gości gapiostwo graczy Dariusza Dudka. Spotkanie zakończyło się remisem 3:3, który lepiej przyjęli fani drużyny przyjezdnej. Miejscowi machali z niezadowolenia rękami, psiocząc trochę na sędziego, trochę na swoich piłkarzy. Ci z boiska zeszli w całkiem niezłych nastrojach, co tłumaczył po meczu Żarko Udovicić: – Trzeba być zadowolonym po spotkaniu, w którym wracasz z 0:2 z przeciwnikiem takim jak Śląsk Wrocław – stwierdził strzelec trzeciego gola sosnowiczan.

W zupełnie innym humorze był bramkarz Śląska Jakub Słowik, który grzmiał, że nie można grać tak jak grał zespół z Wrocławia w drugiej połowie spotkania.

Gdybym był kibicem Śląska, pewnie myślałbym podobnie, ale z perspektywy postronnego obserwatora nic w grze obu zespołów bym nie zmienił, skoro drużyny stworzyły sześciobramkowe widowisko. Może dodałbym ciut więcej jakości piłkarskiej, ale hej, wszystkiego w życiu mieć nie można.

Z Sosnowca, Dominik Kania

czytaj dalej...

udostępnij na:

REKLAMA

najnowsze