Jesteśmy już po 2 kolejce Premier League. Nie brakowało starć na szczycie, a Chelsea dalej nie wyleczyła się z zeszłosezonowych problemów. Zapraszam na podsumowanie starć, które mogliśmy oglądać w ten weekend rozgrywkowy
Granie zaczęliśmy na City Ground, gdzie Nottingham Forest podejmowało Sheffield United. Po dość jednostronnym widowisku beniaminek wracał do domu bez punktów, spotkanie skończyło się wynikiem 2:1 dla gospodarzy. The Blades mogą mówić o dość nieudanym początku sezonu. Martwią nie tylko wyniki, a przede wszystkim gra. Bardzo ciężko będzie im walczyć o utrzymanie. Z kolei kibice Nottingham mają prawo do zadowolenia. Co prawda w pierwszej kolejce ulegli Arsenalowi, ale sama gra nie wyglądała źle i daje nadzieję na spokojny sezon.
Jeśli mówimy o meczu beniaminka, to warto jeszcze wspomnieć, że z powodu stanu stadionu Kenilworth Road mecz Luton z Burnley został przełożony. Ponadto, istnieje prawdopodobna możliwość rozegrania go na Turf Moor, a więc na obiekcie The Clarets. Luton Town posiada obecnie najmniejszy stadion w Premier League, liczący 10 226 miejsc, co biorąc pod uwagę skalę rozgrywek wydaje się liczbą śmiesznie małą.
W sobotę wśród kilku starć takich jak Bournemouth-Liverpool (1:3, czerwona kartka MacAllister) czy Fulham-Brentford (czerwona kartka Ream, 0:3) warto wyróżnić trzy starcia. Od razu w oczy rzuca się spotkanie Tottenhamu z Manchesterem United. Czerwone Diabły były jedną z niewielu ekip, które od otworzenia nowego stadionu kogutów ani razu nie przegrały na wyjeździe. Aż do teraz. Ekipa ETH wyglądała bardzo przeciętnie, często nie mając pomysłu na działanie z piłką po odbiorze. Dziwi to bardzo z racji deklaracji holenderskiego szkoleniowca, że chciałby być najlepszą w Premier League drużyną w fazach przejściowych. Fakt, odbierali dużo piłek pod bramką Spurs czy w kole środkowym, ale co dalej? Tottenham skutecznie wypunktował rywala, a mogło się skończyć jeszcze wyżej, ponieważ Pedro Porro obił poprzeczkę, a kilka świetnych interwencji zaliczył Andre Onana. Nie ujmujmy jednak bramkarzowi po przeciwnej stronie boiska, bo wszystkie akcje mogące podchodzić pod groźne ze strony United (właściwie same dośrodkowania) padały łupem świetnego tego wieczoru Vicario. Widać, że czerwona część Manchesteru potrzebuje napastnika i z utęsknieniem spogląda na kurującego się Rasmusa Hojlunda. Jako ciekawostkę niezwiązaną z Premier League pozwolę sobie dodać, że brat nowego napastnika ekipy z Old Trafford, Oscar, zagrał wczoraj w barwach Kopenhagi przeciwko Rakowowi w el. Ligi Mistrzów. Wracając do ekipy Ange Postecoglou, wydaje się, że zbudował on drużynę mobilną i kolektywną. Po odejściu Harry’ego Kane’a spodziewano się strzeleckiej posuchy, a tu proszę. Zobaczymy, jak to będzie funkcjonowało dalej, ale zapowiada się bardzo ciekawie.
Kolejnym bardzo ciekawym starciem rozegranym w tą sobotę był pojedynek Newcastle United z Manchesterem City. Zapowiadało się ono bardzo interesująco zwłaszcza dlatego, że w poprzednim sezonie spotkanie tych dwóch ekip zakończyło się wynikiem 3:3. Tzw. „Derby szejków” od początku pokazały, kto będzie rządził piłką. Choć drużyna z północy Anglii miała swoje momenty, to w zasadzie nie znalazłem w powtórkach ani jednej choćby osiemdziesięcioprocentowej sytuacji. City ten mecz zdominowało, kontrolowało, a w końcu wygrało. Choć wynik 1:0 może sugerować wyrównaną rywalizację, nic bardziej mylnego. W spotkaniu walki środka pola The Citizens zagrali bardzo mądrze, nie bojąc się oddać piłki do Edersona, gdy nie szedł im atak. Bardzo dobrze zaprezentował się też nowy nabytek klubu z Manchesteru, Josko Gvardiol. Haaland był dość niewidoczny, ale świadomość jego niebezpiecznej obecności trzymała obrońców Newcastle w szachu i trzeba było grać bezpiecznie, co z kolei pozwalało świetnej tego dnia pomocy City zbierać piłki po wszystkich nieudanych zagraniach. Indywidualnie gracze Srok nie wyglądali źle, szczególnie Gordon nawiązywał równą walkę z Kylem Walkerem, lecz czegoś zabrakło. Drużyna Pepa Guardioli mocno weszła z ten sezon i powoli zaczyna potwierdzać przewidywania Roya Keane’a, który zwiastował kolejny tytuł mistrzowski dla swoich byłych rywali. Newcastle zaś też raczej nie ma się czym przejmować, ponieważ wynik 1:0 z mistrzem Anglii raczej nie jest tragedią, a w świetle wcześniejszej demolki, jaką urządzili sobie z Aston Villą, i mądrych transferów dokonanych przez właścicieli są widoki na to, że ekipa Eddiego Howa poradzi sobie na dwóch frontach, bo przypomnijmy, że Sroki po blisko dwudziestu latach wracają do Champions League.
Brighton już w poprzednim sezonie pokazało, na co je stać. Bardzo mądre ruchy transferowe i ponadprzeciętnie szybki rozwój zaimponowały niejednemu obojętnego kibicowi. Nie inaczej jest na początku tego sezonu. A właściwie jest inaczej, bo jeszcze lepiej. Po zwycięstwie 4:1 nad Luton przyszła kolejna wygrana w takim samym rozmiarze, tym razem nad Wolves. Jasne, można powiedzieć, że nie są to rywale z najwyższej półki, lecz optymizmem napawa fanów Mew sama gra drużyny. Przede wszystkim świetnie prezentuje się współpraca genialnego Mitomy z Pervisem Estupinianem. Bardzo dobrze wygląda też Solly March. Jedyna rzecz nie dająca spać Roberto De Zerbiemu to głębia składu. Brighton zalicza się do klubów sprzedających, a przecież czekają ich w tym sezonie europejskie puchary. Strata Moisesa Caicedo jest dotkliwa, choć może nie aż tak, jak się wydawało, o czym za chwilę. Stąd też pomysł włodarzy klubu z południowego wybrzeża Anglii, by zgłosić się po Mohameda Kudusa z Ajaxu, lecz wydaje się, że ten transfer już upadł. Wolverhampton zaś zalicza nieudany początek sezonu. Po rezygnacji Lopeteguiego stery w klubie objął Gary O’Neil i mimo dobrej gry z United w pierwszej kolejce po 2 spotkaniach Wolves ma 0 punktów na koncie. W poprzednim sezonie hiszpański trener spokojnie utrzymał ekipę wilków, jednak przez brak wzmocnień podał się do dymisji. Choć rzeczywiście drużyna z Molineux kadry nie ma zbyt mocnej, musi zacząć punktować, bo zrobi się niebezpiecznie.
„Możecie zmienić trenera, ale Chelsea z was nie wyjdzie” chciałoby się rzec, widząc wynik spotkania The Blues z West Hamem. Po meczu z Liverpoolem trener Pochettino mógł być zadowolony, jednak cały ten optymizm uleciał po jednym z kilkunastu rozgrywanych w sezonie derbach Londynu. Pomijając nietrafionego karnego Enzo i ogólną ofensywną niemoc, martwi też kolejny niepewny transfer. Choć Moises Caicedo w Brighton wyglądał naprawdę nieźle, pojawiały się głosy, że Todd Boehly grubo za Ekwadorczyka przepłaca. Jego debiut niestety te komentarze potwierdza. Bardzo nijaki w rozegraniu, często grał po obwodzie do najbliższego, co zresztą tyczy się wszystkich zawodników, a do tego przy stanie 2:1 dla Młotów sprokurował wykorzystany później przez Lucasa Paquetę rzut karny, grzebiąc szanse Chelsea choćby na remis. Warto wspomnieć, że dla strzelca jedenastki mogą to być ostatnie punkty dodane do klasyfikacji kanadyjskiej przez dłuższy czas, ponieważ jest on oskarżony o ustawianie ze znajomymi zakładów bukmacherskich. I to nie byle jakich, ponieważ sprawa tyczy się otrzymania żółtej kartki, a przecież na tak nieprzewidywalne wydarzenie, szczególnie w przypadku typu zawodnika, jakim jest Paqueta, kurs był na pewno niemały. Chelsea musi dużo pozmieniać, bo na razie najwięcej pozytywnych komentarzy zebrały fryzury zawodników The Blues, bowiem wielu z nich wyszło na mecz w dredach. Pojawiały się np. porównania do perskich dywanów. Najmniej kibiców zajmowała gra ich klubu, co nie może dziwić, bo na pewno są zmęczeni ciągłymi problemami swojego ukochanego zespołu.
Godna podziwu jest za to postawa Aston Villi, która po dotkliwej porażce 5:1 z Newcastle podniosła się i pokonała 4:0 Everton w domowym spotkaniu. Unai Emery od swojego przyjścia wykonał tam świetną pracę i wraz z dobrymi transferami, takimi jak Moussa Diaby, ekipa z Birmingham daje nadzieję na ciągły progres, a przynajmniej na utrzymanie pozycji z poprzedniego sezonu. Warte podkreślenia jest osiągnięcie dziewiętnastoletniego Jhona Durana, który przeciwko drużynie Shauna Dyche’a strzelił swoją premierową bramkę dla klubu z Villa Park. Co zaś tyczy się Evertonu. Ich początek sezonu nie wygląda zbyt dobrze. Gdy Dyche ratował ich przed spadkiem, kibice martwili się, co będzie dalej. Jak widać, słusznie. W 2 meczach ligowych Everton odnotował 2 porażki, mało tego, nie strzelił nawet bramki.
Martwić mogą się też kibice Arsenalu. Choć po bardzo dobrym sezonie ekipa Artety wkracza w nowe rozgrywki z dwoma zwycięstwami, to od klubu z takimi ambicjami nie można oczekiwać tylko wyniku. Po zwycięstwie 2:1 nad Nottingham w pierwszej kolejce przyszedł czas na Crystal Palace. Skromna wygrana 1:0, w dodatku z czerwoną kartką, co prawda nie do końca oddaje przebieg gry, bo przednia formacja The Gunners wykazała się dość słabą skutecznością, to jednak rywale również mieli kilka niezłych sytuacji. Pierwszy poważny sprawdzian Kanonierów czeka już w czwartej kolejce, zmierzą się oni bowiem z Manchesterem United, w dodatku prawdopodobnie z Hojlundem w składzie, Duńczyk bowiem w protokole meczowym ma się znaleźć na rywalizację Czerwonych Diabłów z Nottingham już w kolejce 3. Trzeba więc postawić pytanie: czy Arsenal nie ruszył na 100%, zdając sobie sprawę ze swojego dość niewymagającego terminarza (dość wątpliwe), czy może jednak nie wszystko działa tam tak, jak należy. Liga Mistrzów nadchodzi wielki krokami, a biorąc pod uwagę przerwę londyńczyków od tego prestiżowego turnieju, na pewno będą chcieli zaprezentować się jak najlepiej, zresztą jak każdy.
Na koniec takie spostrzeżenie: spośród 7 angielskich drużyn grających w tym sezonie w europejskich pucharach (licząc grającą w ostatniej rundzie kwalifikacji Aston Villę, mecz z Hibernians w środę o 18:45) tylko Manchester City grał w poprzednim sezonie w tych samych rozgrywkach, co teraz. Manchester United, Arsenal oraz Newcastle wracają do Ligi Mistrzów, Liverpool spada do Ligi Europy, a Brighton z Aston Villą w zeszłosezonowych rozgrywkach w Europie nie grali w ogóle. To właśnie największa siła Premier League, różnorodność i równy poziom.