Ronaldinho: upadek z uśmiechem na twarzy

Chyba nie będzie to przekłamaniem, że każdy, kto grał w piłkę, o nim słyszał. Magik, maestro, Copperfield futbolu – Ronaldinho Gaucho. Zawsze uśmiechnięty, na boisku, jak i poza nim. Niestety, w ostatnim czasie ma coraz mniej powodów do radości. Ten artykuł nie odpowie na pytanie „dlaczego?”, ale opowie, jak do tego doszło, że statek o nazwie R10 powoli idzie na dno – i choć wiadomo, że finał będzie tragiczny, to orkiestra gra do końca…

(Nie)Podręcznikowy przykład

Historia jakich wiele w Brazylii – utalentowany dzieciak z biednej dzielnicy ciężko trenuje i spełnia swoje marzenia. Cóż, tutaj nie do końca tak było. Ronaldo de Assis Moreira Junior znany jako Ronaldinho rzeczywiście wychował się w nie najbogatszej części Porto Alerge, ale dość szybko przeniósł się z rodziną do luksusowej wilii z basenem, a to za sprawą swojego starszego brata, również piłkarza – Roberto (o którym jeszcze będzie mowa później). W latach 90. grał on w Europie m.in. w FC Sion czy lizbońskim Sportingu. Zarobki pozwoliły mu na wyrwanie rodziny z biedy. Start Ronniego nie był więc wcale najgorszy.

23 gole w jednym meczu

Ponoć umiejętności szlifował kiwając się ze swoim psem. Gdy koledzy nie mieli już sił, jego pupil wciąż był niezmordowany. Do dziś swoim życiem żyje też opowieść o 23 golach strzelonych w jednym meczu podczas szkolnego turnieju. Po latach nasz bohater wspomina to trochę umniejszając swój wyczyn, tłumacząc, że po prostu rywale grali tragicznie. Skromność to też jedna z cech za które świat pokochał Brazylijczyka.

Gremio

Młody Ronnie rozpoczął treningi w Gremio Porto Alegre, gdzie od samego początku uchodził za ogromny talent. Szybko stał się gwiazdą: jego nieprawdopodobne wyszkolenie techniczne i swoboda dryblingu sprawiły, że w kolejce po zawodnika ustawił się wianuszek klubów ze Starego Kontynentu.

Mimo zainteresowania Manchesteru United i Barcelony Gaucho zdecydował się na francuskie PSG, które w tym czasie, a mówimy o latach przed erą szejków, nie uchodziło za wielkiego europejskiego gracza (choć niektórzy mogą powiedzieć, że po ostatnich kompromitacjach w Lidze Mistrzów, dziś też za takiego nie uchodzi).

Francja elegancja

Już w Paryżu ujawniła się jedna z cech Ronaldinho, która w opinii wielu obserwatorów nie pozwoliła mu na zrobienie takiej kariery, jaką rzeczywiście mógł zrobić.

– Ronaldinho w tygodniu nigdy nie trenował. Po prostu przychodził w piątek i był gotowy do gry w sobotę. To był cały Ronaldinho. – wspomina Jerome Leroy, klubowy kolega Brazylijczyka.



Trenerzy przymykali jednak oko na lenistwo Ronniego, a to z tego prostego powodu, że „w sobotę” gdy przyszła pora meczu, grał jak z nut i był wyróżniającym się zawodnikiem. Jego piękna gra sprawiła, że szybko został ulubieńcem kibiców. Jak więc napominać piłkarza, który miał status niezastąpionego? Problem zbagatelizowano, co miało mieć swoje konsekwencje w przyszłości…

Barça, Barça, Baaaarça!

W 2002 roku Brazylia zdobyła swoje piąte i jak do tej pory ostatnie mistrzostwo świata, a Ronaldinho był bardzo ważną częścią tego zespołu. Dzięki świetnej grze o chłopaku z Paryża usłyszał już cały piłkarski świat. Zdeterminowana Barcelona w końcu dopięła swego i zakontraktowała mistrza globu rok po mundialu. W stolicy Katalonii rozpoczęła się nowa era – era magii i pięknej gry. Fenomenalny gol przewrotką z Villarreal, bramka na Stamford Bridge z Chelsea (słynne „Poszukał i oszukaaaał” Dariusza Szpakowskiego), czy gole z El Clasico w 2005 roku, gdzie kibice Realu Madryt oklaskiwali Ronaldinho to momenty, które na stałe zapisały się w historii piłki nożnej.

Był to szczyt kariery Brazylijczyka, zwieńczony odebraniem Złotej Piłki i wygraniem Ligi Mistrzów. Wydawało się, że nic nie zakłóci dominacji piłkarza z Porto Alegre na arenie międzynarodowej. A jednak znalazł się ktoś, kto to zrobił – był nim sam Ronaldinho.

Rozrywkowe życie

Luz, lekkość z jaką ogrywał rywali i nieschodzący z twarzy uśmiech – to zaskarbiło Ronniemu rzeszę fanów, dla których był on uosobieniem radości z gry. Nigdy nikogo nie udawał, jakim był piłkarzem – takim samym był człowiekiem i to było jego największą bolączką. Alkohol, imprezy w klubach, rozrywkowe życie – Ronaldinho tradycyjnie nie przykładał się do treningów. Pomyślałem nawet kiedyś „na jakim on mógłby być poziomie, gdyby na 100% poświęcił się piłce?”. Maradona i Pele mogli zostać zepchnięci w cień, a to o Gaucho mówilibyśmy jako zawodniku wszech czasów.


Gdy w Barcelonie nastały rządy Pepa Guardioli hulaszczy tryb życia Brazylijczyka uznano za problem. Nowy trener był perfekcjonistą, który od każdego wymagał pełnego zaangażowania. Jasnym stało się wtedy, że dni magika z numerem „10” na Camp Nou są policzone. W jednym z wywiadów mówił o tym Alexander Hleb, wyjawiając, że Ronaldinho wraz z Portugalczykiem Deco wylecieli z drużyny, żeby swoim lekkim podejściem do życia nie demoralizować rodzącej się w stolicy Katalonii nowej gwiazdy, która już niedługo miała zaświecić pełnym blaskiem. Chodziło o niejakiego Leo Messiego. Nastał więc czas, by powiedzieć „Adios”.

Milan

Mediolan stał się ostatnim poważnym przystankiem w karierze uśmiechniętego Brazylijczyka. Czas pobytu w AC Milan zbiega się z okresem ostatniej prosperity Rossonerich w Europie. Shevchenko, Kaka, Nesta, Gattuso, Seedorf – to była ekipa, z którą każdy musiał się liczyć. Mimo dobrej gry Ronniego imprezowy zapał nie ustał, ale nikt w klubie nie miał zamiaru mówić 30-letniemu facetowi, jak ma żyć. Powoli szala przechylała się ze strony „futbol” na stronę „impreza”. Po trzech latach w Milanie i m.in. zdobyciu Scudetta Ronaldinho przeniósł się do Brazylii i tak naprawdę wtedy się zaczęło…


Jak małpa w cyrku

Flamenco, Atletico Mineiro, meksykańskie Queretaro i Fluminense – w tych drużynach po przeprowadzce z Europy „grywał”, bo ciężko powiedzieć, że grał, nasz bohater. Czasem się pojawiał, czasem nie – generalnie królował schemat: IMPREZA – IMPREZA – MECZ – IMPREZA. Nagle się okazało, że poza pojedynczymi błyskami to i szybkość nie ta, trochę brakuje chęci, pojawił się nawet okazały brzuszek. Mimo to kibice chętnie przyjeżdżali na mecze, żeby zobaczyć „tego Ronaldinho”, żeby coś niesamowitego pokazał, żeby zabawił. Z całym szacunkiem, trochę to przypominało oglądanie małpy w cyrku. Już chyba sam Ronnie nie chciał tego przedłużać i w 2018 roku zakończył piłkarską karierę.

Guaibagate

Ronaldinho stał się z miejsca chodzącym ambasadorem futbolu. Gdzie się nie pojawiał, wszyscy bardzo ciepło go przyjmowali. Wciąż czerpał zyski z kontraktów sponsorskich i reklamowych. Można by rzec, jak pączuś w maśle. I nagle coś (ktoś) musiało zburzyć ten spokój, oczywiście znów był to sam zainteresowany. Kilka lat temu wraz ze wspomnianym wcześniej bratem Roberto wybudowali platformę wędkarską i molo na jeziorze Guaiba. Niby wszystko ładnie, ale zrobili to bez pozwolenia, w dodatku nałożono również kary za naruszenie środowiska naturalnego, bo był to teren ochronny. Z czasem nieuregulowane należności wzrosły do kwoty 2 milionów euro. Brazylijskie media donosiły też o długach z podatków, które również oscylują koło 2 milionów euro.

Zniecierpliwiony sąd nakazał zajęcie kont bankowych gwiazdora. Jakież było zdziwienie, gdy znaleziono na nich całe… 6 euro (24,63 reala). Mogę sobie w tym momencie wyobrazić minę Ronniego – z tradycyjnym uśmiechem.

W tej sytuacji wymiar sprawiedliwości zajął 57 posiadłości Ronaldinho i zarekwirował jego paszporty (brazylijski i hiszpański). Oczywiście nikt nie uwierzy, że ktoś zarabiający swego czasu 24 miliony euro rocznie (jak wyliczała L’Equipe) nie ma pieniędzy, jednak dopóki nikt się nie dokopie do nieoficjalnych, zagranicznych kont gracza sprawa stoi w miejscu.

Skok na kasę

Ostatnim aktem tej historii były informację o rozmowach piłkarza z maltańskim klubem Birkirkara, które nie wyglądały na nic innego jak tylko skok na kasę, jednak w zaistniałych okolicznościach szybki wyjazd z ojczyzny wydaje się dla Ronaldinho mało realny. Jedyne co teraz może zrobić, to wypić sobie na te smutki butelkę naszej polskiej Warki, której został niedawno twarzą.

Uśmiechnijmy się!

Ronaldinho na zawsze pozostanie w pamięci ludzi kochających futbol. Jego radość i uśmiech to kwintesencja piłki nożnej, która powstała przecież właśnie po to, by sprawiać przyjemność. Nigdy nie był ideałem prowadzenia się, ale nic nie jest albo całkiem czarne, albo białe i jego kariera też taka nie była. Wielki piłkarz, lekkoduch, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa fajny gość, z którym każdy chciałby chociaż raz poimprezować. Nie wiem jak wy, ale ja dziękuję temu na górze, że mogłem żyć w czasach brazylijskiego magika. Piłkarza Ronaldinho już nie ma, ale pozostał uśmiech i poczucie, że futbol to piękny sport.

 

Darek Piechota

czytaj dalej...

udostępnij na:

REKLAMA

najnowsze