Za jeden z futbolowych aksjomatów możemy uznać stwierdzenie, że każda kolejka Ekstraklasy czegoś nas uczy. O ile jednak zazwyczaj głównym parametrem szkoleń są wytrzymałość i cierpliwość widza, o tyle ostatnia niedziela wyedukowała nas co nieco w dziedzinie filozofii. Na stadionie Cracovii koryfeusze futbolowych przemian ustalili bowiem nową formę kartezjanizmu – pierwotne „myślę więc jestem” zastąpili wtórnym „mam karnet więc jestem”. Inaczej usprawiedliwić zignorowania sporej grupy młodych kibiców zasiadającej na trybunach – się nie da.
Osławione derby Krakowa to jeden z nielicznych punktów w ligowym kalendarzu, które można wykorzystać jako emocjonalny ładunek pozwalający przyciągnąć na trybuny widownię większą niż zazwyczaj. Tym razem, z uwagi na – słuszną skądinąd – karę, nie było to możliwe. Gospodarz stworzył sobie jednak niepowtarzalną szansę na zachęcenie młodych ludzi do bywania na stadionie i… nie wykorzystał jej po dwakroć. Pierwszym powodem jest wynik, drugim – sami wiecie.
Każdy z nas był kiedyś na swoim pierwszym meczu. Może nie wszyscy rozpamiętują go latami, ale dla przeciętnego małolata choć trochę zainteresowanego futbolem, wycieczka na pokaźny ekstraklasowy stadion może być niemałym wydarzeniem. Kiedy więc pojawia się taka okazja, wypadałoby młodocianych kibiców odpowiednio ugościć. Futbol potrzebuje przecież dzieci nie tylko jako początkujących piłkarzy, ale także jako fanów. Ktoś musi regularnie zapełniać – często dość smutny – krajobraz trybuny telewizyjnej (przynajmniej tyle, na więcej na razie nas nie stać). Tymczasem w Krakowie stwierdzono, że dzieci są jedynie pierwszym elementem kibicowskiego łańcucha pokarmowego – co prawda gotowe do zjedzenia, ale dla tak grubej ryby, jaką jest Cracovia – ich doping to za mało.
Wiadomo na takim meczu musi być głośno, a dobry komandos poradzi sobie w każdej sytuacji, ale – trzymając się tej retoryki – zagłuszanie dzieciaków dopingiem ze stadionowych głośników jest jak strzelanie z palców – można próbować, być może przeciwnik zacznie dusić się ze śmiechu, o ile będzie miał dobry humor. Jednak szanse powodzenia są umiarkowane. Trudno zatem odgadnąć jak bardzo krętymi ścieżkami wędrował umysł łobuza odpowiedzialnego za to zuchwalstwo. A sprawa nie dotyczy wszakże wyłącznie dzieci…
O tempora, o mores – zakrzyknął również każdy dorosły kibic Cracovii, którego na stadionie nie było. Po tylu wojnach podjazdowych z profesorem Filipiakiem oraz jego poddanymi, po tylu protestach uznano, że człowieka o pasiastym sercu i nierzadko pasiastej twarzy można zastąpić sprzętem nagłaśniającym? Jeżeli tak – postuluję zastąpienie elektroniką również piłkarzy. Pomysł powinien spodobać się przynajmniej księgowej – klubowa sakwa cierpiąca na niedobór wpływów ze sprzedaży biletów zostanie odciążona z pokaźnych kontraktów. Do zapłacenia zostanie tylko rachunek za prąd.
Michał Koziana