Startuje nowy sezon Bundesligi i będzie to kampania arcyciekawa, bo następuje tuż po klęsce, jakiej doznała reprezentacja Niemiec na rosyjskiej ziemi. Niemieccy eksperci są zgodni, że mundial był apogeum kryzysu Fussballu.
Jego początku upatruje się w finałowym meczu Ligi Mistrzów z sezonu 2012/13, kiedy to Bayern pokonał Borussię. Później jeszcze reprezentacja Joachima Loewa zdobyła mistrzostwo świata i od tamtej pory trwa posucha. Przez lata ignorowano katastrofalną postawę niemieckich drużyn w europejskich rozgrywkach. Nikogo nie martwiła dominacja Bayernu Monachium w ligowych rozgrywkach. Przyszło jeszcze złudzenie w postaci sukcesu w Pucharze Konfederacji. Aż w końcu dumny naród obudził się z ręką w nocniku, kiedy piłkarze Korei Południowej wbijali szpilę w serca niemieckich kibiców.
Przed startem rozgrywek 2018/19 uderzano w wysokie tony. Na różne sposoby próbowano zinterpretować obecny stan niemieckiej piłki. Jedni wskazywali na przepaść pomiędzy budżetami Bundesligi, a np. Premier League. Inni wytykali palcem Bayern, który miał wzmacniać swoje szeregi kosztem krajowych rywali. Tyle, że gdyby pierwsi mieli rację i pieniądze rzeczywiście rządziły w sporcie, to reprezentacja Anglii święciłaby triumfy od dobrych kilkunastu lat. Ci drudzy chyba zapomnieli, że polityka transferowa Bayernu jest niezmienna od dekad, a jednak nie przeszkadzało to wcześniej w rozwoju Bundesligi.
Nieco mądrzejsi wskazywali na problem szkolenia młodzieży. Przyznawali, że w kształceniu kolejnych pokoleń przeszkadza obecny postęp, kultura i styl życia nastolatków. Głównie zwracali jednak uwagę na przeżytek pewnego stylu grania, który określić można krótko: „Ballbesitz”, czyli posiadaniem piłki. Krytykowano system, który uczy młodych piłkarzy zespołowości, podań i utrzymania się przy piłce, a za mało zwraca uwagę na indywidualność, szybkie przejście z obrony do ataku, czy wyprowadzania kontrataków.
Niezależnie od poziomu dyskusji i prawdziwości przytaczanych elementów, pewne jest jedno: Niemcy potrzebują dobrego sezonu, by odbudować swój Fussball. Potrzebny jest do tego sukces na arenie międzynarodowej. Jako taką szansę na wygranie Ligi Mistrzów ma pewnie tylko Bayern, ale za naszą zachodnią granicą apelują, by nie lekceważyć Ligi Europy. Odkąd utworzono rozgrywki żaden niemiecki zespół nie dotarł do finału. W zeszłym sezonie bardzo szybko ze zmaganiami europejskimi żegnały się Hoffenheim, 1. FC Koeln i Hertha Berlin.
Ważnym warunkiem zażegnania kryzysu Fussballu jest ciekawa i interesująca walka o mistrzostwo kraju. Przez sześć ostatnich sezonów Bayern właściwie niszczył rywali. Ostatnio nie przeszkodził mu w tym nawet początkowy kryzys, który doprowadził do zwolnienia Carlo Ancelottiego. Bawarczycy i tak błyskawicznie załatwili sprawę 28. tytułu mistrzowskiego.
Obserwatorzy zwracają uwagę, że w ostatnich latach utworzył się trend „odpuszczania” meczów z Bayernem. Część drużyn staje do walki z potentatem i od pierwszej minuty myśli tylko i wyłącznie o końcowym gwizdku. Przegraną w stosunku 0:2 traktuje jak sukces. Potwierdzą tę tezę przykład byłego trenera Werderu Brema, Viktora Skripnika. Na wycieczkę do Monachium nie brał on nawet kluczowych piłkarzy, bo myślał już o kolejnym spotkaniu. Rywalizację z Bayernem traktował jak z góry przegraną sprawę, a że przegrywał ją po straceniu 5 lub 6 goli, to już inny temat.
Aby uzdrowić niemiecką piłkę potrzeba ambitnego gracza, który będzie jak łowczy na tropie cennej zwierzyny. Potrzeba pewnego siebie zespołu, który będzie wierzył, że może strącić z piedestału Bayern. Czy ktoś taki znajdzie się w Niemczech? Kandydatów jest kilku, ale pierwsze przesłanki niepokojące.
Mogłaby to być Borussia Dortmund, ale nie zdołała ona sprowadzić napastnika z prawdziwego zdarzenia przed początkiem rozgrywek w Niemczech. Mogłoby to być Schalke, ale deklaracje przed nowym sezonem nie wskazywały na mistrzowskie ambicje Koenigsblauen. Może Bayer Leverkusen? Choć trudno uwierzyć, by ta młoda i szalona ekipa udźwignęła ciężar rywalizacji w wadze królewskiej. Najwięcej buty w całej przedsezonowej dyskusji ma RB Lipsk. W tym klubie wiedzą doskonale co to arogancja i pewność siebie. Ten kontrowersyjny, ale też interesujący projekt może przynieść w końcu tytuł, ale raczej nie w sezonie, który jest sezonem przejściowym. Sezonem oczekiwania na przyjście do klubu Juliana Nagelsmanna.
Pozostaje mieć nadzieję, że hipotezy z poprzedniego akapitu okażą się nietrafione lub że z kapelusza wyskoczy królik w postaci czarnego konia rozgrywek. Warto trzymać kciuki, by ktokolwiek zabrał Bayernowi abonament na mistrzowską paterę. Wszystkim nam to dobrze zrobi.
Dominik Kania