A więc wszystko stało się jasne. W tym roku nie uświadczymy polskiej drużyny w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Po ciężkim, wyrównanym meczu i dwóch kuriozalnych bramkach strzelonych przez duńską drużynę częstochowianie odpadli z rywalizacji o uszaty puchar. Nie było jednak tak źle.
Na Parken zawodnicy Rakowa wyjeżdżali z mieszanymi uczuciami. Racja, przegrali u siebie z teorytycznie mocniejszym rywalem, który w dodatku dużo lepiej radzi sobie w meczach na własnym stadionie. Medaliki zagrały jednak dość dobre zawody, niestety zakończone bez zdobyczy bramkowej. Długimi momentami kontrolowały piłkę, nie dając zawodnikom Kopenhagi dojść do głosu. Trzeba uczciwie przyznać, że gościom to pasowało, ponieważ po bramce strzelonej rykoszetem zdecydowali się bronić korzystnego rezultatu. Po przegranej 0:1 u siebie nadszedł czas na rewanż w Danii.
U siebie nastawienie zawodników Kopenhagi zmieniło się diametralnie. Grali odważnie, wchodząc w kontakt i wymieniając podania na połowie przeciwnika. Widać było, że przyjezdnych w Częstochowy przytłoczyła atmosfera czterdziesto-tysięcznego stadionu wypełnionego po brzegi kibicami w białych koszulkach. Piłkarze Rakowa, choć z początku zmuszeni do obrony, szybko się pozbierali. Zyskiwali przewagę, i wystarczyło czekać na pierwszego gola. Jednak po raz kolejny uwydatnił się największy problem częstochowskiej drużyny, ofensywa. Gdy zawodnicy polskiej drużyny bili głową w mur, przyszła ta jedna okazja dla rywala. Choć nie możemy mówić tu o wyświechtanym ”Niewykorzystane okazje się mszczą”. ponieważ Raków w zasadzie żadnej nie miał, to na pewno można było zrobić więcej, by uniknąć kłopotów. Gdy wydawało się, że jeden z niewielu ataków Kopenhagi traci na dynamice, Denis Vavro zamarkował dośrodkowanie. Widząc to, Vladan Kovacevic wysunął się nieco w stronę kłębowiska nóg i głów, na co stoper duńskiej drużyny zareagował wolejem z trzydziestu metrów. W taki sposób Raków na przerwę schodził z z wynikiem 0:2 w dwumeczu i malejący nadziejami na awans. Tym razem, choć gra była chyba jeszcze lepsza niż w pierwszym spotkaniu, nie można było apelować o spokój. Częstochowianom zostało przecież tylko 45 minut, by odwrócić losy rywalizacji. Wychodząc na drugą połowę, zawodnicy Rakowa mieli tego świadomość, więc rzucili się do odrabiania strat. Niestety, nieskutecznie. Widać było klasę i doświadczenie gospodarzy, co pozwoliło im przetrwać momenty najbardziej wzmożonego naporu rywali. Choć Łukasz Zwoliński trafił na 1:1, było już za późno, by powalczyć choćby o dogrywkę. Nie jestem zwolennikiem narracji, że nie ma się czym przejmować, bo jest Liga Europy. W końcu jeśli się doszło tak daleko, to fajnie by było postawić kropkę nad i. Nic jednak już nie da się zrobić, pozostaje życzyć Medalikom powodzenia w tegorocznej kampanii i liczyć na więcej w przyszłym roku.