Verstappen królem Zandvoort. Mercedes marnuje podwójne podium. [PODSUMOWANIE GP HOLANDII]

Takich emocji nie było od dawna! Max Verstappen wygrywa GP Holandii, ale tym razem Red Bull musiał chociaż trochę się spocić, by przechytrzyć rywali, którzy trzymali się blisko. Za nim na podium dojeżdżają George Russell oraz Charles Leclerc, choć Mercedes miał w ręce podwójne podium.

Wybór opon:

Soft – Verstappen, Leclerc, Sainz, Perez, Tsunoda, Stroll, Gasly, Ocon, Alonso, Zhou, Bottas, Ricciardo, Vettel, Latifi

Medium – Hamilton, Russell, Norris, Schumacher, Albon, Magnussen

Pierwsze okrążenia wyścigu

Dzisiejszy wyścig na Zandvoort wystartował w dość przyjemnych warunkach. Było pochmurno, ale nie zagrażał nam żaden deszcz. Dwaj protagoniści tego sezonu ustawili się w delikatnym skosie względem pól startowych, sygnalizując gotowość do ataku bądź w przypadku Verstappena, obrony pozycji. Wszystko przebiegło dość spokojnie, a Holender utrzymał prowadzenie. Na myśl przychodzi jednak pytanie, czy utrzymałby je również przy dłuższym dojeździe do pierwszego zakrętu. Równie dobrze jak Leclerc wystartował też Lewis Hamilton, który miał ogromną chrapkę na pozycję Carlosa Sainza. Na tyle dużą, że o mały włos między pana nie doszłoby do kolizji. Skończyło się tylko na kontakcie, a Hiszpan pozostał przed Brytyjczykiem.

Cisza nie trwała długo. Znikąd ujrzeliśmy obrazem bolidu Haasa wypadającego z zakrętu i z dużym impetem wpadającego w pułapkę żwirową. Los jednak oszczędził Kevina Magnussena, który siedział za sterami rzeczonego bolidu, wyniósł go z powrotem na tor po delikatnym skrobnięciu bariery.

Najwięcej na starcie zyskali Lando Norris oraz Esteban Ocon. Pierwszy zdołał poradzić sobie z George’em Russellem i zameldować się na szóstym miejscu. Radość nie trwała co prawda długo, bo pozycję stracił już 4 okrążenia później. Ocon odrobił za to aż 3 pozycję i znalazł się w punktowanej dziesiątce.

Verstappen przyzwyczaił nas do tego, że bardzo szybko buduje sobie bezpieczną przewagę nad drugim kierowcą. Utrzymujący się w zasięgu 2 sekund Leclerc napawał zatem nadzieją na zalążek jakiejkolwiek rywalizacji. Jeszcze bliżej przesunięcia się o pozycję wyżej był Lewis Hamilton, który utknął za odpadającym od pierwszej dwójki Sainzem. Już na 10. okrążeniu rzeczywistość sprowadziła nas na ziemię, gdy okazało się, że bolidy Ferrari zmagają się ze zdecydowanie większą degradacją opon niż Red Bull. Narzekał zarówno Leclerc jak i Sainz, a w kontraście usłyszeliśmy komunikację radiową Verstappena, w której informował, że opony trzymają się bardzo dobrze.

Ferrari strikes again

Wraz z 12. kółkiem otworzyło się okno zmiany miękkich opon. Najpierw zjechali Ricciardo, Gasly, Alonso oraz Zhou. Co ciekawe Hiszpan jako jedyny wyjechał na mieszance twardej. Decyzja dość odważna, patrząc na prognozy, jakie mieliśmy dla twardych opon. Jednak nie taki diabeł straszny jak go malują, a hardy jechały dziś zaskakująco szybko. Trzy okrążenia później zobaczyliśmy chyba jednak z najbardziej absurdalnych pitstopów od dawna. Carlos Sainz pojawił się u swoich mechaników, gdzie czekano na niego nie z czterema, a z trzema nowymi oponami. Zabrakło lewego tylnego koła, którego później w chaosie szukano. W chaosie sam sobie pozostawiony został również pistolet pneumatyczny, po którym po chwili przejechały koła bolidu Sergio Pereza. Przykro patrzy się na taki absolutny brak organizacji, którego nie bronił już nawet sam Mattia Binotto. Sainz w końcu wyjeżdża z alei serwisowej, jednak zamiast 3 sekund na stanowisku serwisowym spędza zawrotne 12.

Serca kibiców Ferrari zadrażały ponownie 3 okrążenia później, kiedy do garażu zmierzał tym razem Leclerc. Tutaj poszło jednak nadwyraz gładko. Monakijczyka prawie od razu pokrył Verstappen i również odwiedził mechaników. W międzyczasie aleję serwisową na twardej mieszance zdążyli opuścić Norris z Oconem.

Następne okrążenia upłynęły pod znakiem niwelowania strat czasowych, jakie utworzyły się po pitstopach. Verstappen bezproblemowo poradził sobie z Russellem i został wiceliderem wyścigu. Lewis Hamilton nie miał zamiaru czekać, aż Holender go dogoni i zanim Verstappen mógł się za niego zabrać, Brytyjczyk zaliczył postój w boxach. Tam potwierdziło się to, co przypuszczaliśmy, czyli strategia Mercedesa zakładająca tylko jedną wizytę w pitlane. Na nowych hardach Hamilton nie stracił animuszu. Kiedy Russell tak samo jak on zjechał do alei serwisowej pomiędzy nim a Verstappenem pozostał tylko Perez oraz Charles Leclerc. Na okrążeniu numer 37 spróbował pierwszego ataku. Tam się nie udało, a to głównie przez przestrzelone dohamowanie Pereza. Okrążenie później atak był już skuteczny. Do zabawy postanowił włączyć się jednak Sebastian Vettel, wyjeżdżający z pitlane. Przyblokował na chwilę Hamiltona i nie zabrakło wiele, by Perez odzyskał swoją pozycję. Na szczęście Vettel w końcu zjeżdża z linii wyścigowej i pozwala kontynuować ucieczkę Brytyjczyka. Tuż po tym incydencie za Meksykanina zabiera się także Russell i robi to skutecznie. Kierowca Red Bulla na 41. okrążeniu ściągnięty zostaje na drugi pitstop, a Lewis Hamilton kontynuuje swój pościg za Leclerciem.

Japońskie przetasowanie

Przebieg rywalizacji układał się po myśli Mercedesa. Szansa na podwójne podium była naprawdę ogromna. Na 28 kółek do końca pierwszą dużą niespodziankę sprawia zespół AphaTauri oraz Yuki Tsunoda. Japończyk zjechał na swój drugi już pitstop. Po opuszczeniu boksu poczuł, że coś dziwnego dzieje się w tylnej części jego bolidu. Zatrzymał auto z boku toru, podejrzewając, że to problem z niedokręconym kołem. Inżynier wyścigowy poinformował go jednak, że nie widzą nic anormalnego i może kontynuować swoją jazdę. Myśleliśmy, więc, że o włos uniknęliśmy wyjechania na tor samochodu bezpieczeństwa. To nie był koniec dziwnych decyzji zespołu z Faenzy. Tsunoda ponownie zameldował się u mechaników, tym razem na długo, gdzie po raz kolejny wymieniono mu komplet opon i dość intensywnie próbowano poprawić coś wewnątrz kokpitu. Z małymi nadziejami na uzyskanie czegokolwiek z tego wyścigu, młody kierowca ponownie opuścić box. Nie przejechał nawet kiku zakrętów, kiedy na radiu otrzymał komunikat, by natychmiast zatrzymać się na poboczu. Tym razem już na stałe, tym razem już wywołując wirtualną neutralizację. Najciekawsze jest w tym, że Charles Leclerc na swój drugi zjazd zameldował się, kiedy Japończyk nadal był jeszcze w grze. Kiedy Yuki Tsunoda zatrzymał się już na stałe, jedynym kierowcą, który nie zmienił po raz drugi opon, był Max Verstappen. Red Bull nie mógł trafić lepiej.

Przytomnie na pitstop Verstappen reaguje Mercedes, który ściąga swoich kierowców na tzw. double-stacka i pokrywa strategię Holendra. Na 20 okrążeń przed końcem różnica pomiędzy Holendrem a Hamiltonem wynosiła 12,7 sekund.

Fińskie przetasowanie

Fani królowej motosportu nie dostali jednak oddechu i do chaosu swoje trzy grosze dołożyć musiał także Valtteri Bottas. Jadąc prostą startową, w pewnym momencie silnik w bolidzie Alfy Romeo po prostu zamógł. Fin zmuszony był zatem dotoczyć poza granicę toru, stając tuż przy ścianie oddzielającą pitlane od prostej startowej. Nieco dziwi refleks sędziów, bo choć samochód Bottas stał z boku toru, decyzja o wprowadzeniu samochodu bezpieczeństwa zapadła dopiero po kolejnym okrążeniu. Znalazła się, więc kolejna okazja, by pobawić się strategicznie. U mechaników melduje się Leclerc, Perez, a co najważniejsze Max Verstappen. Po raz drugi też nawiązuje się duże zamieszanie wokół Carlosa Sainza. Hiszpan wypuszczony zostaje w taki sposób, że drobny tłok przed garażem Mclarena zmusza go do zwolnienia, a co za tym idzie wpakowania się tuż pod koła Fernando Alonso. Początek 58. okrążenia kierowcy przejeżdżają w pitlane, by dać miejsce i czas porządkowym na uprzątnięcie Alfy Romeo. Zmiany ogumienia doprosił się też George Russell, co zaprocentuje po restarcie wyścigu. Najdziwniejsze jest jednak to, że nic nie zrobiono w kwestii Hamiltona.

Restart i najdłuższe 11 okrążeń w tym sezonie Hamiltona

Na okrążeniu numer 61 kończy się w końcu samochód bezpieczeństwa, a kierowcy ruszają do ostatniego zrywu tego wyścigu. Zostawiony na pożarcie Hamiltona momentalnie zostaje wyprzedzony przed Verstappena, który prowadzenia nie odda już do samego końca. Kilka okrążeń mija, zanim Russell zabrał się za swojego starszego kolegę z zespołu. Podium z ręki Hamiltona wyrywa jeszcze Leclerc, co ustala nam kolejność w pierwszej czwórce. Walka toczyła się jeszcze za plecami tych panów w parach Sainz – Perez oraz Alonso – Norris. Kierowca Ferrari na 69. Okrążeniu oficjalnie zostaje ukarany karą 5 sekund za incydent w pitlane z Alonso. Nie powstrzymało go to jednak przed wypchnięciem Pereza z toru w geście desperacji. Do mety panowie dojeżdżają bez zmian, ale w wyniku kary Sainza Perez, Alonso oraz Norris przesuwają się o oczko wyżej. Do szczęśliwców nie załapał się już Esteban Ocon, choć zabrakło mu jedynie 2 setne sekundy.

Holandia zafundowała nam najlepsze emocje od dłuższego czasu. Niedosyt może czuć ekipa Mercedesa, która strategicznie pogrzebała najważniejszego kierowcę w ich ekipie i wykolegowała się z podwójnego podium. Wielkie brawa kolejny raz należą się strategom Red Bulla, którzy rozegrali ten wyścig jak wyrafinowaną partyjkę szachów. A Ferrari? Cóż można więcej powiedzieć o zespole z Maranello? Ich działania mówią same za siebie.

Wyniki GP Holandii:

  1. Max Verstappen (Red Bull Racing RBPT)
  2. George Russell (Mercedes)
  3. Charles Leclerc (Ferrari)
  4. Lewis Hamilton (Mercedes)
  5. Sergio Perez (Red Bull Racing RBPT)
  6. Fernando Alonso (Alpine Renault)
  7. Lando Norris (Mclaren Mercedes)
  8. Carlos Sainz (Ferrari)
  9. Esteban Ocon (Alpine Renault)
  10. Lance Stroll (Aston Martin Aramco Mercedes)
  11. Pierre Gasly (AlphaTauri RBPT)
  12. Alexander Albon (Williams Mercedes)
  13. Mick Schumacher (Haas Ferrari)
  14. Sebastian Vettel (Aston Martin Aramco Mercedes)
  15. Kevin Magnussen (Haas Ferrari)
  16. Zhou Guanyu (Alfa Romeo Ferrari)
  17. Daniel Ricciardo (Mclaren Mercedes)
  18. Nicholas Latifi (Williams Mercedes)

DNF Valtteri Bottas (Alfa Romeo Ferrari)
DNF Yuki Tsunoda (AlphaTauri RBPT)

 

Marta Szajkowska