Kiedy Samsonowi „zabrano” długie włosy, stracił siłę. Kiedy Zinedine’owi Zidane’owi „zabrano” Sergio Ramosa, jego Real stracił jaja. Dlaczego „Królewscy” wyglądają ostatnio tragicznie? Co jest powodem przegranych z Szachtarem? Dlaczego Real został poskładany przez Cadiz podobnie, jak Barcelona? W czym tkwi problem „Los Blancos”?
Żaden
dzień się nie powtórzy,
nie
ma dwóch podobnych
nocy.
Tak pisała Wisława Szymborska. Do zapoznania się z tą sentencją zapraszam francuskiego trenera Real Madryt. Nie ma co się oszukiwać – jego magiczne noce z Mediolanu, Cardiff i Kijowa nie powrócą. Ma ten sam pomysł na drużynę, co kilka lat temu. Tysiąc i jedna wrzutka. Tak grał Real za pierwszej kadencji Zidane’a, tak gra i teraz. Z jedną zasadniczą różnicą. Wtedy w stolicy Hiszpanii grał pewien zawodnik, który idealnie realizował założenia szkoleniowca, a także dokładał bardzo dużo od siebie. Krótko mówiąc, wprowadzał element zaskoczenia swoją niekonwencjonalnością, wyłamaniem spod schematu i umiejętnością odnalezienia się w każdej sytuacji. Oczywiście chodzi o Jese Rodrigueza. Jak mogliście pomyśleć o kimś innym? Swoją drogą Jese został ostatnio wyrzucony z PSG. I tak nie grał. Nie no, bądźmy poważni. Chodzi o Cristiano Ronaldo. Portugalczyk w Realu był potworem. Kimś, kto poniekąd niósł drużynę na plecach. Każdy z kolegów idealnie z nim współpracował. Wszystko w tym zegarku działało bez zarzutu. Wszystkie koła zębate pasowały do siebie. Godzina zawsze była prawidłowa.
Odszedł Portugalczyk, odszedł Zidane i wyglądało to tak, jakby zegarek zamienił się na taki, jakie są na kuchenkach mikrofalowych i odłączono mu prąd. Został zresetowany. Zaczęło się psuć. Podobnie, jak TOPka ligi hiszpańskiej.
Nieraz na Youtube wyskakują mi highlightsy z klasyków sprzed 2017 roku. Klikam w nie i przenoszę się, jakby do innej rzeczywistości. Zwłaszcza, że wtedy kibice mogli zasiadać na trybunach. Wtedy El Clasico miało całkiem inny klimat. Lepszy. Starcia fantastycznego Messiego z super-skutecznie kontrującym Realem Mourinho, BBC kontra MSN. Na te mecze czekałem jeszcze zanim sezon się rozpoczął. Tydzień przed meczem atmosfera była bardzo napięta. Hiszpańskie dzienniki, takie jak Mundo Deportivo (Barcelona) czy AS (Real) prześcigały się we wbijaniu szpilek w rywala. 90. minut to było za mało, by móc delektować się tym widowiskiem. A teraz? Dobrze, że polskie telewizje potrafiły na wysokim poziomie opakować ostatni klasyk, bo inaczej nie chciałoby się go oglądać.
Dobra, bo zrobiło się zbyt nostalgicznie. Powinienem pisać o tym, co jest tu i teraz, bo widząc tytuł wchodzicie tu po to, żeby dowiedzieć się co z Zidanem. Głównie chodzi o to, że moim zdaniem niepotrzebnie do tego Realu wracał. Ja rozumiem, że to klub jego życia. Rozumiem, że święcił z nim ogromne sukcesy i jako piłkarz, i już jako trener, ale na miłość boską, po co on tam wracał. Jasne, udało mu się wygrać mistrzostwo w sezonie 19/20, nie można umniejszać tego osiągnięcia, tylko że nie miał z kim rywalizować. Barcelona grała g*wno, Atletico grało g*wno, a Real punktował strzelając jednego czy dwa gole (oczywiście po dośrodkowaniach lub po karnych) i dobrze się broniąc. Ot, cały sekret sukcesu Zidane’a. W tym sezonie przestało działać. Strategia Zinedine’a się nie sprawdza. Chociaż, czy on na pewno jest odpowiedzialny za układanie szczegółowej taktyki na spotkania Realu. Nie pracuję w Realu, więc nie wiem jak to wygląda, ale można domniemywać, że Francuz jest tam człowiekiem, który odpowiada za aspekty psychiczne w szatni, za dobrą atmosferę i motywowanie zawodników do walki. Nie słyszy się, że jak Pep Guardiola w Barcelonie, siedzi i ogląda do późnych nocy spotkania następnych rywali i myśli, jak ich pokonać. Nie wydaje mi się, żeby tak było. Mimo wszystko, widać że powoli także panowanie nad szatnią wymyka się spod kontroli. Zespół nie wygląda na zjednoczony i szczęśliwy. W takiej atmosferze ciężko jest o jakiekolwiek sukcesy.
Można powiedzieć jednak, że na mecz z Barceloną potrafili się zmotywować. I tak to wyglądało. Jak inny Real. Może ktoś się za Zidane’a po prostu przebrał. Zobaczymy, czy zrobi to też w najbliższym meczu z Atletico.
Żeby nie było, że jadę tylko po trenerze, to poświęcę też kawałek zawodnikom. Im też się należy. Ostatnie spotkanie z Alaves. Courtois przyjmuje piłkę we własnym polu karnym i chce ją rozegrać. Podaje prosto pod nogi Joselu, który strzela na prawie pustą bramkę. Na to Zidane nie ma wpływu. Raphael Varane w meczu z Szachtarem. Tak naprawdę to w każdym meczu bez Ramosa. To casus Lengleta i Pique. Clement i Raphael to idealni środkowi obrońcy „doparowi”. Kiedy brakuje im tego drugiego są, jak dzieci we mgle, jak Kane bez Sona, jak Mickiewicz bez Maryli, jak Janusz bez Grażyny. Jednym zdaniem – są na boisku zagubieni. I właśnie Rapha Varane przyczynia się do tracenia bramek przez Real. Niedokładnością, słabą decyzyjnością. Nie unosi na swoich barkach bycia szefem defensywy. To że Lucas Vazquez gra na prawej obronie to już w ogóle moim zdaniem jest, jak próba samobójcza, ale to w końcu pupilek Zidane’a. Jego żołnierz. Wiecie, jak to często jest, kiedy nauczyciel ma dziecko w tej samej szkole, w której uczy? Wiadomo, że wyniesie je na piedestał. Zidane to jeden z właśnie takich nauczyciel. U niego Vazquez zawsze będzie miał miejsce w serduszku. Choćby zaczął grać z przeciwnikami… Jeszcze Marcelo bez formy, szklany Hazard, Kroos bez błysku. Jest wiele zastrzeżeń do zawodników Realu Madryt, ale TAKA bezpłciowa, pozbawiona pomysłu gra, jak w obu spotkaniach z Szachtarem jest nie do przyjęcia w TAKIM klubie, jak Real Madryt. Nawet ostatnia wygrana z Sevillą nie zamaże obrazu „Królewskich” z ostatnich tygodni. Swoją drogą, w tym spotkaniu też nie zaprezentowali się najlepiej, a zwycięstwo mogą zawdzięczać błędowi Bono, bramkarza Sevilli.
Tęsknię za czasami, kiedy przed Barceloną i Realem każdy w Hiszpanii, a nawet w Europie, drżał. Za zabójczych kontr Mourinho, czy tiki-taki Guardioli przeciwnicy wychodzili na boisko z pełnymi portkami. A teraz co? Cadiz przyjeżdża na Estadio Alfredo di Stefano. Bierze trzy punkty i wraca do domu. Przyjmuje Barcelonę u siebie, zgarnia pełną pulę i gra dalej. Już nikt się tych hegemonów nie boi. Nikt nie ma strachu przed potężnym Realem i Barceloną. Nikt nie czeka na klasyk z utęsknieniem za futbolem na najwyższym poziomie. Houston, mamy problem. Trzeba naprawić gigantów ligi hiszpańskiej.
Autor: Dawid Lampa