Déjà vu po raz trzeci. Lech Poznań przegrywa ze Standardem Liege.

Gdy wydawało się, że już nic złego (i dobrego) dla Lecha się nie wydarzy, nadszedł doliczony czas gry. Ten, który najpierw, dwa tygodnie temu, „okradł” Poznaniaków z remisu w klasyku z Legią Warszawa, następnie zaprzepaścił szansę na trzy punkty w starciu z Rakowem, a wczoraj odebrał im remis w meczu ze Standardem oraz jednocześnie zniweczył (najprawdopodobniej) szanse na awans do fazy pucharowej.

Lech Poznań do Belgii leciał w dobrych nastrojach, bo po domowym zwycięstwie nad Standardem. Wygrana ta zapewniła „Kolejarzowi” pierwsze punkty w obecnej edycji Ligi Europy. To, co po tym meczu wyprawiało się w lidze, lepiej przemilczmy. Zresztą, chyba średnio się to nam udało, bo wspomnieliśmy o tym od razu we wstępie.

Podopieczni trenera Dariusza Żurawia przyzwyczaili nas, że w Lidze Europy nie zawsze wygrywają, ale po każdym spotkaniu pozostawiają po sobie dobre wrażenie. Po wczorajszym meczu stwierdzić tego, niestety, nie możemy.

Spotkanie rozpoczęło się od mocnego naporu gospodarzy, którzy natarczywie atakowali bramkę Filipa Bednarka, a gdy tylko stracili piłkę od razu ruszali do intensywnego pressingu. Polska drużyna miała z nim poważny problem. Praktycznie przez całą pierwszą połowę uczestniczyła w meczu schowana za podwójną gardą. Dopiero pod koniec połowy Lech zaczął wychodzić z okopów i nieśmiało zagrażać bramce rywala. Ich starania nie przyniosły jednak wielu groźnych okazji.

W doliczonym czasie gry pierwszej części meczu napastnik belgijskiej ekipy, Obbi Oulare, wyskoczył do powietrznego pojedynku z Jakubem Moderem. Belg zdecydowanie nie mógł okiełznać swoich rąk i łokciem uderzył reprezentanta Polski w twarz. Za swoje przewinienie otrzymał żółtą kartkę, z powodu której musiał opuścić murawę, bowiem po raz pierwszy żółtym kartonikiem został napomniany w 26. minucie.

Po wyjściu na drugą połowę Lech wyglądał na całkowicie inny zespół – ofensywny, grający z polotem, stwarzający zagrożenie. Wyraźnie pomogła w tym czerwona kartka w szeregach przeciwników. „Duma Wielkopolski” grała tak, jak nas wcześniej przyzwyczaiła. Spuentowanie ich dobrego fragmentu stanowiła dwójkowa akcja Tymoteusza Puchacza i Mikaela Ishaka. Najpierw lewy obrońca Kolejorza odzyskał piłkę na wysokości pola karnego, następnie ruletą minął defensora Standardu, by po tym wszystkim „piętką” odegrać do Szweda, który strzałem po bliższym słupku pokonał Bodarta.

Gdy wydawało się, że Lech zacznie kontrolować przebieg spotkania, błyskawicznie nastąpiło brutalne sprowadzenie na ziemię. Zaledwie dwie minuty po wyjściu na prowadzenie, na tablicy wyników znów widniał remisowy rezultat. Fatalnie w środkowej strefie zachował się Pedro Tiba, który w koszmarny sposób stracił futbolówkę. „Les Rouches” ekspresowo przetransportowali piłkę pod pole karne. Strzał na bramkę oddał Balikwisha, Filip Bednarek zbił go przed siebie, a Abdoul Tapsoba mógł cieszyć się z premierowej bramki dla swojego zespołu.

Na kwadrans przed końcowym gwizdkiem, drugą żółtą kartkę obejrzał stoper niebiesko-białych, Djordje Crnomarkovic. Obie drużyny musiały więc kończyć ten mecz w dziesięciu.

Po czerwonej kartce z Lecha zeszło zdecydowanie powietrze. Starali się oni za wszelką cenę obronić obecny rezultat. Niestety, w piłce trzeba grać do końca, a Lech w trzecim meczu z rzędu pokazuje, że ma z tym problemy. W ostatnich kilku sekundach spotkania Laurent Jans precyzyjnie dośrodkował piłkę z lewej flanki, a Konstantinos Laifis wyskoczył najwyżej ze wszystkich i precyzyjną „główką” ustalił wynik meczu na 2-1.

Po tej porażce Lech ma tyle samo punktów (3) co ich dzisiejsi rywale. Na dwóch pierwszych miejscach w tabeli znajduje się ekipa Rangers oraz Benfica, z dorobkiem 8. oczek.

Autor: Patryk Stysiński

czytaj dalej...

udostępnij na:

REKLAMA

najnowsze