Po upokarzającym mundialu w 2018 roku Joachim Loew zdecydował, że będzie kontynuował pracę z reprezentacją. Wiedział, jaki popełnił błąd, miał pomysł, co trzeba zmienić. Jednak z realizacją jest słabo. Niemcy grają fatalnie i nie widać nadziei na poprawę.
Prawdę mówiąc, o trafności tezy wysuniętej w tytule wiedziałem już od 2018 roku, od klęski Niemców na mundialu. A w przekonaniu utwierdziło mnie wrześniowe zgrupowanie tuż po Mistrzostwach Świata. Nasi zachodni sąsiedzi zremisowali wówczas z Francją i szczęśliwie wygrali z Peru. Potem przytrafiły się dwie porażki w Lidze Narodów. Następnie Niemcy część meczów wygrywali, remisowali, przegrywali. Jakby spojrzeć na wyniki, to wyglądają one całkiem okej. Tylko co z tego, że wyniki są nawet przyzwoite, jeśli styl jest żaden. Jednak do tej pory można było czekać, mieć nadzieję, że z tej rozsypanki uda się Loewowi ułożyć jedną, zgrabną całość. Szalę goryczy przelał jednak wczorajszy mecz, po którym zgasły ostanie mrzonki największych optymistów. Porażka 0-6 z Hiszpanią. „Die Mannschaft” po raz ostatni sześć goli stracili 62 lata temu, podczas mundialu w 1958 roku! Przykro się patrzy na tak grającą reprezentację czterokrotnych mistrzów świata. Ja wiem, że to, co piszę, jest bardzo niepolskie. No bo jak to tak. Jak „somsiad” przegrywa, to przecież trzeba się cieszyć.
– Trzeba było zwrócić reparacje za drugą wojnę światową. Trzeba było. A teraz, „kurła” karma wraca.
– Ale tato, Polska też przegrywa.
– Cicho synek. Ważne, że Niemiec nie „wygroł”.
Kocham memy z popularnymi januszami. Chyba nikt i nic lepiej nie oddaje polskiej mentalności. Pewnie część z Was, czytających ten artykuł, cieszy się z obecnej sytuacji w obozie Joachima Loewa. Macie do tego prawo. Na zdrowie. Ale dla mnie, jako fana Bundesligi, reprezentacja Niemiec jest drugą najbardziej lubianą kadrą narodową, poza Polską rzecz jasna. Ale myślę, że jest to oczywiste. Jak ktoś lubi La Ligę, to sympatyzuje z Hiszpanią, jak ktoś ogląda najczęściej Serie A, to trzyma kciuki za Włochów. Wydaje mi się, że to jest naturalne. Chyba. Nie żebym się tłumaczył.
Mój tata zawsze powtarza mi, że Niemcy to jest taka reprezentacja, która podczas wielkiego turnieju z meczu na mecz się rozpędza. Z grupy wychodzą tzw. psim swędem, a dopiero w fazie grupowej są nie do zdarcia. I coś w tym jest. Mają w sobie ten gen zwycięstwa. Wydawać się mogło, że podobna historia wydarzy się na mundialu w Rosji. Fatalny start z Meksykiem, bardzo szczęśliwa wygrana ze Szwecją. 3 punkty po dwóch meczach. Wszystko się zgadza – słaby start, potem przyjdzie moment na rozpęd. Do rozegrania został jeszcze ostatni mecz fazy grupowej, z Koreą Południową. Wygrana to raczej formalność. Nawet w tym rzeczonym fartownym stylu. Tak się jednak nie stało i zamiast zwycięstwa, był porażka. Wczesny powrót do domu i koniec marzeń o obronie tytułu.
Po tak nieudanym turnieju, podczas którego styl gry wołał o pomstę do nieba, a piłkarze wyglądali ociężale, bez żadnego zapału do gry, od razu pod dużym znakiem zapytania stanęła przyszłość Joachima Loewa. Zarzucano mu, że zlekceważył przeciwników grupowych. Jakby od razu założył, że wystarczy wyjść na boisko, a mecze same się wygrają. Piłkarze prezentowali podobna mentalność. Po przegranym 0-1 meczu z Meksykiem, Marco Reus w pomeczowym wywiadzie powiedział, że rozpoczął mecz na ławce, bo wraz z trenerem zdecydowali, że będzie potrzebny na ważniejsze spotkania. Dodatkowo idealna nie była atmosfera w zespole, co podkreślały niemieckie media.
60-latek otrzymał jednak zaufanie zarządu… nawet przed startem i w trakcie Mistrzostw Świata. DFB, z dużą pewnością, zakomunikowało światu, że Loew cieszy się ich poparciem i bez względu na wynik turnieju dalej będzie selekcjonerem kadry. Jogi zachował więc posadę. Zapewniał, że ma pomysł. Zdawał sobie sprawę, gdzie popełnił błąd. Przynajmniej tak mówił… Zapowiadał, że rozpoczyna się nowy etap.
Podczas wrześniowego zgrupowania zmieniło się jednak niewiele. Styl gry był tak samo słaby, jak kilka miesięcy temu. Niemcy zremisowali bezbramkowo z Francją i szczęśliwie wygrali z Peru 2-1. O wygranej przesądziły jedynie indywidualne umiejętności graczy. Nie kolektyw. Kolejno przyszedł czas na mecze w ramach Ligi Narodów. Starcie z Holandia przegrane 0-3. Ponowna rywalizacja z Francja – porażka 1-2. Rok został zakończony remisem 2-2 z Holandią i wygraną 3-0 z Rosją, która nie osłodziła jednak tych gorzkich 12 miesięcy w wykonaniu kadry.
W marcu reprezentacyjna piłka wróciła do żywych, rozpoczęły się eliminacje do Euro 2020. Zanim jednak piłkarze zjawili się w hotelu, Loew podjął śmiałą decyzję. Za grę w kadrze podziękował Thomasowi Mullerowi, Matsowi Hummelsowi i Jerome’owi Boatengowi. Decyzja odważna, ale czy słuszna? Wątpię. Oczywiście rozumiem, że selekcjoner chciał odmłodzić kadrę, ale mam wrażenie, że gdyby wspomniana trójka dalej pozostała w reprezentacji, to regularnie grałaby w podstawowym składzie. Zaryzykuję nawet, że byliby oni jej kluczowymi postaciami.
Spójrzmy, Muller wraz z Boatengiem wygrali w poprzednim sezonie wszystko, co się dało – zaczynając od Superpucharu Niemiec, kończąc na Lidze Mistrzów. Muller zanotował prawdopodobnie swój najlepszy sezon w życiu. Był jednym z głównych architektów sukcesu Bayernu Monachium – strzelił 14 goli i zaliczył 26 asyst we wszystkich rozgrywkach. Zamiast niego w kadrze „z powodzeniem” gra, chociażby Julian Draxler, rezerwowy PSG. Kto mógłby dać kadrze więcej? Myślę, że to pytanie nie wymaga odpowiedzi.
Jerome Boateng i Mats Hummels. Pierwszy podczas poprzedniej kampanii przeżywał kompletny renesans formy, drugą młodość. Mats Hummels z kolei, jest liderem defensywy Borussii Dortmund. Oglądając go, można się nim zachwycać. Bije od niego boiskowa klasa, elegancja. Profesor gry w defensywie. Zamiast nich, powołanie otrzymuje Niklas Stark czy… Felix Uduokhai. Nie znacie? Żaden wstyd. Gra w Augsburgu, ma dobry sezon. Ale czy jest to zawodnik prezentujący poziom reprezentacyjny? Czy Mats Hummels i Jerome Boateng nie daliby tej kadrze więcej? Potraktuje te pytania, jako pytania retoryczne.
Eliminacje rozpoczęły się więc bez wspomnianego tria. W grze naszych zachodnich sąsiadów widać było znaczną zmianę taktyki – posiadanie piłki odeszło w zapomnienie. Przyszła pora na taktykę bardziej defensywną, skoncentrowaną na szybkich atakach, czemu mieli służyć przebojowi Serge Gnabry i Leroy Sane. Wszystko zaczęło się dobrze, od wyjazdowego zwycięstwa z Holandią. Szczęśliwego, ale zwycięstwa. Potem wygrana z Białorusią i Estonią. Z nimi, nie oszukujmy, i tak zwycięstwo było niemal pewne. Potem przyszła pora na rewanżowy mecz z „Oranje”. Ten zakończył się porażką na własnym obiekcie 2-4. Tak czy inaczej, eliminacje zakończone były na pierwszym miejscu. Pewny awans na turniej. Jednak prawdziwa weryfikacja miała nastąpić dopiero jesienią, w Lidze Narodów, bo w grupie kwalifikacyjnej, poza Holandią, poziom rywali był mierny.
A w Lidze Narodów jak to w Lidze Narodów. Nie idzie. Niemcy na zwycięstwo w tych rozgrywkach musieli czekać aż 630 minut. Dopiero w siódmym meczu udało się im wygrać 2-1 z Ukrainą. A co oprócz tego? Remisy, zawody, mało ciekawa dla oka gra. Słowem – na boisku wiało nudą. Kibice odwracają się od reprezentacji, mecze z jej udziałem cieszą się coraz mniejszym zainteresowaniem. Pomimo zamkniętych stadionów przed telewizorem zasiada mniej osób niż w poprzednich latach. Problem ten zauważają byli reprezentanci, m.in. Bastian Schweinsteiger czy Lottar Matthaeus, który jest chyba głównym dowodzącym krytyków w telewizyjnych studiach. Niemal na każdym kroku wypomina coś Joachimowi Loewowi. Tylko problem w tym, że od jakiegoś czasu ciężko się z nim nie zgodzić.
150-krotny reprezentant Niemiec zaznacza, że powołania otrzymują piłkarze, którzy w żaden sposób na nie nie zasługują. O Uduokhaiu już była mowa, ale on przynajmniej gra w klubie. Ale co w reprezentacji Niemiec robi Nico Schulz, Antonio Rudiger, Mahmoud Dahoud, czy Julian Brandt? To zawodnicy, u których Joachim Loew nie widzi problemu, że nie grają w klubach. Wszyscy z nich są obecnie w swoich zespołach rezerwowymi. Są pod formą, a i tak otrzymują powołania.
Oprócz tego niesamowicie razi w oczy wystawianie piłkarzy nie na swoich pozycjach. Matthias Ginter na wahadle, Serge Gnabry jako napastnik, Julian Draxler tak samo. Absurd goni absurd. Zdaję sobie sprawę, że są to zawodnicy, którzy, gdy zajdzie taka konieczność, mogą zagrać na tych pozycjach, ale permanentne wystawianie ich w rolach, w których nie czują się dobrze, jest głupotą. Ginter, jeśli trzeba, to w Borussii Monchengladbach zagra na prawej obronie czy wahadle, jednak najlepiej czuje się na środku obrony. Gnabry w Bayernie, szczególnie w poprzednim sezonie, gdy potrzebne było odciążenie Roberta Lewandowskiego, mógł zagrać z konieczności na szpicy, ale nominalnie jest skrzydłowym. A Julian Draxler na pozycji napastnika (lub cofniętego napastnika) to już kompletny żart.
Powoływanie niewłaściwych zawodników, wystawianie ich na nieswoich pozycjach. Dochodzi do tego jeszcze taktyka, ta przeklęta taktyka, która miała być innowacyjna, niespotykana wcześniej w futbolu reprezentacyjnym, okazała się jedną, wielką klapą. Loew zrezygnował ze stylu gry skoncentrowanym na posiadaniu piłki, na dominowaniu przeciwnika. Czyli, powiedzmy sobie to jasno, zrezygnował z atakowania i zaczął się zachowywać, jakby trenował przeciętna reprezentację. Przeszedł na grę trójką (piątką) obrońców. Do tego dochodzi dość defensywny środek pola. Jaki był cel takiego pomysłu? Hmm… zapewne zapobiegnięcie tracenia dużej liczby goli. Czym się skończyło? Traceniem bardzo dużej liczby goli. Można więc powiedzieć, że efekt jest. Nie taki, jakiego wszyscy oczekiwali, ale co z tego. Przynajmniej jest jakaś zmiana, zapowiadana wcześniej tak głośno.
Chociaż taki, przepełniony ironią sukces może świętować Joachim Loew, bo nie zapowiada się, że w najbliższym czasie te sportowe nadejdą. Reprezentacja Niemiec zawodzi na każdym polu. Nie potrafi dominować nad rywalami, nie potrafi się bronić, nie potrafi konstruować akcji, nie potrafi atakować. Nie potrafi niczego, o czym przekonać się mogliśmy we wtorkowym meczu z Hiszpanią – mieli 32% posiadania piłki, stracili 6 goli, dopuścili rywali do stworzenia sobie szalonej liczby okazji, nie potrafili skonstruować żadnej składnej akcji, zaliczali multum niecelnych podań i łącznie oddali 2 strzały. Dwa. Niecelne. Jogi Loew zapowiadał, że po frajerskim mundialu przed nimi nowy początek, nowe otwarcie. Ono jest możliwe. Spełnić się musi tylko jeden warunek. 60-letniego szkoleniowca nie może być na ławce trenerskiej. Jeśli to się nie zmieni, to na Euro nie mają po co jechać.
Autor: Patryk Stysiński
Zobacz także: (FELIETON) Po nitce do kłębka. Reprezentacyjna aria dna.