Rod Laver Arena zafundowała nam w środę wspaniałe mecze, jakimi były spotkania ćwierćfinałowe dolnej części drabinki Australian Open 2022. Na arenę wychodziły takie nazwiska, jak Świątek, Miedwiediew, Tsitsipas i Sinner- nic więc dziwnego, że dużo obiecywaliśmy sobie po parach walczących o półfinał. Nasze oczekiwania z pewnością zostały spełnione.
Nieprawdą byłoby stwierdzenie, iż na każdy pojedynek czekaliśmy tak samo. Rzecz jasna polską publiczność najbardziej interesowała druga w kolejności konfrontacja na korcie głównym, w której Iga Świątek mierzyła się z Kaią Kanepi. Raszynianka zalicza najlepszy australijski występ w karierze. Nasza wyobraźnia pobudzona była tym bardziej faktem, że Polka jest najwyżej sklasyfikowaną w rankingu zawodniczką w swojej części drabinki turniejowej, która pozostała w grze. Oczywiście rankingi nie grają, o czym przekonywaliśmy się niejednokrotnie- jednym z największych synonimów tenisa kobiecego jest nieprzewidywalność. Wielkiego pompowania balonika więc nie było, ale tliła się w naszych sercach nadzieja. Rywalką tenisistki z naszego kraju była Kaia Kanepi- wcześniejsza pogromczyni Aryny Sabalenki. Estonka to doświadczona zawodniczka, grająca bezwzględny tenis i potrafiąca napsuć krwi światowej czołówce. Zadanie było więc trudne. Wiedzieliśmy, że nie będzie to spacerek, a ciężka przeprawa. Mecz rozpoczął się bez przełamań. Obie zawodniczki utrzymywały swój serwis, choć nie było to łatwe, czego dowodem były break pointy po obydwu stronach. Niestety to Świątek nie wytrzymała jako pierwsza i straciła swoje podanie na 3:4. Polka chciała podjąć walkę, czego dowodem był jej kolejny gem serwisowy, który trwał ponad szesnaście minut. Na nic jednak to się nie zdało- reprezentantka Estonii dowiozła prowadzenie do końca i pierwszego seta wygrała 6:4. Na początku drugiej partii sympatykom Igi oglądającym ten mecz zadrżało serce- nasza najlepsza tenisistka ponownie została przełamana. W kolejnym gemie odebrała jednak przewagę Estonce, dzięki czemu na tablicy wyników widniał remis 1:1. Gdy następne podanie Kanepi zostało jej odebrane przez Świątek oraz podparte wygraniem swojego gema serwisowego, uspokoiliśmy się i z większym spokojem patrzyliśmy na dalszy rozwój meczu. Radość nie trwała długo, bowiem tenisistka z Estonii wyrównała na 4:4, a późniejsze gemy, wygrywane bez problemów przez zawodniczkę serwującą, doprowadziły do tie-breaka. W nim więcej zimnej krwi zachowała nasza rodaczka- wygrała 7-2 i sprawiła, że o końcowym wyniku spotkania miała przesądzić decydująca partia. Teoretycznie w lepszej sytuacji była przed nią Polka, ponieważ wygrała ostatniego seta. Ponadto bardzo ważna wydawała się być różnica wieku połączona z długim meczem i wysokimi temperaturami panującymi w Melbourne, która widocznie przemawiała na korzyść tenisistki z Raszyna. Przeczucie mówiło nam, że w baku Kanepi zabraknie paliwa i Estonka przestanie być tak groźna, jak we wcześniejszej fazie meczu. Już w pierwszym gemie Iga przełamała Kaię, czym ponownie wlała spokój w serca polskich kibiców. I tym razem nie potrwało to jednak długo, bowiem Polka straciła swój serwis na 2:2. Później jednak dołożyła dwa przełamania i mimo późniejszego stracenia jednego z nich, zdołała wygrać decydującą partię 6:3. Z punktu widzenia neutralnego kibica nie był to porywający mecz. Brak w nim było pięknej gry- to jeden z tego typu pojedynków, gdzie nie chodzi o poezję tenisa, a o prozę wyniku. Twarda gra oraz zdecydowana przewaga krótkich akcji sprawiały, że dla wielu to spotkanie nie było interesujące- dla wielu, ale nie dla Polaków. Tenisowa Polska nie spała, przeżywając każdy kolejny punkt oraz przełamania, których było co niemiara. Zawodniczki na kort wyszły o 3:00 w nocy czasu polskiego, a zeszły z niego po 6:00. Trzygodzinny maraton, który był najdłuższym w karierze meczem Igi, okazał się dla Polki szczęśliwy. Najlepszy występ Świątek na Antypodach trwa nadal- już teraz wyrównała najlepszy wynik Agnieszki Radwańskiej w Australii.
W półfinale reprezentantce Polski przyjdzie się zmierzyć z Danielle Collins, która w półtorej godziny uporała się z Alize Cornet 7:5,6:1- czas w tym przypadku ma ogromne znaczenie. Panie bowiem swoje półfinały rozegrają już następnego dnia, w czwartek. Amerykanka nie dość, że swoje spotkanie rozgrywała przed Igą, to potrwało ono o połowę czasu mniej. Możemy zastanawiać się, czy sprawiedliwe jest, aby dwie zawodniczki zmuszone były grać mecze dzień po dniu, ale przepisów nie zmienimy. Cała nadzieja w tym, że młody organizm Świątek zdąży się zregenerować i w czwartek Polka w pełni sił stanie na korcie naprzeciwko Collins.
Oprócz pań w środę swoje mecze ćwierćfinałowe rozegrali naturalnie także panowie. W pierwszym z nich Jannik Sinner grał ze Stefanosem Tsitsipasem. Nie jest tajemnicą, że po tym spotkaniu oczekiwaliśmy wspaniałej gry pełnej dramaturgii i nieco się zawiedliśmy, bowiem w niecałe dwie godziny było już po sprawie- Grek wygrał w trzech setach 6:3,6:4,6:2. Tenisista z Hellady dał nam dowód, że w tegorocznym Australian Open rośnie z meczu na mecz i należy upatrywać w nim kandydata do rzeczy wielkich. Problemy z łokciem, przez które nie mógł w stu procentach uczestniczyć w ATP Cup, będącym jedynym przygotowaniem do Australian Open, wydają się już odchodzić w zapomnienie. Tsitsipas staje się mocniejszy w każdym kolejnym pojedynku i z pewnością nie można przekreślać jego szans w półfinale.
Drugi środowy mecz mężczyzn z nawiązką wynagrodził nam niedosyty po grecko-włoskiej konfrontacji. Zapowiadało się, że wicelider światowego rankingu Danił Miedwiediew śmiało przejdzie przez mecz, w którym jego rywalem był Felix Auger-Aliassime. Kanadyjczyk jednak we wspaniały sposób postawił się Rosjaninowi i panowie zagrali mecz, który z pewnością był ozdobą dziesiątego dnia Australian Open 2022. Nieoczekiwanie to właśnie zawodnik zza oceanu wygrał pierwsze dwa sety. Piękny styl, akcje, które z pewnością mogą pretendować do wymian turnieju- śmiało można powiedzieć, że Felix grał swój najlepszy mecz w karierze. Jego przeciwnik nie mógł prowadzić wymian. Te dłuższe, które wydają się być królestwem Miedwiediewa, padały łupem tego drugiego. Wszystko zmieniło się w trzecim secie. Auger-Aliassime miał w nim nawet jedną piłkę meczową przy serwisie przeciwnika, ale Danił swoimi serwisami sprawiał, że przy meczbolu kwestia zwycięzcy punktu była bezsporna. Doszło do tie-breaka. Być może wpływ na rozwój wydarzeń miała przerwa, wymuszona koniecznością zamknięcia dachu nad Rod Laver Arena z powodu opadów deszczu. Jednak zarówno przed nią, jak i po niej w dogrywce przewagę miał Miedwiediew. Rosjanin wygrał ją 7-2, co było nowym otwarciem w meczu. Później faworyt konfrontacji wydawał się dopiero wchodzić na swoje optymalne obroty. Podczas gdy przeciwnik rozpaczliwie szukał punktu zaczepienia, zwycięzca ubiegłorocznego US Open dopiero się rozkręcał. Kolejne dwie partie padły jego łupem- o wszystkim więc zadecydował piąty set. Patrzyliśmy na niego z ciekawością, bowiem w głowie mieliśmy wtorkowe wspomnienia z meczów panów, w których przebieg wydarzeń był identyczny: Jeden tenisista wygrywał pierwsze dwa sety, a te numer trzy i cztery padały łupem jego adwersarza. Wtedy w piątym secie przebudzał się ten pierwszy i wygrywał całe spotkanie. Taki przebieg wydarzeń miał miejsce zarówno w meczu Nadal-Shapovalov, jak i Berrettini- Monfils. Tym razem jednak powtórki z historii nie było- Miedwiediew przełamał oponenta i spotkanie zakończyło się wynikiem 6:7,3:6,7:6,7:,6:4 na korzyść zawodnika z Rosji. Panów czeka teraz dzień odpoczynku, na kort wyjdą dopiero w piątek. Jest to duża zmiana, bowiem do tej pory mecze półfinałowe w Australian Open były rozłożone na dwa dni.
Czwartek będzie natomiast dniem półfinałów pań. O 9:30 na korcie głównym pojawią się Ashleigh Barty oraz Madison Keys, a po nich pojedynek stoczą Iga Świątek i Danielle Collins. Nie trzeba więc nastawiać budzików- przy przedłużeniu się australijskiego-amerykańskiego meczu, w samo południe może zacząć się pisać historia polskiego tenisa.
Jarosław Truchan