6 września 2018 roku będzie od teraz dniem szczególnym dla Holendrów. Właśnie wtedy, na Amsterdam ArenA swoją reprezentacyjną karierę zakończył wielki, chociaż niewysoki, Wesley Sneijder.
Na ten moment czekałem i nie czekałem jednocześnie. Chciałem przeżyć to na własne oczy, ale z drugiej strony w głowie mi się nie mieściło, że to już. Drugi raz w życiu zobaczę Sneijdera na murawie i to będzie wszystko. Oczywiście, mecze charytatywne, legend Ajaxu, czy innego klubu, którego barwy reprezentował, sportowe eventy, dni frykadelek czy miss mokrego podkoszulka (o ile mu żona pozwoli); można by się tam go spodziewać w przyszłości, ale to nie ma takiego samego smaku. Szkoda, bo zaczynałem się rozkręcać, jeżeli chodzi o nadrabianie zaległości względem niektórych idoli.
Wystarczy wprowadzenia, czas na mięcho! Zaczęło się…deszczowo. Uwielbiam dni, w których mam coś zaplanowanego po pracy, a ten przysłowiowy wiatr mi wieje, chociaż biedny nie jestem, bo tego dnia dostałem wypłatę. Z cukru nie jestem (ale słodki już tak), więc wskoczyłem na rower i dzida na dworzec. Wyjątkowo, deszcz nie chciał padać, co mnie ucieszyło. Później już tylko prosta droga do stacji Amsterdam Bijmer ArenA.
Co mnie zastało na miejscu? Kibice, ale nie holenderscy, a peruwiańscy. Ich ilość mocno mnie zaskoczyła. Żałujcie, że nie widzieliście przedstawicielek płci pięknej (człowiek motywuje się wtedy do nauki języka hiszpańskiego). Kontynuując, ludzi było jak…dużo ludzi. Strefy kibica, pamiątki, możliwość zrobienia sobie zdjęcia z pucharem za Mistrzostwo Europy z 1988 roku i Pucharu Interkontynentalnego z 2010 roku (a co mi tam, cyk cyk i mam zdjęcie). Obowiązki, poniekąd, wzywały jednak do wejścia na stadion. Tu zaczęły się schody. Dosłownie.
Jedne schody, drugie schody, trzecie schody… Jakoś wtoczyłem swoje ciało na ten monumentalny obiekt i odnalazłem swoje miejsce. Później już tylko odliczanie do spektaklu, który faktycznie był nim, ale dopiero po zmianie stron. Do przerwy „Oranje” przegrywali 0:1, ale show zaczęło się w 60′ minucie, kiedy to Depay wyrównał, a chwilę później Quincy Promes zmienił Sneijdera. Owacja na stojąco to była oczywistość. Człowiek, dzięki któremu Holandia odzyskała nadzieję, na wywalczenie tytułu Mistrza Świata, który dał wielu fanom futbolu mnóstwo niezapomnianych chwil, zszedł z boiska.
Nie wiem, czy nie napiszę czegoś niestosownego, ale po tej zmianie, Holendrzy nareszcie zaczęli grać. Co więcej, wyszli na prowadzenie i po raz kolejny na listę strzelców wpisał się Depay. Chociaż sam Sneijder niewiele przyczynił się do tej wygranej, to sama jego obecność była wielkim wydarzeniem. Dało się to wyczuć na kilometr. To było piękne zakończenie reprezentacyjnej kariery, ale nie do końca, bo na gwiazdę tego wieczoru czekała jeszcze jedna niespodzianka. Na środku boiska rozłożono dywan, kanapę, stolik i telewizor. Sneijder w towarzystwie swojej żony i dzieci wspólnie oglądali najpiękniejsze momenty z jego kariery. Resztę doróbcie sami.
Czas przemija, a my razem z nim. To nie jest tak, że o dawnych rzeczach się zapomina. One zostają w każdym z nas do końca naszych dni. Ważne jest, aby umieć je przekazać dalej. To, co zrobił Wesley Sneijder, pozostanie w sercach fanów, nie tylko holenderskich, bo każdemu sympatykowi futbolu dał wiele powodów do radości. Ludzie przychodzą i odchodzą, ale Legendy są wieczne.
Bartek Misztal