„Po prostu ich zabił, zabił ich wyobraźnię” – mówił o nim Włodzimierz Szaranowicz podczas Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. Ośmiokrotny mistrz olimpjski, w tym trzy razy z rzędu złoty medalista w biegu na sto i dwieście metrów. Wciąż aktualny rekordzista świata na obu dystansach. Jedyny i niepowtarzalny Usain Bolt.
To nie jest tak, że w sporcie nie ma już wielkich postaci. Messi, Ronaldo, Jordan… nazwiska nasuwają się same. Królowa sportu to jednak inna para kaloszy. Kiedy kibice na całym świecie regularnie zasiadają przed telewizorami, aby śledzić ligowe rozgrywki piłkarzy lub koszykarzy, prawdopodobnie gdzieś na świecie równolegle trwa lekkoatletyczny meeting, na który zbyt wielu nie zerka. Odbywa się w Toruniu czy innym Doha, a do przeciętnego widza dochodzą szczątkowe informacje o kolejnym nieskutecznym ataku na 40-letni rekord Polski. Nie mamy kultury oglądania lekkiej. Kultury takiej nie zbudował nawet człowiek absolutnie zjawiskowy, motor napędowy swojej konkurencji przez ponad dekadę – Usain Bolt.
Może się wydawać, że jeszcze kilkanaście lat temu każdy wiedział, do kogo należy tytuł najszybszego człowieka świata. Bez wahania – ten wysoki, z Jamajki – Bolt. Niespotykane show, wrodzony luz i aura niedoścignionego dominatora uczyniły z tego sprintera atrakcję absolutnie nie do przegapienia podczas każdych kolejnych istotnych imprez sportowych. Oglądając archiwalne nagrania, można przekonać się, że nasz dzisiejszy bohater wcale wielkiego show nie robił; zresztą w dobie dzisiejszych rozrywek parasportowych gwarantujących nieprzerwane „dymy” trudno zadowolić przeciętnego obserwatora. Bolt wytwarzał jednak wokół siebie niezapomniane wrażenie; właśnie oglądamy coś nieporównywalnego z czymkolwiek w historii. Każda chwila mogła przynieść kolejny rekord świata, a każda sekunda w oczekiwaniu na wystrzał dający sygnał do startu przynosiła narastającą adrenalinę.
Jeśli ktoś jednak wciąż nie poczuł magii Usaina Bolta i tego, że był to człowiek po prostu cool, pozostaje mu obejrzeć bieg finałowy na 100 metrów podczas Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. Niekwestionowanym faworytem Jamajczyk. Strzał. Wszystko zgodnie z planem, kandydat do zwycięstwa wysuwa się na pewne prowadzenie i zmierza po rekord świata. Nagle, ze dwadzieścia metrów przed metą zaczyna celebrować zwycięstwo, macha rękami, niesamowicie wybija się z rytmu. I wygrywa. Bije rekord świata. Bije go bez wiatru! I bez rywali, cytując raz jeszcze Włodka Szaranowicza. W sporcie, w którym każda setna sekundy ma znaczenie, zawodnik rozlużnia bieg i świętuje sukces, po czym nie ponosi za to żadnych konsekwencji. Przechodzi do historii w sposób najbardziej czarujący z możliwych. 9,69.
Rok później w Berlinie Bolt się już nie wygłupia, walczy do końca i przebija kolejną barierę, ustanawiając nowy, kosmiczny rekord świata na poziomie 9,58 – do dzisiaj nieosiągalnym dla pozostałych sprinterów i raczej niebędącym zagrożonym w najbliższej przyszłości. Prawdziwy rekord XXII wieku.
Sport, w szczególności mniej popularne dyscypliny, mogą przyciągnąć statystycznego widza jedynie wielkimi osobowościami. Przyjazne zasady, ładna oprawa, dynamika gry – to wszystko mogło już zadziałać i nie zadziałało. Charaktery. Widowisko. Taki był Bolt, taki jest Ronnie O’Sullivan, taki był Adam Małysz, jednak on od innej strony – wrodzoną skromnością i pokorą sprawił, że czterdziestomilionowy naród najzwyczajniej w świecie go pokochał. Bez wielkich postaci nie ma zawodów w wielkiej skali. Dlatego ciągle rozwija się UFC, dlatego NBA tak mocno stawia na show. Pozostaje liczyć, że wielcy nie przestaną regularnie się pojawiać. W skoku o tyczce aspiracje ma dominator Armand Duplantis – brakuje mu jednak trochę wyrazistości, pazura. Samo mocne odbijanie się od ziemi nie zda egzaminu.
Wyciągajmy lekcje z trwających wydarzeń. Walki youtuberów w formule „MMA”, opierające się w głównej mierze na jednoznacznych bohaterach i prawdziwych (lub nie) konfliktach, zyskują coraz większą popularność, szczególnie wśród młodej publiki, która zdaje się zupełnie straciła zainteresowanie sportami bardziej niszowymi. Nie trzeba robić z widowiska szamba, by stało się nieco ciekawsze dla przeciętnego widza. Wystarczy przyciągać tym, co sprzedaje się niezmiennie od stuleci – wywołującymi emocje historiami (Eddie Edwards), widowiskowymi zachowaniami (całe NBA), ekspresją (Hannawald) i zwykłą dominacją (długo by wymieniać…). Pozostaje czekać, kto następny przyciągnie nas do biegu na 100 metrów.
Piotr Mendel