O „naszym Disneylandzie” przed trzema dekadami śpiewał zespół Papa Dance. Wygląda na to, że czas spełnić sen Pawła Stasiaka w możliwie najbardziej pokrętny sposób. Polska podobnie jak Europa stanęła u progu drugiej fali walki z koronawirusem. Sytuacja jest w wielu krajach gorsza, niż to, co obserwowaliśmy na wiosnę. Czy zatem nie czas podejmować decyzję o zamknięciu zawodowych sportowców w bańkach jak w NBA i rywalizować w sterylnych warunkach?
Co wiemy?
Do sezonu zimowego zostało kilkadziesiąt dni. Jedni odnośnie decyzji wobec najbliższego sezonu milczą (FIS), inni natomiast miotają się w procesie decyzyjnym (IBU). Chaos decyzyjny jest nawet na szczeblu pojedynczych zawodów w Polsce. Wisła, pomimo że inauguruje sezon, wciąż nie udostępniła biletów na zawody. Z drugiej strony, chcąc odbić sobie ilość kibiców cenami, Zakopane zaproponowało horrendalne stawki za bilety na styczniową rywalizację.
Jak mogłoby to wyglądać?
Ciężko sobie wyobrazić by pucharowa karuzela kroczyła z kraju do kraju. Nie tylko nie pozwala na to zdrowy rozsądek. Za chwilę nie będą na to pozwalać przepisy w poszczególnych krajach, gdy ponownie zamkną one granice.
Dla przykładu karuzela Pucharu Świata w skokach narciarskich mogłaby zacząć się w Polsce (Wisła, Zakopane, Szczyrk). Pójść przez Niemcy, Austrię i zakończyć w Norwegii. W każdym z tych krajów należałoby utworzyć bazę wypadową pod kluczem, z której to zawodnicy wyruszaliby na zawody i wracali bezpośrednio po nich. Oznaczałoby to tylko trzykrotne przekroczenie granicy. Minimum wyjazdów równałoby się szansie na minimalną liczbę zakażeń.
Co już się dzieje?
Podobną drogą jak wyżej wskazana stara się iść federacja biathlonowa, brakuje jednak chyba w tym wszystkim konsekwencji. W kalendarzu wciąż znajdują się pozycje niepewne, ciężko sobie bowiem wyobrazić próbę przedolimpijską w Pekinie. Niemniej jednak jakaś strategia jest ustalana, to i tak dwa kroki dalej niż to, co proponuje FIS. Wszystko, co zaproponowała federacja narciarska to testy dla wszystkich przed każdym pucharowym weekendem, najlepiej na koszt organizatorów. Pomińmy fakt, kto rzeczywiście za to powinien płacić. Podejrzewam, że może uderzyć w nas natomiast, całkiem spora skala pozytywnych wyników, przy cotygodniowych zmianach lokalizacji. Próżnia dla ekip to chyba jednak jedyna droga na rozegranie sezonu.
Podstawowym problemem dla takiego scenariusza jest czas. Czy da się przemodelować cały kalendarz w październiku? Jeśli nie, to sezon można przecież rozpocząć z opóźnieniem, to i tak lepiej niż nie rozegrać go w ogóle. Bądź rozgrywać go w systemie, w którym nie wiemy, co się stanie jutro.
Czas na decyzje
Mam nadzieję, że obecnie panująca cisza w eterze nie jest zwiastunem bezplanu, a gorączkowych rozmów na zapleczu. Odwołany sezon to niepowetowane straty dla zawodników, kibiców, ale także finansowe. Tak wiele mówi się o tym, że jak nie koronawirus to zabije nas kryzys finansowy. Przemysł rozrywkowy, a wraz z nim sport zapewne kluczową częścią gospodarki nie jest. Warto jednak zmaksymalizować wysiłki, żeby coś na kształt sezonu zimowego się odbyło. Z pożytkiem dla sportowców, kibiców i telewizji, niech ta karuzela się kręci.
Szymon Rogalski