Kołem po sporcie: Z małej zbiórki wielka burza

Okres świąteczno-noworoczny za nami. Zakończył się czas serwowania na masową skalę bardziej lub mniej szczerych życzeń i nadużywania wdzięcznego słówka „wzajemnie”. W ostatnich dniach zdążyliśmy wrócić do codzienności niezwiązanej z blaskiem choinki czy zapachem domowego ciasta, czyli jak powiedzieliby co niektórzy, zaliczyliśmy powrót do normalności. Według moich obserwacji, charakteryzuje się ona tym, że skupia zróżnicowane osobistości, które mogą realizować się i walczyć o spełnienie przy użyciu najróżniejszych lecz prawowitych środków. Każdy po swojemu, byle mądrze i do celu. Niestety w rzeczywistości to nie jest takie proste, bo zdarzają się i tacy, co nie potrafią lub nie chcą tego zaakceptować.

Był sobie post

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia natrafiłem na facebookowy post żużlowca Kacpra Gomólskiego. Dla niewtajemniczonych, „GinGer” poinformował w nim o zorganizowanej przez siebie internetowej zrzutce. Stworzył kibicom szansę wsparcia go w przygotowaniach do sezonu 2019. Znaczenie ma każda, nawet najdrobniejsza pomoc finansowa, jednak ci, którzy dołożą co najmniej 50 złotych, mogą liczyć na paczkę z gadgetami i zaszczytne miano sponsora. Ich imiona i nazwiska znajdą się na specjalnym banerze, towarzyszącym Gomólskiemu podczas zawodów w zbliżającym się sezonie. Pozyskane w ten sposób fundusze mają być przeznaczone na zakup nowego silnika. Fajna oferta nie? Dla konesera żużlowych pamiątek szansa na wzbogacenie swojej kolekcji, a przy okazji możliwość zrobienia czegoś pożytecznego. Kasa w zasadzie niewielka. Przecież niektórzy potrafią wydać znacznie więcej na jedno danie w restauracji czy na kilkudniowy zapas fajek.

Spójrzmy na to jeszcze inaczej. Swego czasu, sportowiec jawił się jako pan zza szklanego ekranu, który wydawał się bardzo odległy i niedostępny. Zobaczenie go na żywo na stadionie, na jakimś spotkaniu, a najlepiej w ogóle w sklepie, wywoływało efekt opadającej szczęki. Teraz możemy tych ludzi podpatrywać w każdej sytuacji, dodawać do znajomych, pisać im wiadomości, chwalić i bluzgać, uczestniczyć w wideo czatach, a nawet, jak się okazuje, zostać ich sponsorem. I to wszystko bez ruszania się z cieplutkiego fotela. Wystarczy wygodnie zasiąść przed ekranem komputera. Patrząc przez pryzmat social mediów, post wstawiony przez Gomólskiego nie wyróżniał się niczym szczególnym na tle wielu innych podobnych wpisów. W dobie Facebooków, Instagramów i Twitterów  oraz oferowanych w sieci narzędzi, dość często natrafia się na odnośniki do przeróżnych zbiórek. A fakt, że tym razem dotyczyła ona aktywnego sportowo żużlowca? Co z tego? Stare porzekadło głosi, iż każdy orze jak może. Prawdopodobnie właśnie z tego powodu temat został rozdmuchany niczym liście na wietrze.

Potężnie się zdziwiłem gdy po kilku dniach ujrzałem ociekające tym wątkiem portale internetowe. Zaczęła się „rozkmina” nad definicją profesjonalizmu, a raczej jego braku. Dało się wyczytać, że gdyby na ruch ze zbiórką zdecydował się jakiś młodzian, to jeszcze można to obronić, ale jeśli robi to facet z kilkuletnim bagażem żużlowych doświadczeń, to nie ma zmiłuj. No jakże to tak? Swoje trzy grosze dołożyły też niemające zbyt wiele wspólnego z podtrzymywaniem na duchu komentarze użytkowników wspomnianych wcześniej mediów społecznościowych. Takie uroki współczesnego dziennikarstwa i życia w globalnej wiosce. Jedno mnie jednak zastanawia. Powszechną praktyką jest też chociażby doszukiwanie się mankamentów tkwiących w poszczególnych stadionach. Niestety przeważnie ani słówkiem nie wspomina się o ich niedostosowaniu do potrzeb osób niepełnosprawnych. To znaczy, że problem nie występuje czy może nie jest dostatecznie interesujący, a przez to nie nabije tryliarda klików i pokaźnej liczby komentarzy? A może po prostu brakuje świadomości? Jeśli tak, to jako jeden z „W-Skersów” sygnalizuję występowanie tej niedogodności. Nie każdy musi o niej wiedzieć. Jeden z redaktorów udowodnił mi jednak, iż owe zjawisko można zauważyć, bo sam zgłosił się do mnie po wypowiedź i podchwycił wątek. O to w tej zabawie chodzi, ale to wciąż tylko kropla w morzu potrzeb.

Liczy się człowiek

Wracając do meritum, nie neguję brania jakiegokolwiek z tematów pod lupę. Przecież jako żurnaliści musimy mieć o czym pisać. Każde zagadnienie można jednak rozpatrzeć nieco szerzej i odnieść się do różnych perspektyw. Oprócz wymiaru krytycznego zawsze da się dostrzec jakieś światełko w tunelu. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Wydaje mi się, że spora grupa fanatyków speedway’a myśli podobnie. Najlepszym dowodem jest całkiem pokaźna liczba wpłat w zbiórce zorganizowanej przez Gomólskiego, a poza tym masa pozytywnych oraz zagrzewających do boju komentarzy. Prawdę powiedziawszy, nie do końca rozumiałem całą tę nagonkę. Przypominało to trochę zmasowany atak ciężkiej artylerii. Kogoś mordowali? Niebo waliło się na głowę jak u Asteriksa i Obeliksa? Nie sądzę. Nie dziwota, że potem patrzą na dziennikarzy jak na wcielone zło pod postacią gościa z dyktafonem. Wtedy też zaczyna się wojenka na teksty medialne i oświadczenia w social mediach.

Wiecie dlaczego tak jest? Bo dzisiaj wszystko jest znacznie bardziej widoczne, uwypuklone i utrwalone, a poza tym zmniejsza się dystans komunikacyjny. Kiedyś typowy Kowalski rzucił swoje bardziej lub mniej pochlebne zdanie na temat jakiegoś zawodnika do Nowaka, a po skończonej dyspucie Panowie rozchodzili się w swoją stronę, bez wtajemniczania osób trzecich we wcześniejsze rozważania. Dzisiaj każdy może zapoznać się z publicznie dostępną dyskusją, a poza tym załatwić wszelkie sprawy w mediach społecznościowych. Mniejsza o to. Pisałem już kiedyś, że nikomu nie odbieram prawa do krytyki, zwłaszcza jeśli jest konstruktywna. Kilka słów negacji może się przydać przede wszystkim, gdy trzeba wyprowadzić kogoś na prostą, bo sam nie do końca sobie ze sobą radzi. Mistrzem w tej kwestii jest chyba Stefan Horngacher. Z naszymi skoczkami ma bardzo dobre relacje, ale w kwestiach treningowych jest twardy i nieprzejednany. Swego czasu postawił nawet ultimatum przed Piotrem Żyłą, odnośnie zmiany techniki oddawania skoków. Czasami pomaga jasny i czytelny komunikat: Robisz to źle, ale jeśli zmienisz jedno czy drugie, to możesz zajść o wiele dalej.

Tylko czy w wypadku Gomólskiego trzeba kogokolwiek wyprowadzać na prostą? Na pewno nie mentalną i osobowościową, bo w tym względzie wszystko wydaje się być w porządku. Bardziej na prostą sportową po nienajlepszym sezonie, ale tutaj Kacper musi poradzić sobie sam. Nadmiar doradców i niepotrzebnych krytykantów raczej mu nie pomoże. Każdy ma wolną wolę i naturalne prawo do samodzielnego wyznaczania własnej drogi. Czasami warto zaufać i pozwolić stawiać kolejne kroki po swojemu. Widać, że „GinGer” działa i stara się zrobić wszystko co tylko może, żeby w przyszłości było lepiej. Bo kto zabroni nam próbować, jeśli nikomu nie robimy krzywdy, a przy okazji działamy w zgodzie z literą prawa? A jeśli przez większość minionego sezonu grzejesz ławę i szukać okazji do startu gdziekolwiek tylko się da, to w pewnym momencie chwycisz się nawet brzytwy, żeby tylko nie utonąć. Kacprowi miałem okazję przyjrzeć się nieco bliżej w sezonach 2015-2016, kiedy był zawodnikiem toruńskiego klubu. W zespole nie odgrywał co prawda roli lidera, ale nie taka była jego funkcja. Pracowitości i zaangażowania nikt mu jednak nie mógł odmówić. Starał się za trzech, a górę zawsze brała motywacja do stawania się jeszcze lepszym.

Mówi się, że dopóki walczysz jesteś zwycięzcą. Zbieranie funduszy jest jedną z form rzeczonej walki. Wiedzą o tym zarówno sportowcy, jak również będące w poważnej potrzebie osoby niepełnosprawne. Aczkolwiek w naszym kraju dość dziwnie podchodzi się do wszelkich zbiórek. Przypadek Gomólskiego nie jest jedyny. Krytyczne głosy pojawiły się nawet wobec zbierania pieniędzy na rzecz Tomasza Golloba, nie wspominając już o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Tymczasem każda zrzutka daje nam jeden zasadniczy przywilej – swobodę wyboru. Jeśli czujesz potrzebę, to wesprzesz. Kiedy uważasz to za bezsens, najwyżej przejdziesz obok tego z obojętnością. Nikt nikogo do niczego nie zmusza. Z podobnego założenia wychodzi Kacper. Uda się zebrać wymagane 25 tysięcy, a będzie nowy silnik. Nie uda się tego zrobić, to zawodnik „dosprzętowi” pozostałe motocykle. Żadna wielka filozofia. Wszystko można wyczytać w opisie zbiórki.

Przecież Gomólski nie uzależnia swojej sportowej postawy wyłącznie od kibicowskiego wsparcia finansowego. Nowiuśki GM ma być tylko kolejnym narzędziem na drodze do dobrej dyspozycji i ewentualnego sukcesu. To jednak  nie oznacza, że w garażu nie czekają inne gotowe do sezonu maszyny. Naprawdę przyda się nam znacznie więcej dystansu do działań zawodników, tym bardziej jeśli nie wykraczają one poza granice przyzwoitości.

Nieokiełznane wariactwo

To wszystko nie bierze się znikąd. Taka jest właśnie esencja sportów motorowych. Sprawiają, że oczy wychodzą nam z orbit, a podziw sięga najwyższych szczytów górskich. Dostarczają twardej walki przy maksymalnie rozwiniętych prędkościach i niezapomnianych wrażeń dźwiękowych. Wszelkim sportom motorowym potrzeba bardzo charakternych ludzi, którzy nie będą znali granic w przemierzaniu krętej drogi wiodącej po marzenia. Bo tutaj, poza czynnikiem fizyczno-kondycyjnym, decydujący jest też czynnik sprzętowy. Możesz być świetnie przygotowany i wytrenowany, ale jeśli sprzęt nie będzie podążał z tobą w parze, to niewiele zrobisz. Dlatego potrzeba takich ludzi, którzy będą w stanie pogodzić te dwa żywioły i jeszcze odnaleźć się w ich obliczu. A przecież mogą pojawić się też paskudne kontuzje. Totalny roller-coaster.

Sporty motorowe wymagają niestandardowych i wypisujących się z powszechnie oczekiwanych schematów decyzji. Kojarzycie Nikiego Laude? To pewien austriacki trzykrotny Mistrz Świata Formuły 1. Wiecie jak zaczynał? Rodzina miała wobec niego inne plany i ostro go krytykowała, tymczasem on wykładał kasę z własnej kieszeni, a w pewnym momencie zaciągnął nawet pożyczkę, aby wykupić sobie miejsce w zespole. Taki Lewis Hamilton uznawany jest za współczesnego wirtuoza kierownicy i faceta, który śmiało może gonić siedmiokrotnego czempiona Formuły 1, Michaela Schumachera. Wiecie jaki ma sposób na odreagowanie? Jest projektantem mody. Między wyścigami lubi wyskoczyć na jakiś pokaz, choć niektórzy uznają to za mało profesjonalne. Poza tym, z bolidu czasami przesiada się na motocykl, bo preferuje też inną formę doświadczania niebotycznych prędkości, nawet jeśli od czasu do czasu kończy się to upadkiem. Skoro jesteśmy już w świecie Formuły 1, to nie wypada pominąć również Roberta Kubicy, który na stole miał ofertę z Ferrari, a przecież wybrał najgorszy w zeszłorocznej stawce bolid Williamsa. Tyle, że gdyby przyodział się w czerwone barwy, to mógłby co najwyżej testować, natomiast w zespole z Grove będzie mógł się ścigać.

Na żużlowym podwórku również nie brakuje ciekawych dla kibicowskiego oka decyzji. Taki Nicki Pedersen zdobył w czarnym sporcie niemalże wszystko. Niedawno odniósł koszmarną kontuzję, po której mógłby tak naprawdę zakończyć karierę i prażyć się w słońcu. Mimo wszystko zaryzykował i wrócił w bardzo dobrej formie, no może z wyjątkiem Grand Prix. Spójrzmy też na obecnego żużlowego Mistrza Świata, Taia Woffindena. Swego czasu zrezygnował ze współpracy z rodzimą federacją, pomimo tego, że byłby znakomitym ambasadorem speedway’a w Wielkiej Brytanii. Od fanów trochę mu się dostało, ale walczył w imię wyższej wartości, czyli profesjonalizacji. Z kolei bracia Łagutowie czy Emil Sajfutdinow jeszcze parę lat temu odrzucali możliwość reprezentowania swojego kraju w międzynarodowych zawodach drużynowych. Oficjalnie komuś popsuł się bus, drugi był chory, a trzeci pojechał na wakacje, choć każdy wiedział, że z powodu braku należytego wsparcia i zaangażowania ze strony rosyjskiej federacji, taki występ im się po prostu nie opłacał. Pojawiały się oczywiście krytyczne głosy, ale czy ktoś przestał ich doceniać, gdy potem w rozgrywkach polskiej ligi wyczyniali prawdziwe cuda i wjeżdżali tam, gdzie inni baliby się wcisnąć szpilkę? Raczej nie. Każdy z tych facetów jest nieokiełznanym sportowym wariatem. I dobrze. Czasami po prostu nie da się inaczej, więc trzeba podążać własnymi ścieżkami.

A wracając do internetowej zrzutki Kacpra Gomólskiego, z całej tej historii i tak wypływa jeden zasadniczy morał. Niebawem zacznie się sezon, a wtedy dla większości liczyć się będą wyłącznie wyniki. Cała otoczka zejdzie na drugi plan, bo przecież o wszystkim zdecydują wszechobecne cyferki. Jeśli zawodnik będzie jeździł dobrze, to pojawi się euforia i wnioskowanie o zbawiennym wpływie sponsorskiego wsparcia kibiców. No chyba, że wyniki okażą się niezadowalające, to społeczność nie da żyć i zacznie krytykować, wypominając zajmowanie głowy zbiórkami, zamiast porządnym treningiem i przygotowaniem sprzętu. Przecież dobranie punktu widzenia będzie zależało wyłącznie od punktu siedzenia, dlatego lepiej machnąć na to ręką. Najbardziej prawdopodobna jest jednak trzecia opcja. W całym tym harmidrze, spowodowanym kolejnymi meczami, dywagacjami nad szansami drużyn i możliwymi scenariuszami, większość pewnie i tak zapomni o zbiórce pieniędzy i wytworzonym wokół niej szumie.

Karol Śliwiński

czytaj dalej...

udostępnij na:

REKLAMA

najnowsze