Są czasami chwile, w których żadne słowa nie cisną się na usta. Wydarza się rzecz historyczna i nie można zachować milczenia, a równocześnie ma się poczucie, iż nawet najstaranniej dobrane wyrazy nie dopełnią jej wielości. To jest jedna z tych chwil. W niedzielę ekipa Jumbo-Visma nie tylko wygrała wyścig Vuelta a Espana, nie tylko obsadziła całe podium swoimi kolarzami, ale również wygrała trzeci wielki tour w tym roku, czym zapisała się w historii kolarstwa.
Pierwotnie miało być to podsumowanie 78. edycji wyścigu dookoła Hiszpanii. Jednakże ujęcie tego w zwykłe kronikarskie akapity z pewnością nie przyniosłoby żadnego pozytywnego efektu. Za nami bez wątpienia nudny wyścig, patrząc na jego dynamikę i wrażenia z przebiegu. Zresztą etapy nie mogły wgniatać w fotel, skoro od drugiego tygodnia jedna ekipa miała obsadzone całe podium wyścigu. Przeżywanie kolarskiej rywalizacji patrząc wyłącznie na walkę o wygrane etapowe, zostawiając bój w klasyfikacji generalnej, jest niczym oklepane już lizanie cukierka przez szybę. Jeśli w 21-odcinkowym serialu fabularnym owa fabuła kończy się w połowie, nigdy nie będzie on dziełem wybitnym. Brak czegoś, co spajałoby poszczególne epizody, zawsze będzie odczuwany wśród widzów.
Każdy z nas z pewnością choć raz grał we wszelkiego rodzaju grę wideo. Na początku włącza się nią po raz pierwszy, zaznajamia ze sterowaniem, i gdy samouczek jest już odhaczony, zaczyna się grać. Wraz z kolejnymi godzinami spędzonymi przed ekranem bardziej się w nią wgrywamy, wszystko staje się coraz łatwiejsze. I przychodzi moment, w którym robi się aż za łatwo – do pokonania przeciwników nie potrzebujemy większego wysiłku, praktycznie z zamkniętymi oczami pozostawiamy ich w cieniu pokonanych. Wtedy przychodzi moment na decyzję – pozostać na aktualnym poziomie trudności, czy zwiększyć go w poszukiwaniu nowych wyzwań. Wydaje się, że w takim miejscu znalazł się właśnie holenderski zespół. Sęk tylko w tym, że Vuelta została pokonana na maksymalnym poziomie trudności.
Jumbo-Visma po prostu bawiło się jednym z najważniejszych wyścigów w sezonie. Zajęcie całego podium trzytygodniowego wyścigu to nie jest normalność. I oczywiście można tu wtrącić pechowy trzynasty etap Remco Evenepoela, zmęczenie sezonem u wielu kolarzy, parę ekip bez największych gwiazd. Lecz taki jest sport. Trzeba wykorzystywać nadarzające się okazję. A Jumbo-Visma zrobiła to w taki sposób, że aż głowa mała. Czerpała z tego radość. Niczym śmierć w średniowiecznym motywie danse macabre rozkoszowała się swą mocą. Oglądając tegoroczną Vueltę można było mieć myśli, czy aby nie znajdujemy się w środku reżyserowanego spektaklu. Najpierw, w maju, Giro d’Italia wygrywa Primoz Roglić. Następnie Jonas Vingegaard sięga po triumf w Tour de France. Wygraną w Hiszpanii odnosi natomiast Sepp Kuss, a na kolejnych miejscach plasuje się wspomniana dwójka. Teraz przyszedł najlepszy czas na złożenie hołdu Amerykaninowi. Kuss pomagał Rogliciowi i Vingegaardowi podczas wyścigów we Włoszech i Francji. Później, nie dość, że pojechał na trzeci wielki tour w roku (niesamowita rzadkość), to na dodatek go wygrał. W tym momencie można byłoby napisać tysiące epitetów, które i tak nie oddałyby w całości potęgi jego dokonania.
Bez wątpienia wciąż jeszcze trwający kolarski sezon był ciekawy. Jednakże na najbardziej medialnym polu, czyli podczas wyścigów trzytygodniowych, Jumbo-Visma nie miało sobie równych. To nie jest kwestia przypadku, słabości Gerainta Thomasa, czy Tadeja Pogacara. Vuelta była tylko dopełnieniem ich tegorocznej wielkości – dopełnieniem w formie niewyobrażalnej dominacji. Fakt, kibice nie lubią dominacji. Na pewno w już w przyszłym sezonie wiele oglądających największe wyścigi świata będzie kibicowało przeciwnikom holenderskiej drużyny, w myśl zasady „no ile można?”. Jednakże nawet nie będąc ich zwolennikiem, należy docenić ich wyczyn. W 2023 roku zagrało wszystko perfekcyjnie, jak w orkiestrze Andre Rieu. Jumbo-Visma po prostu przeszło tę grę!