Czego (nie) nauczył nas Jesse Owens

Berlin, 1936. Zapewne w tym momencie wzdrygnęli się miłośnicy sportu, zwłaszcza ci wierni idei olimpijskiej, a niekoniecznie wersji komercyjnej, zdecydowanie popularniejszej w naszych czasach. Wielka hańba Ruchu Olimpijskiego? Tak się przyjęło. Można debatować, czy pierwsza. Na pewno nie ostatnia, choć powinna być nauczką na przyszłość.

Konkurs skoku w dal mężczyzn. Zapewne wielu z was zna tę historię – czarnoskóry Amerykanin Jesse Owens kontra duma III Rzeszy, Luz Long. Wygrywa Owens. Kontekst rasistowskiej polityki ówczesnych Niemiec jest oczywisty. Moglibyście przetopić wszystkie medale i puchary, które mam i nie dorównałby 24-karatowej przyjaźni, którą czułem do Lutza” – powiedział po latach Amerykanin.

Gdyby jednak zobrazować to zdjęciem z podium – czarnoskórego Amerykanina, dyskryminowanego w swojej ojczyźnie z powodu koloru skóry, ale z wojskowym salutem podczas hymnu, a także Longa w geście salutu nazistów – wydaje się to teatrem absurdu. To zdjęcie nie jest tak znane, jak sama historia. Ile prawdy jest w tym, że Long pomógł Owensowi wygrać dobrymi radami? Są ślady wskazujące, że to tylko legenda – wymyślona przez Owensa właśnie dlatego, że przyjaźń pomiędzy nimi była prawdziwa. Podobno to w ostatnim liście do Owensa Long poprosił, żeby ten przyjechał kiedyś do Niemiec, spotkał się z jego synem i opowiedział o tym, jak dwoje ludzi na tym świecie może się przyjaźnić.

Czy to nie ciekawe? Nie wystarczył sam fakt – nigdy niepodważany – że Owens i Long, Afroamerykanin i „heilujący” przy nim na podium pilot Luftwaffe, byli serdecznymi przyjaciółmi. Owens miał tę historię jeszcze podkoloryzować – żeby ją uwiarygodnić. Przyjaźń powinna być taką zwykłą rzeczą, taka wielka nie miała wcale wielkiej historii, przysłowiowej „beczki soli”. Poznali się na zawodach, rywalizowali, jeden drugiemu pogratulował – nawet na oczach Hitlera, co, jak sam Owens podkreślał, wymagało wielkiej odwagi. Wystarczyło, aby Owens nie zwracał uwagi na wyciągniętą w nazistowskim pozdrowieniu rękę. On sam grał swój „teatrzyk” – salutował do hymnu kraju, który nim gardził nie mniej niż Hitler. „Gdy wróciłem do kraju, nadal nie mogłem zajmować miejsca na przodzie autobusu. Musiałem też wsiadać do niego tylnymi drzwiami” – opowiadał po latach. Obaj doskonale się rozumieli. Dzisiaj nikt nie ma wątpliwości – teatrzyk czy nie, ich przyjaźń była prawdziwa.

Co by się stało, gdyby te igrzyska nie odbyły się w Berlinie? Do późniejszych okrucieństw hitlerowskich zapewne i tak by doszło – może nawet wcześniej. Na pewno niejeden aspekt historii Owensa i Longa byłby mocno zatarty. Zapewne Long i tak pogratulowałby Owensowi, ale bez obecności Hitlera w loży Olympiastadion nie jest już to „gest wielkiej odwagi”. Czy narodziłaby się ta przyjaźń?

Może to właśnie dobrze, że te igrzyska odbyły się w Berlinie? Możemy wskazywać wiele przykładów hańby, dziś mówilibyśmy o tym w kategoriach „sportwashingu”, jak o igrzyskach w Soczi czy Pekinie. Ale dzięki tym igrzyskom świat wie jedno – obergefreiter Carl Ludwig „Luz” Long, pilot Luftwaffe, stojący na podium olimpijskim z ręką wyciągniętą w nazistowskim pozdrowieniu był po prostu dobrym człowiekiem. Historia przyjaźni Owensa z Longiem dotarła do nas prawdopodobnie w nieco zniekształconej już po śmierci Longa wersji. Dzisiaj przepływ informacji jest dużo szybszy. Widzisz heilującego Niemca na podium? Łatka przypięta do końca życia.

Dzisiaj nawet nie potrzeba gestów ani symboli. Nie trzeba mieć „Z” na dresie. Możesz być nawet obywatelem Polski i od dłuższego czasu wypowiadać się publicznie przeciwko Putinowi, jak Gleb Czugunow. Obrzucą cię wyzwiskami czy butelkami przy pierwszej okazji. Możesz opowiedzieć się publicznie przeciw wojnie, ale jeśli zrobisz to w sposób „dyplomatyczny”, jak Andriej Rublow („No war, please”), to usłyszysz wokół siebie jak echo cytat z tanga Maanamu – „to mało, to mało”. Nie daj Boże, jeśli opowiesz się przeciwko wojnie, a później usuniesz ten wpis, może w obawie o swoich bliskich, którzy zostali w tym nieludzkim kraju, zabraniającym swoim obywatelom bycia po prostu dobrymi ludźmi. Artiom Łaguta został w oczach wielu kibiców i niektórych dziennikarzy zwykłym koniunkturalistą. Nie trzeba być nawet Rosjaninem – wystarczy grać w rosyjskim klubie, już krzywo na ciebie patrzą.

Nie zamierzam wybielać ani igrzysk w Berlinie, ani tym bardziej nie odważyłbym się wybielać tego, co dzieje się teraz. Może faktycznie Rublow i Łaguta lawirują wokół tego, co dobre i co złe. Może gdy Daniił Miedwiediew mówił o tym, że „chciałby jak najszybciej zagrać pod flagą rosyjską” wcale nie przekazywał między wierszami tego, że to oznaczać będzie, że wojna skończona – może on faktycznie kocha ten zbrodniczy kraj? Może.

Nie wiemy też, czy dobrymi ludźmi byli pozostali niemieccy sportowcy startujący w 1936 roku w Berlinie. Może niektórzy wierzyli w Führera i III Rzeszę? Zapewne i tacy byli. Ale czy nie uderza was to, z jaką łatwością wydajemy sądy o ludziach, których podziwialiśmy przez lata, a teraz lekką ręką wykluczamy ich z naszej sportowej społeczności, nawet nie pytając o to, co myślą naprawdę, a co mogą pokazać? A może my się boimy tej odpowiedzi? „Mniej wiesz, lepiej śpisz!” Wygodniej nam stosować odpowiedzialność zbiorową – ewentualnych niesłusznie pokrzywdzonych wpiszemy w koszty – „bo tak trzeba było” – a nie wiemy, kto jest faktycznie niesłusznie pokrzywdzonym. Włączniki w krześle elektrycznym też są trzy – a działa tylko jeden.

Gest Longa wobec Owensa wymagał wielkiej odwagi – dziś oczekujemy takich „na pęczki”, choć nam samym jej brakuje (wiem, co mówię). Ale chwilę później wykonał inny, hańbiący go gest. Mimo to określamy go jednoznacznie – na podstawie opowieści człowieka, który miał być jego nie rywalem, tylko wrogiem, a został przyjacielem.

Nie wiemy, kto popiera napaść na Ukrainę, bo jest zastraszony, kto ma „wyprany mózg”, a kto naprawdę wierzy w „specjalną operację wojskową”. Nie wiemy, kto milczy, bo się boi, kogo ta sprawa w ogóle nie interesuje (tak, są tacy ludzie bez uczuć – może nawet są szczęśliwsi w swoim świecie?), a kto nie chce się ujawnić, że popiera. Nie wiemy, kto naprawdę jest przeciwko tej napaści, a kto tylko koniunkturalnie próbuje przymilić się światu cywilizowanemu. Nie wiemy, jaka jest prawda, nie siedzimy ludziom w głowach.

Pozostaje nam tylko wiara w dobro lub w zło. Z tego samego gestu możemy wyczytać koniunkturalizm albo szczerość – w jedną lub drugą stronę. Możemy też dojrzeć niepewność tego drugiego człowieka i odczytać ją również dwojako – strach czy wola przeczekania. Interpretacja zawsze zależy od odbiorcy – może się mylić. Ale to, jak zinterpretuje dane słowo czy gest, świadczy tylko o nim.

„Chcę znów wierzyć w miłość,
Mieć siłę, by wstrzymać łzy,
Mieć prawo do walki/życia,
Znów dotknąć gwiazd,
Zatrzymać czas.”

 

Autor: Wojciech Nowakowski
Foto: Bundesarchiv, Bild 183-G00630 / Autor nieznany / CC-BY-SA 3.0, via Wikimedia Commons

czytaj dalej...

udostępnij na:

REKLAMA

najnowsze