Wielki Sergio przez kilkanaście lat będąc w przemyśle motoryzacyjnym, pewnie wypalał kilka paczek papierosów dziennie. Praca, ciągły stres w wielkiej korporacji jaką się zajmował, musiał wszystko odbudować. Udało mu się. Pech chciał, że nie spełnił swojego jednego marzenia przed śmiercią. Powrotu Ferrari na tron mistrza świata Formuły 1. Włoch zmarł 25 lipca w Zurychu po komplikacjach spowodowanych operacją. Wielka szkoda dla świata motoryzacji.
Postawił na nogi koncern FIAT
Urodzony w Chieti, młodo przeniósł się z rodzicami do Kanady, gdzie uzyskał licencjat z sztuki, prawa i handlu. Był adwokatem oraz radcą prawnym. Pracował w mniejszych i większych firmach na różnych stanowiskach. Od 2003 roku członkiem zarządu Fiata, a od następnie dyrektor generalny. Kiedy obejmował fotel szefa, koncern przyduszony szalejącym kryzysem, z trudem łapał kolejne hausty powietrza. Szanse na przeżycie miał mniej więcej takie jak wigilijny karp w wannie. Włoska marka po wdrożeniu licznych planów ratunkowych, wśród których była „toksyczna” współpraca z General Motors, była bliska bankructwa. Sergio Marchionne szybko doprowadził do rozwodu tylko po to, by kilkanaście miesięcy później znowu postawić Fiata na ślubnym kobiercu – tym razem z Chryslerem. Wszyscy twierdzili, iż włoska i amerykańska marka nigdy nie będą owocnie współpracowały. Majstersztyk polegał na tym, że za transakcję zapłacili Amerykanie, przy okazji również się ratując. Nowy szef na tym nie poprzestał – ciął koszty oraz obniżał pensje. Dzięki temu dziś FCA nie tylko prężnie działa, ale też jest firmą bez długów.
Sergio Marchionne bardzo dużo wymagał od siebie i tyle samo od pracowników. Podobno telefony w środku nocy nie były niczym wyjątkowym. Krąży też plotka o mailach wysyłanych o dowolnej porze. Szef Fiata podobno nie czekał na odpowiedź dłużej niż kilka minut. Pozostawiona bez odzewu wiadomość znikała, a jej śladem podążał adresat. W siłę rosły też inne koncerny: Maserati, Alfa Romeo, Jeep, a Ferrari stało się odrębną firmą uniezależnione od wielkiego koncernu z większą autonomią. Jako człowiek, Sergio wyróżniał się poczuciem humoru – potrafił rozpocząć konferencję z dziennikarzami od dowcipu, albo spytać któregoś z nich gdzie kupił swój sweter. Zresztą to właśnie czarny sweter był jego znakiem rozpoznawczym. Krawatów nie cierpiał i ktoś kiedyś policzył, że od 2007 roku nie widziano go publicznie z takim elementem garderoby.
Oczko w głowie : Scuderia Ferrari
Włoch najbardziej kochał Ferrari, pewnie jak każdy jego rodak. Piękny klejnot w koronie całej samochodowej Italii, a jeśli chodzi o Maranello to musi się myśleć o Formule 1. I tak było. Ostatnie mistrzostwo wśród kierowców Scuderia Ferrari zdobyła w 2007 roku i od tamtej pory bieda. Tytuł zdobył wtedy Kimi Raikkonen, a rok później szanse miał na to Felipe Massa, ale był mistrzem tylko przez parę sekund. Do tej pory najbliżej tytułu był Fernando Alonso ale włochom zawsze czegoś brakowało. Błędy strategiczne, awaryjność, złe zarządzanie. Przyszedł rok 2014 w którym Sergio Marchionne objął swoim przywództwem zespół Formuły 1. Zaczął od kwestii personalnych, pozbyto się po sezonie Fernando Alonso by w jego miejsce zakontraktować Sebastiana Vettela. Do włoskiej ekipy wrócił też Kimi Raikkonen, a na szefa zespołu został mianowany Maurizio Arrivabene. Można powiedzieć, iż nastąpiła rewolucja i to bardzo mocna. Marchionne wiedział jedno, że nie potrzebuje inżynierów z innych zespołów. W momencie kiedy wielcy tego sportu podbierali sobie najlepszych inżynierów, Ferrari robiło swoje. Włoscy inżynierowie, którzy potrafią budować takie dzieła sztuki jak Lamborghini, Maserati, Pagani czy Ferrari. Włochy to kraj, który przecieka od ludzi zdolnych do wykonania supersamochodu zapierającego dech w piersiach. Dlaczego nie mieliby zbudować równie szybkiego bolidu Formuły 1?
Sergio ufał swoim ludziom wiedział, co zrobić i kogo zatrudnić by jego zespół wrócił tam gdzie zawsze marzył. Śnił o wielkim powrocie na tron Scuderii Ferrari, o zdetronizowaniu przez włochów zespołu Mercedesa. Powoli ale to mu się udawało w latach 2015 i 2016 idealnie nie było. Za to był progres, a to już ważna rzecz. W roku 2017 Seb Vettel otwarcie włączył się do walki o mistrzostwo świata Formuły 1, a jego zespół o mistrzostwo konstruktorów. Po pierwszej połowie sezonu liderowali w swoich klasyfikacjach, potem jednak wszystko się posypało taktycznie i to przez błędy kierowców. Nadszedł sezon obecny. Na początku dużo mówiło się o zmianach na 2021 rok w regulaminie F1. Sergio Marchionne bardzo głośno mówił, że jeśli nie będzie tak jak on chce to zespół z Maranello odejdzie z Formuły 1. Umówmy się, nigdy by się to nie stało. Formuła 1 nie istnieje bez Scuderii Ferrari i odwrotnie. Włoch wiedział o tym dobrze i bardzo dobrze to wykorzystywał. Wiem, że wiele osób za takie gadanie nie lubiło go, ale taki był jego styl. Trzeba było czuć do niego respekt, ponieważ mógł wiele. Krążyły plotki, iż nawet sami kierowcy, czyli Sebastian Vettel i Kimi Raikkonen bali się władcy zespołu. To on sprawił, że w Królowej Motorsportu mamy kolejną włoską markę. Alfa Romeo została głównym sponsorem Saubera, a szwajcarzy dostali dobrego kierowce z Akademii Ferrari, który może się ogrywać. Był też ponoć osobą która chciała w przyszłym sezonie wsadzić do drugiego kokpitu czerwonego bolidu Charlesa Leclerca! Więc stawiał na młodość, lecz teraz nie wiadomo jak będzie dalej z następnym sezonem i kierowcami zespołu z Maranello. Krążyły plotki o powrocie do F1 marki Maserati, która miałaby współpracować z zespołem Haas.
Można było wiele o nim powiedzieć i dobrego i złego, ale to ile pasji i czasu włożył w Formułę 1 trzeba mu oddać. Od siebie, szczerze dziękuję, że zrobiłeś tak wiele dla Królowej Motorsportu. Wielki człowiek i wielka historia.
Żegnaj, Dottore!
Mateusz Lamch