Nando podjął decyzję najbardziej logiczną. Wszyscy widzieli jak radzi sobie jego McLaren na torze w tym i poprzednich sezonach. Brak tempa kwalifikacyjnego, wieczne awarie za czasów silnika Hondy, nieudolność stworzenia dwóch takich samych bolidów. Jedna wielka, fatalna forma jednego z najlepszych zespołów w historii sprawia, że zakończenie kariery przez Fernando Alonso jest mniej zjawiskowe.
JESTEŚ MISTRZEM NANDO!
W królowej sportów motorowych zaczynał od samego dołu, a więc od Minardi. Nie zdobył żadnego punktu, jednakże w kwalifikacjach potrafił być szybszy od rywali z mocniejszym sprzętem. To już samo w sobie ukazywało niemałą skalę talentu tego młodego chłopaka. Jego menedżer Flavio Briatore chciał go zatrudnić w Benettonie, ale wszystko pokrzyżowało bankructwo tego zespołu. Chcąc nie chcąc Hiszpan podpisał kontrakt z Renault i został ich kierowcą testowym. Po roku robienia kilometrów na testach przyszedł czas na miejsce etatowego kierowcy. W 2003 roku został partnerem Jarno Trullego i od tego momentu zaczął marsz w górę. Zdobył pierwsze pole position w Grand Prix Malezji, a po wyścigu na Węgrzech cieszył się ze zwycięstwa. To był pamiętny sukces dla samego zawodnika, jak i dla zespołu, który po powrocie do Formuły 1 także wygrał pierwszy raz. Następny sezon też wypadł dobrze, czwarte miejsce w klasyfikacji kierowców i 59 punktów to świetny dorobek. Zespół wiedział, że ma w swoich szeregach przyszłego mistrza świata.
Przyszedł jego najpiękniejszy czas, a więc rok 2005! 7 zwycięstw i tylko 4 wyścigi poza podium. Ten wynik mówił jednogłośnie kto jest mistrzem świata. Kimi Raikkonen był wtedy drugi, a ustępujący mistrz świata Michael Schumacher szybko odpadł z rywalizacji. Natomiast w następnym sezonie Niemiec i jego Ferrari byli zdecydowanie szybsi. Walka między tą dwójką weszła na maksymalne obroty. Francuzi wiedzieli, że to ich najpoważniejszy rywal, a udowodnili to kapitalną walką na torze obaj zawodnicy. Piękny dźwięk pędzących bolidów na torze w połączeniu z walką dwóch największych tego sportu sprawiał, że tamten sezon był fantastyczny. 7 zwycięstw Alonso i Schumachera, dzielili i rządzili, zespoły walczyły na każdej płaszczyźnie, aż zwycięsko z tego boju wyszedł Hiszpan. 134 punkty dały mu drugi tytuł mistrza świata, a w następnym sezonie miał jeździć w McLarenie, który też miał parcie na mistrzostwo. Wtedy wszyscy sądzili, że jego bajka dopiero się zaczyna i to on będzie dominował w kolejnych latach, a inni będą się tylko przyglądać.
McFerrari
To miał być idealny zespół dla Hiszpana. Wszystko sprzysięgło się jednak przeciw niemu. Zespół z Woking podpisał kontrakt ze wschodzącą gwiazdą – Lewisem Hamiltonem. Początek był dobry, ale z biegiem czasu wszystko się pogorszyło. Współpraca Fernando z jego mechanikami była wzorowa, podobna sytuacja panowała u Brytyjczyka. Problem był w tym, że obie ekipy nie współpracowały ze sobą. McLaren miał w swoim zespole dwóch zawodników o wybuchowych charakterach, którzy z czasem niszczyli mocno atmosferę. Można było usłyszeć o nagrodach pieniężnych od Fernando dla swoich współpracowników, by grali na jego korzyść. Skończyło się tym, że żaden z kierowców McLarena nie wygrał mistrzostwa świata, a ograł ich były zawodnik – Kimi Raikkonen. Dla którego było to jedyne mistrzostwo świata i ostatnie dla Scuderii Ferrari.
Los tak chciał, że Alonso, który lata walczył z Finem, zastąpił go w zespole z Maranello. Po przerwie od toksycznego czasu w zespole z Woking na występy w Renault przyszedł czas na najbardziej utytułowany zespół w historii F1. Można było przewidywać, że to mieszanka taka jak ptasie mleczko. Czyli pięknie opakowane w czekoladkę – w tym przypadku czerwoną, a w środku idealne nadzienie, którym miał być Nando. Niestety Włosi nie dali mu tytułu mistrzowskiego. Byli blisko, ale nie wystarczająco. Red Bull w połączeniu z Sebastianem Vettelem zdominowali kolejne lata i nie dali dojść do głosu Fernando. W grze zawodnika z Maranello było dużo nieczystych zagrywek, zwłaszcza tych politycznych. W pewnym momencie i on, i Ferrari nie wytrzymali tego toksycznego związku. A idealna przekąska pozostawiła po sobie nieświeży oddech.
Powrót syna marnotrawnego
Kolejny sezon bez tytułu dla Fernando był fatalnym rozwiązaniem. Wrócił do McLarena. Dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi, ale ta rzeka była taka sama tylko z nazwy. Jakby brudniejsza niż zwykle, mimo to Hiszpan spróbował. Dla teamu z Woking jednostki napędowe zaczęła dostarczać Honda, dla której był to powrót do F1. Wszystko pięknie pachniało. Niestety, szumne zapowiedzi nie były adekwatne do rzeczywistości. Po dobrych dwóch sezonach, kiedy zespół McLarena i Fernando rośli w siłę, przyszedł czas na rok 2017. Wszystko posypało się wraz z nowymi regulacjami, Honda nie dawała niczego od siebie poza wybuchami. W Woking mówili, że to ewidentna wina dostawcy silnika, ale tak nie było. Pokazuje to dobitnie aktualny sezon i ich forma. Po przejściu na silniki Renault i świetnym początku w Australii jest tylko gorzej.
Czara goryczy przelała się i Fernando musiał decydować. W zeszłym roku brał udział w Indy 500, chciał wygrać, by zdobyć potrójną koronę. W tym sezonie obowiązki kierowcy F1 łączy z obowiązkami w wyścigach długodystansowych. Tam wreszcie udaje się mu wygrywać. Uśmiechnięty Fernando na podium to piękny widok. Żałuję, że tak rzadko można go widzieć. Hiszpan ogłosił koniec kariery w Formule 1, teoretycznie zostawiając sobie furtkę do powrotu w 2020 roku. Biorąc pod uwagę to, jak zabetonowana jest scena kierowców i jak mało jest dobrych zespołów, można jasno stwierdzić, że nie wróci. Zapewne przejdzie do serii Indy Car i tam będzie chciał wygrywać, a zwłaszcza Indy 500. Jeden z najważniejszych wyścigów za oceanem. Ma już na koncie mistrzostwo F1, zwycięstwo w tegorocznym wyścigu Le Mans, a do potrójnej korony brakuje mu tylko w wygranej w Stanach.
Pozostał smutek
Fernando dodawał kolorytu stawce nawet jeżdżąc na końcu. Mimo wszystko żałuję, że zdobył tylko 2 tytuły mistrzowskie. Jedno jest pewne, Fernando Alonso gdyby miał do dyspozycji bolid na poziomie Mercedesa lub Ferrari, byłby mistrzem, a w tym sezonie liderowałby w klasyfikacji. Jest, według mnie, najlepszym kierowcą w stawce. Za te wszystkie piękne lata i ostrą walkę na torze szczerze dziękuję Nando. Bez niego Formuła 1 nie będzie nigdy już taka sama. Po jego odejściu pozostał już tylko jeden kierowca, który zaczynał od ery silników V10- Kimi Raikkonen. Oni pamiętają momenty, gdy silniki F1 robiły głośne brum- brum. Ci goście nie potrzebowali gigantycznego wsparcia finansowego, by znaleźć się w pięknym ogrodzie Królowej, a jeździć potrafią do tej pory. Teraz są trochę inne czasy, dlatego takie osobistości, jak między innymi Fernando, trzeba szanować i dziękować za te wszystkie lata.
Mateusz Lamch