Max Verstappen wieńczy weekend w Sao Paulo 17. wygraną w sezonie i kolejnymi pobitymi rekordami. Na drugim miejscu dojeżdża Lando Norris, a podium dopełnia Fernando Alonso, który stoczył zaciętą walkę aż do samej linii mety z Sergio Perezem. Początek wyścigu był jednak nieco wybuchowy.
Charles Leclerc sprawił swoim kibicom przykrą niespodziankę jeszcze na okrążeniu formującym. Jego Ferrari wbiło się w bandę przed tym jak dotarło na pola startowe. Monakijczykowi udało się ruszyć spod bariery, ale na radiu usłyszeliśmy, że niestety nie będzie w stanie kontynuować w wyniku awarii hydrauliki. Na szczęście nie naraził wyścigu na opóźnienia, dzięki temu, że czujnie doprowadził swój bolid poza tor, gdzie czekali już na niego porządkowi.
Na starcie nasza uwaga momentalni skupiła się na Lando Norrisie, który brawurowo przebijał się prawą stronę, co zaowocowało wyjazdem z pierwszego zakrętu tuż za bolidem Verstappena. Z drugiej strony wolniejsze bolidy Astona Martina ominął również Lewis Hamilton, przebijając się na trzecią pozycję.
Najwięcej działo się jednak pod koniec stawki, gdzie doszło do kolizji, która wyeliminowała z wyścigu Alexa Albona i Kevina Magnussena. Kierowca Williamsa dobrze zebrał się z pola startowego i zabrał się za wyprzedzanie bolidu Nico Hulkenberga po zewnętrznej stronie toru. Ściśnięty z obu stron Hulkenberg zawadził o lewy bok bolidu Albona, a ten wprawiony w obrót uderzył w drugi bolid Haasa prowadzony przez Duńczyka. Rykoszetem w tym incydencie ucierpieli również Oscar Piastri oraz Daniel Ricciardo. Młodszemu z Australijczyków początkowo przekazano informacje, by zgasił silnik, bo samochód nie nadaje się do dalszej rywalizacji w wyścigu. Po wywieszeniu na torze czerwonej flagi zespół postanowił dołożyć jednak wszelkich starań, by umożliwić Piastriemu powrót na tor, korzystając z czasu na naprawę odniesionych uszkodzeń.
Ostatecznie do restartu doszło o 18:41 polskiego czasu. Obu Australijczykom udało się ponownie włączyć do rywalizacji, niestety na koniec stawki i z okrążeniem straty do liderów. Drugi dzisiaj start nie przyniósł większych zmian w kolejności kierowców.
Na siódmym okrążeniu Lando Norris po tym jak wypadł na chwilę z DRS za Verstappenem, ponownie znalazł się w jego zasięgu. Za swoimi plecami wykreował bezpieczną przewagę nad Fernando Alonso (ponad 2 sekundy) oraz Lewisem Hamiltonem (ponad 4 sekundy). Za starszym z kierowców Mercedesa utworzyła się jednak kolejka długa na 11 kierowców — wszystkich w zasięgu DRS samochodu przed nimi.
Norris podjął dwie próby zaatakowania Verstappena od zewnętrznej. Holender później pokazał jednak, że w jego bolidzie nadal drzemie spory zapas tempa i w przeciągu okrążenia zdołał zbudować przewagę ponad półtorej sekundy. Na dziesiątym kółku różnica pomiędzy liderem i wiceliderem wynosiła już 2 i pół sekundy.
Monotonię mijających czterech okrążeń przerwał atak Sergio Pereza na Russella. Brytyjczyk był blisko odegrania się Meksykaninowi, ale nie udało mu się dokończyć manewru. W tym momencie Perez znajdował się 1,5 sekundy za Lewisem Hamiltonem, a ten tracił z kolei aż 5 i pół sekundy do trzeciego Fernando Alonso. Na 17. okrążeniu kierowcę Red Bulla i Hamiltona dzieliła już mniej niż sekunda. Chwilę później dwójka zamieniła się miejscami.
Z 28. okrążeniem zakończyliśmy pierwsze okno pit stopowe. Nie rozwiązała się jednak sprawa zarządzania dwoma bolidami Mercedesa. Russell nadal znajdował się w zasięgu DRS Hamiltona, a wyśmienite czasy okrążeń zaczął osiągać jadący 3 sekundy za Russellem Sainz, co nałożyło dodatkową presję czasu na podjęcie decyzji w garażu Mercedesa. Poprzednio zapytany o instrukcje działania, inżynier wyścigowy Russella odpowiedział, że nadal pracowali jeszcze nad rozwiązaniem. Nie do końca wiedzieliśmy zatem, czy panowie rywalizować będą ze sobą jak równy z równym, czy szybszy Russell dostanie pozwolenie na przesunięcie się przed Hamiltona bez potrzeby podjęcia walki ze starszym kolegą.
Na 34. okrążeniu Sainz wszedł w zasięg DRS za Russellem. Na dobry moment na atak musiał chwilę poczekać, ale kiedy znalazł się wystarczająco blisko Brytyjczyka na prostej startowej, a rywal nie mógł podeprzeć się DRS za Hamiltonem, przebicie się pomiędzy oba Mercedesy było tylko formalnością. Okrążenie później uporał się również z drugim z nich, awansując na szóstą pozycję. Powiedzieć, że tempo Mercedesów nie zachwycało to powiedzieć nic. Sainz bardzo szybko wypracował sobie spokojną przewagę, a w lusterkach Russella rósł coraz bardziej bolid Pierre’a Gasly’ego. Na 41. kółku Francuz znalazł się w zasięgu DRS. Tak jak w przypadku Sainza wyprzedzenie jadącego na 8. pozycji Russella nie zajęło mu długo. Gdyby tego było mało, ochotę na awans zgłosił również Tsunoda, ale George zjechał do alei serwisowej, oddając pozycję bez walki na torze. Do boxu po Russellu udał się także Hamilton, który od dłuższego czasu narzekał na słabą przyczepność bolidu.
Po dłuższej chwili stagnacji w czołówce do głosu doszedł na 54. okrążeniu Sergio Perez, który zmniejszył dzielący go do Fernando Alonso dystans do nieco ponad sekundy. W przeciągu najbliższych okrążeń w tej parze nie zadziało się jednak nic. Podziało się za to u Russella. Kierowca Mercedesa zmuszony był wycofać się z wyścigu na 59. okrążeniu. Jak później wyjaśnił Toto Wolff, powodem miały być problemy z poziomem temperatury silnika.
5 okrążeń do końca status quo pozostawał podobny. Perez nie wypadał z zasięgu DRS Fernando Alonso przez ponad 10 okrążeń, ale nie udało mu się podjąć manewru, choć w części udanego. Obudził się Lando Norris, który podkręcił swoje tempo i zniwelował delikatnie stratę do Verstappena z 10 na 8 sekund. Dwa okrążenia do końca i Perez w końcu przebija się przed Hiszpana. Alonso odczekał chwilę i zaatakował Pereza w dalszej części toru, odzyskując pozycję na podium. Meksykanin nie chciał odpuścić walki o podium aż do linii mety. Ostatecznie przedzieliły ich tam zaledwie 53 tysięczne sekundy.
Max Verstappen wygrywa GP Sao Paulo z bezpieczną przewagą i szlifuje tym samym 3 kolejne rekordy. Po pierwsze — podbija rekord największej liczby wygranych w sezonie do 17. Po drugie — jako pierwszy w historii przekracza liczbę 500 zdobytych punktów na przestrzeni jednego sezonu. Po trzecie — bije rekord Alberto Ascariego w najwyższym procencie wygranych w sezonie. Ascari w sezonie 1952 wygrał 6 z 8 wyścigów, co dało mu 75% wygranych. Max w tym momencie wygrał 17 na 22 planowanych w całym sezonie, co już w tym momencie daje mu 77% wygranych. Jeśli wygra kolejne dwa, wyszlifuje ten rekord do grubo ponad 80%. Czapki z głów!