Tym razem bez polskiego Holmenkollen. [PODSUMOWANIE SOBOTNIEGO KONKURSU]

Puchar Świata, z resztą tradycyjnie dla pierwszych dni marca zawitał do stolicy Norwegii, czyli Oslo. Pierwszy akt weekendu na skoczni w Holmenkollen już za nami i nie obyło się bez sensacji – zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Całe zmagania były oczywiście częścią cyklu Raw Air, rozgrywanego w Pucharze Świata od 2017 roku.

 
Pierwsza seria minęła pod dyktandem Norwegów, o których mówiło się, że na koniec zawodów mogą mieć nawet całe podium dla siebie. Mieli bowiem aż czterech reprezentantów w pierwszej dziesiątce i dwóch w pierwszej czwórce – Johana Andre Forfanga oraz bezsprzecznie najlepszego skoczka sezonu – Halvora Egnera Graneurda. Oprócz tego kolejno na siódmym i ósmym miejscu znajdowali się Kristoffer Eriksen Sundal i Daniel Andre Tande. Jeśli chodzi o dyspozycję Polaków, to z pewnością nie mogliśmy mówić o udanej serii. Zaczynając od skoczków z niższymi numerami startowymi, naszym zawodnikom – mówiąc łagodnie – nie szło dobrze, żeby nie powiedzieć o występie zdecydowanie poniżej oczekiwań. O takowych możemy wypowiadać się w kontekście skoków Pawła Wąska, Kuby Wolnego czy Aleksandra Zniszczoła. Cała trójka nie zdołała zakwalifikować się do drugiej serii, chociaż najbliżej był Zniszczoł, który uplasował się na 31. miejscu. Przechodząc do występów naszej „wielkiej trójki”, czyli Kubackiego, Stocha i Żyły, to tylko przy skoczku z Zębu nie możemy mówić o występie poniżej oczekiwań. Kamil po pierwszej serii znalazł się na dziewiątym miejscu i miał spore szanse na awans. Najbardziej zawiódł Kubacki, który zarówno we wczorajszych kwalifikacjach jak i dzisiejszej serii próbnej frunął w okolice punktu HS, a w pierwszej serii osiągnął zaledwie 120,5 metra co dało mu dopiero szesnastą pozycję. W drugiej serii mogliśmy już mówić o znaczącej poprawie Kubackiego, który przeskoczył punkt HS skoczni w Oslo i wylądował na 135. metrze. Zawodnik z Nowego Targu ostatecznie konkurs skończył na dziewiątym miejscu, czyli możemy mówić o awansie aż o siedem pozycji, co przy w miarę równych warunkach (tym bardziej jak na Holmenkollen) jest ciężką sztuką do osiągnięcia. Niestety o spadkach w drugiej serii możemy mówić przy Piotrze Żyle, który po wyjściu z progu miał zauważalne problemy w powietrzu i ze swojej próby „wycisnął” jedynie 106,5 metra, co w końcowym rozrachunku dało mu 29. lokatę. Jeśli chodzi o Kamila Stocha, to właśnie go może być najbardziej szkoda polskim kibicom. „Rakiecie z Zębu” standardowo nie sprzyjały warunki, a Borek Sedlak zdecydował się włączyć magiczne zielone światełko praktycznie w ostatniej chwili. Kamil skoczył ostatecznie 124 metry, przez co spadł o 4 lokaty. O zdecydowanym pogorszeniu swojej pozycji w drugiej serii możemy mówić przy świetnie prezentujących się w pierwszej rundzie Norwegach, ponieważ na koniec zawodów kibice gospodarzy nie obejrzeli ani jednego reprezentanta na podium. Jeśli chodzi o pozytywne akcenty drugiej serii, to na pewno takowym był skok Anze Laniska na 139,5 metra, który koniec końców dał mu zwycięstwo w konkursie oraz prowadzenie w klasyfikacji Raw Air. Dawid do prowadzącego w cyklu Słoweńca traci nieco ponad 10 punktów, także w turnieju określanym „skokowym maratonem w sprinterskim tempie” nie wszystko jeszcze dla nas stracone! 
 
 
Autor: Mateusz Dukat