Tegoroczne Tour de France nieuchronnie zmierza ku końcowi. W czwartek na kolarzy czekał ostatni górski etap Wielkiej Pętli, który prowadził przez pirenejskie szczyty. Zwycięstwo w wielkim stylu odniósł lider wyścigu Jonas Vingegaard.
144 kilometry łączące Lourdes i Hautacam – oto ostatnie z górskich wyzwań, jakie mieli przed sobą uczestnicy 109. edycji Tour de France. Po drodze peleton musiał wspiąć się łącznie na trzy szczyty, z którego dwa nosiły status premii będących ponad kategoriami, a meta odcinka była zlokalizowana na końcu ostatniego z nich. Tego dnia miało dojść do ostatnich poważnych przetasowań w klasyfikacji generalnej, a wszyscy zacierali ręce na kolejną odsłonę walki Tadeja Pogacara z Jonasem Vingegaardem, czyli konfrontację wicelidera z liderem wyścigu.
Próby zawiązania się ucieczki dnia trwały praktycznie przez pierwsze 60 kilometrów, czyli do rozpoczęcia pierwszej tego dnia górskiej premii. Gdy kolarze zaczęli podjeżdżać pod Col d’Aubisque zrobiło się nieco spokojniej, a od peletonu odskoczyła 18-osobowa grupka, w której znaleźli się min. Tiesj Benoot, Wout van Aert, Daniel Felipe Martinez, czy Giulio Ciccone. Co ciekawe, brakowało w niej lidera klasyfikacji górskiej, którym był Simon Geschke – oznaczało to, że biała koszulka w czerwone grochy najprawdopodobniej zmieni swojego właściciela. Najpoważniejszym rywalem Niemca był Włoch z drużyny Trek-Segafredo. Ciccone nie miał problemów z wygraniem pierwszej górskiej premii, dzięki czemu wzbogacił się o kolejne 20 punktów.
Po zjeździe i rozpoczęciu wspinaczki pod teoretycznie najłatwiejsze Col de Spandelles, różnica pomiędzy liderującymi a peletonem wyraźnie zmalała i zmniejszyła się z czterech do około dwóch i pół minuty. Jadący w odjeździe wiedzieli, że muszą się sprężyć i wziąć do ostrej pracy, jeśli chcą dojechać na metę przed grupą lidera. Najmocniej pracował van Aert, co sprawiło, że na kole Belga pozostali tylko Pinot oraz Martinez – Ciccone, który wygraniem premii pierwszej kategorii mocno zbliżyłby się do pozycji lidera klasyfikacji górskiej, nie wytrzymał.
W peletonie od podnóża bardzo mocne tempo dyktował bohater środy – Brandon McNulty. Amerykanin swoją pracę zakończył na mniej więcej 6 kilometrów przed szczytem przygotowując grunt pod atak lidera swojej ekipy. Ten nastąpił od razu – Pogacar ruszył, a za jego plecami momentalnie pojawił się Vingegaard. Gdy Słoweniec zdał sobie sprawę, że ten atak nie przyniesie efektu, zwolnił, a do dwójki dołączył kolega z drużyny Duńczyka Sepp Kuss. Po nim grono najlepszych zasilili Gheraint Thomas i Nairo Quintana.
Później mogliśmy oglądać kolejną nieudaną próbę ataku Tadeja, po której nastąpiło jedno z najbardziej nieprzewidywalnych czwartkowych wydarzeń, którym był atak… Thomasa. Walijczyk oderwał się od swoich rywali a mocniejsze tempo w celu dogonienia kolarza Ineosu zaczął dyktować Kus. Po chwili odpoczynku do przodu ponownie ruszył Pogacar, doganiając i omijając zwycięzcę Wielkiej Pętli z 2018 roku niczym slalomową tyczkę. Była to najbardziej udana ze wszystkich prób zgubienia Vingegaarda na tegorocznym TdF – jednakże ona również nie zdała się na nic, bowiem różnica pomiędzy Słoweńcem a Duńczykiem nie osiągnęła więcej niż pięć metrów i po chwili obaj kolarze znowu jechali razem.
Liczne i mocne szarpnięcia z tyłu jeszcze bardziej utrudniały sytuację uciekających – przewaga prowadzącej trójki na szczycie Col de Spandelles wynosiła zaledwie półtorej minuty. Dziesięć punktów zainkasował van Aert, co mogło wlać nieco nadziei w serce Geschkego, ponieważ spośród jadącego na czele tercetu najwięcej punktów w klasyfikacji górskiej miał Pinot i to Francuz mógł najwięcej zyskać na wygraniu premii.
Zjazd do finałowego podjazdu był niezwykle niebezpieczny i obfitował w wydarzenia, w które zamieszani byli dwaj najlepsi kolarze wyścigu. Jako pierwszy problemy miał Duńczyk – Vingegaard zahaczył pedałem o asfalt, stracił równowagę i „zatańczył” rowerem na szosie – na szczęście skończyło się tylko na strachu i chwilowym wzroście ciśnienia. Pogacar postanowił nie korzystać na cudzym pechu i spokojnie zaczekał na swojego rywala nie podejmując prób ataku. Niedługo później los się jednak odwrócił – Tadej zaliczył upadek i „przeszlifował” udem po asfalcie. Tym razem bardzo ładnie zachował się kolarz Jumbo-Visma, który zaczekał na Słoweńca. Były to piękne obrazki świadczące o tym, że nawet na największych imprezach świata i wśród najlepszych kolarzy wciąż można zaobserwować wspaniałe zachowania w duchu fair-play. Te wydarzenia spowodowały jednak straty czasowe, w wyniku których do dwójki Pogacar-Vingegaard dołączyła grupa z Thomasem i Kussem w składzie.
Gdy zawodnicy zjechali z Col de Spandelles nadszedł czas na najważniejszy moment dnia, czyli finałową wspinaczkę pod Hautacam. Ucieczka zdołała powiększyć swoją przewagę o pół minuty, co wlewało w serce prowadzących cień nadziei na zwycięstwo etapowe. Liderzy nie zamierzali jednak odpuścić i zabrali się za szybkie niwelowanie strat. Wtedy do ataku z przodu ruszył van Aert, co sprawiło, że z odjazdu odpadł Pinot. Szanse czołowej dwójki malały z każdym kilometrem i każdą odrabianą sekundą. Szybko okazało się, że tempo nadawane przez Amerykanina nie daje szans prowadzącemu duetowi. Grupka lidera, z której na podjeździe odpadł Thomas dogoniła Kolumbijczyka oraz Belga – zaraz po tym doszło do kluczowego momentu tego etapu mającego ogromny wpływ w kontekście całego wyścigu, którym było zostanie w tyle Pogacara. Słoweniec najwyraźniej odczuwał skutki wcześniejszego upadku i nie zdołał utrzymać się w głównej grupie. Do przodu wyrwali wtedy Vingegaard i… niezmordowany van Aert.
Bez wątpienia najwszechstronniejszy kolarz w peletonie pozostawił swojego kompana na około cztery kilometry przed metą. Duńczyk wjechał więc w pełnej krasie na metę odnosząc swój drugi etapowy triumf na tegorocznym Tour de France. Było to również pierwsze zwycięstwo Duńczyka w żółtej koszulce, które miało bardzo wymowne znaczenie – Vingegaard pokazał kto jest najlepszy i praktycznie zagwarantował sobie wjazd na Pola Elizejskie jako triumfator Wielkiej Pętli.
Kolarz Jumbo-Visma wjechał na metę o ponad minutę przed sowim największym rywalem i powiększył swoją przewagę w klasyfikacji generalnej do trzech minut i 26 sekund nad Pogacarem oraz równych ośmiu minut nad trzecim Thomasem. Duńczyk przy okazji został również najlepszym góralem wyścigu, bowiem wygranie etapu było równoznaczne ze zdobyciem dwudziestu punktów, które wysforowały Jonasa na pierwsze miejsce w tej klasyfikacji.
Tylko kataklizm albo siły nadprzyrodzone mogą powstrzymać Vingegaarda przed wygraniem wyścigu. Ponad trzy minuty straty to o wiele za dużo, aby Tadej mógł myśleć o wyrwaniu zwycięstwa Duńczykowi w czasówce. Tym bardziej, że skończyły się już góry – piątkowy etap będzie klasycznym odcinkiem przelotowym, na którym szansę na zwycięstwo dostaną uciekinierzy lub sprinterzy.
Jarosław Truchan