W środę peleton tegorocznego Tour de France na dobre rozpoczął ostatnią fazę zawodów. Tego dnia kolarze zmierzyli się z pierwszym spośród dwóch odcinków prowadzących przez najbardziej wymagające pirenejskie szczyty. Zwycięzcą siedemnastego etapu został wicelider wyścigu Tadej Pogacar.
Organizatorzy na środę przygotowali najkrótsze, ale i jedno z najtrudniejszych zadań, jakie czekało na zawodników podczas tegorocznej Wielkiej Pętli. Na zaledwie 129 kilometrach trasy znalazło się miejsce dla czterech niezwykle wymagających podjazdów (jeden drugiej oraz trzy pierwszej kategorii), w tym finałowej wspinaczki na Peyragudes, która trwała osiem kilometrów. Tego dnia drużyny liderów miały szansę do wyciągnięcia wszystkich kart ze swoich talii i zafundowania kibicom kolejnej odsłony walki o żółtą koszulkę.
Jeszcze przed rozpoczęciem ścigania doszło do ogromnego osłabienia w drużynie wicelidera wyścigu. Z rywalizacji przed środowym etapem na skutek urazu odniesionego we wtorek wycofał się Rafał Majka, czyli kluczowy pomocnik Tadeja Pogacara. Trzeba otwarcie przyznać, że los nie oszczędza ekipy UAE Team Emirates podczas TdF 2022 – drużyna ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich z powodu wycofań spowodowanych urazami lub pozytywnymi wynikami testów na obecność Covid-19 została zmniejszona z ośmiu do czterech kolarzy. W jej składzie pedałują już tylko: Tadej Pogacar, Mikkel Bjerg, Brandon McNulty oraz Marc Hirschi – miejmy nadzieję, że ostały kwartet bez problemów dojedzie do Paryża.
Na siedemnastym etapie ucieczka nie zdołała za wiele zdziałać. Akcje mające na celu utworzenie odjazdu mogliśmy oglądać praktycznie od startu aż do pierwszej tego dnia górskiej premii. Gdy kolarze dojechali do podnóża Col d’Aspin sytuacja wyglądała następująco: na czele jechał duet Pinot-Lutsenko, za którym pedałowała liczna grupa pościgowa mająca w swoim składzie min. lidera klasyfikacji górskiej Simona Geschke. Odjazd pozostawał jednak pod ciągłą kontrolą peletonu. Mocne tempo dyktowane na Hourquette d’Ancizan przez Mikkela Bjerga sprawiło, że peleton na szczycie teoretycznie najłatwiejszej górskiej premii, jaka tego dnia czekała na kolarzy, miał zaledwie pół minuty straty do pościgu, który jechał około 50 sekund za francusko-kazachskim duetem.
Czołówka połączyła się gdy do mety pozostawało 30 kilometrów. Tego dnia losy ucieczki nie były tak barwne jak na poprzednich etapach, ponieważ harcownicy ani przez chwilę nie mieli realnych szans na to, aby dojechać na metę przed peletonem. Grupa lidera pochłaniała kolejnych „spływających” uczestników odjazdu na przedostatniej górskiej premii. Najdłużej przed rywalami utrzymywał się Andreas Leknessund, lecz peleton nie miał większych problemów z dogonieniem kolarza Team DSM – Norweg bez wątpienia zasłużył sobie jednak na miano najbardziej walecznego kolarza. Na tak krótkim etapie ucieczka zawsze ma nikłą szansę na powodzenie. Tak samo było i tym razem – uczestnicy odjazdu tego dnia byli jedynie tłem, dodatkiem do rywalizacji najlepszych i nie zdołali nic wskórać.
Przejdźmy teraz do najważniejszego aspektu każdego wyścigu kolarskiego, czyli do rywalizacji liderów wyścigu. Tadejowi Pogacarowi pozostaje już coraz mniej czasu na odrabianie strat do Jonasa Vingegaarda, dzięki czemu w środę zanosiło się na niezwykle aktywną jazdę Słoweńca. Pierwsze poważne zmiany w głównej grupy zaszły już na Hourquette d’Ancizan za sprawą wspomnianej pracy Mikkela Bjerga. Za sprawą Duńczyka kontakt z grupą lidera stracił wtedy Adam Yates. Prawdziwa kolarska „rzeź” miała jednak miejsce na kolejnym wzniesieniu, gdy tempo zaczął dyktować Brandon McNulty. W efekcie ogromnej pracy Amerykanina grupa lidera została zredukowana do zaledwie czterech nazwisk (oprócz McNulty’ego byli to również Vingegaard, Pogacar i Thomas, czyli całe podium tegorocznego Tour de France). Na trzy kilometry przed szczytem Col de Val Louron-Azet z tego grona odpadł Walijczyk i dwóch najlepszych kolarzy Wielkiej Pętli ponownie pozostało sam na sam (przewagę za sprawą obecności kolegi z drużyny miał jednak Pogacar).
Można doszukać się podobieństwa pomiędzy etapami, które odbyły się we wtorek i w środę. W obu przypadkach niezwykle aktywna jazda liderów zapowiadała prawdziwe grzmoty na ostatnim podjeździe, a skończyło się na zawieszeniu broni. Osiem kilometrów finałowego podjazdu, które czołówka rozpoczęła w niezmiennym gronie McNulty-Pogacar-Vingegaard, dla wszystkich oglądających upłynęło pod znakiem wyczekiwania – każdy czekał na atak Słoweńca, który musiał to uczynić aby spróbować odrobić straty w klasyfikacji generalnej. Tymczasem kolarze pokonywali kolejne metry, a dwukrotny zwycięzca francuskiego wyścigu nie kwapił się do mocniejszego ruszenia. Dla Duńczyka taki układ był jak najbardziej na rękę, więc kolarz Jumbo-Visma jedynie pozostawał na kole swoich rywali, którzy pod strategicznym względem byli przyparci do muru. Przez chwilę wydawało się nawet, że to Vingegaard wygląda lepiej i ma więcej sił.
Z upływem kolejnych kilometrów jasne stało się, że tym razem ponownie nie zobaczymy ataku ze strony reprezentanta Słowenii – jedyną niewiadomą pozostawała więc kwestia etapowego zwycięzcy. Kolarze razem wjechali na ostatni kilometr, a w sprinterskim pojedynku lepiej poradził sobie zawodnik UAE Team Emirates. Dla Pogacara jest to już trzeci wygrany etap na tegorocznym TdF, lecz fani Tadeja z pewnością są zaniepokojeni o dalsze losy wyścigu. Za sprawą bonifikaty na mecie Słoweniec zmniejszył swoją stratę do lidera o zaledwie cztery sekundy i wynosi ona teraz 2 minuty i 18 sekund. Po siedemnastym etapie doszło do znacznego zwiększenia się różnic w reszcie stawki. Trzeci w klasyfikacji Gheraint Thomas traci do lidera już prawie 5 minut i ma prawie trzy minuty przewagi nad Nairo Quintaną i Davidem Gadu, którzy zajmują kolejno 4. i 5. Miejsce.
Pogacarowi pozostaje coraz mniej szans na odwrócenie losów rywalizacji i powrót na szczyt generalki. Do przedostatniej na to okazji dojdzie w czwartek, gdy kolarze pokonają 143 kilometry z Lourdes do Hautacam. Będzie to ostatni górski etap na tegorocznym Tour de France, którego najlepszą wizytówką będą trzy niezwykle wymagające podjazdy. Można powiedzieć: „Gdzie jak nie tu i kiedy jak nie teraz?” – Jeżeli Tadej chce wyrwać żółtą koszulkę z rąk Jonasa, to na osiemnastym etapie musi zaatakować. Po raz kolejny potencjalna walka na linii Pogacar-Vingegaard zapowiada nam pasjonującą rywalizację – oby tym razem do niej doszło.
Jarosław Truchan