Tour de France 2022: Magnus Cort Nielsen triumfatorem pierwszego alpejskiego etapu

Po dniu przerwy kolarze rywalizujący w tegorocznym Tour de France powrócili do rywalizacji w największym wyścigu świata. Zwycięzcą jedenastego etapu został Duńczyk Magnus Cort Nielsen, który okazał się najlepszy z grona uciekinierów.

Przed rozpoczęciem opisywania wtorkowych wydarzeń należy wspomnieć o niesportowym aspekcie Wielkiej Pętli, który ma niestety wielki wpływ na przebieg wyścigu. Chodzi o koronawirusa, który penetruje ekipy peletonu. Na skutek zakażeń liczba kolarzy biorących udział w TdF 2022 zmalała z 176 do 161 – tylu zameldowało się na starcie we wtorek. Wśród zawodników, u których wykryto zakażenie jest również Rafał Majka – Polak dostał jednak pozwolenie na kontynuację jazdy a jego stan będzie monitorowany.

Wróćmy jednak do ścigania. We wtorek kolarze mieli do pokonania 148 kilometrów prowadzących z Morzine Les Portes du Soleil do Megève. Uczestnicy 109. edycji Tour de France tego dnia musieli zmierzyć się łącznie z czterema podjazdami, z czego ostatni, na szczycie którego została ulokowana meta, liczył około 20 kilometrów. Sam odcinek nie należał jednak do najtrudniejszych, co zapowiadało, że szansę na etapowe zwycięstwo powinni dostać uciekinierzy.

Do odjazdu zabrało się łącznie aż 25 kolarzy. W tym składzie próżno było jednak szukać zawodników, których można byłoby nazwać specjalistami od jazdy po wysokich górach. Peleton początkowo utrzymywał bezpieczną stratę do prowadzącej grupy, lecz gdy do mety pozostało około 80 kilometrów, przewaga ucieczki zaczęła drastycznie wzrastać i w trymiga przekroczyła granicę 7 minut. Na 40 kilometrów przed metą ataku z grona prowadzących spróbował Alberto Bettiol.  Większość nie traktowała poważnie rajdu Włocha, który wydawał się akcją jeźdźca bez głowy – nastąpiła ona w niekorzystnym terenie (na wywłaszczeniu następującym po pokonaniu górskiej premii) i mało prawdopodobne zdawało się to, aby kolarz z Półwyspu Apenińskiego dał radę wypracować sobie dużą przewagę. Ta zdążyła wzrosnąć do około 20 sekund, gdy nagle… etap został przerwany.

Wszystko za sprawą protestu, którego uczestnicy wtargnęli na jezdnie. Włoch zdołał ominąć ich niczym narciarz alpejski jadący w slalomie, lecz po chwili został poproszony o zwolnienie. Etap został zneutralizowany – grupy zatrzymały się czekając na ponowne wznowienie rywalizacji. Nastąpiło ono po kilkunastu minutach. Kolejnym zadaniem było przywrócenie różnic pomiędzy trzema grupami – wiadomo, że w takich sytuacjach nigdy wszystko nie wyjdzie idealnie, znajdą się ci, którzy na tym skorzystają, ale także i ci, którzy stracą. Najbardziej poszkodowany był peleton – ich strata wzrosła o około 60 sekund względem sytuacji sprzed neutralizacji i wynosiła ponad osiem minut. Przewaga samotnego Bettiola nad goniącymi zwiększyła się z 20 do momentami 40 sekund.

Tak wielka różnica pomiędzy drugą a trzecią grupą spowodowała, że wirtualnym liderem został pedałujący w pościgu Lennard Kamna. Ta sytuacja rozbiła nieco szyki, co spowodowało, że wśród goniących brakowało chętnych do pracy. Dzięki temu z przodu wciąż utrzymywał się kolarz ekipy EF Education-Easypost. Został on jednak dogoniony na finałowej wspinaczce przez siedmioosobową grupę, do której po chwili dołączyło pięciu kolarzy, w tym Kamna, który dzięki ponad dziewięciominutowej przewadze nad peletonem wciąż wirtualnie dzierżył żółtą koszulkę (strata Niemca do Pogacara przed etapem wynosiła 8 minut i 53 sekundy).

Na nieszczęście zawodnika drużyny BORA-hansgrohe, współpraca wśród prowadzących nie układała się. Żaden z kolarzy nie chciał dawać zmian w oczekiwaniu na to, że zrobi to Kamna, któremu najbardziej powinno zależeć na wysokim tempie. Przestój wykorzystał Luis Leon Sanchez. Hiszpan z ekipy Bahrain-Victorious zaatakował i długo utrzymywał się przed grupką goniących, w której nikt nie chciał się zbytnio eksploatować w nadziei na powalczenie o etapowy triumf.

Popularny „Lulu” został dogoniony na dwa kilometry przed metą przez duet Jorgenson-Schultz, który zdecydował się na atak. Ani ta akcja, ani późniejsze ruszenie Dylana van Barle nie przyniosły jednak efektów i o zwycięstwie na jedenastym etapie zdecydował finisz z małej grupki. Na nim zdecydowanie najmocniejsi byli Nick Schultz i Magnus Cort Nielsen, którzy stoczyli zaciętą walkę o zwycięstwo. Na ostatnich centymetrach lepszy okazał się Duńczyk, który po bardzo aktywnej jeździe w trakcie części tegorocznego TdF rozgrywanej w jego ojczyźnie a także późniejszym zabieraniu się do odjazdów, wreszcie odniósł swój etapowy triumf na Wielkiej Pętli.

Ostatecznie Kamna obudził się z ręką w nocniku. Podczas finałowego podjazdu Niemiec nie chciał się zbytnio męczyć i nie walczył o zwycięstwo, aby utrzymać swoją szansę na zostanie nowym liderem wyścigu, a po przyjeździe peletonu okazało się, że żółta koszulka pozostanie w posiadaniu Tadeja Pogacara. Reprezentantowi naszych zachodnich sąsiadów zabrakło ostatecznie jedenastu sekund – na pocieszenie Kamna został nowym wiceliderem wyścigu.   

W środę dojdzie do jednego z najtrudniejszych etapów tegorocznego Tour de France. 151-kilometrowy odcinek będzie prawdziwym sprawdzianem dla liderów i może nam dać odpowiedzi na ważne pytania dotyczące układu sił. Kolarze tego dnia wyruszą z Albertville – miasta, które doskonale kojarzy się wszystkim sympatykom sportów zimowych (to gospodarz Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 1992 roku). Pierwszym poważnym wyzwaniem będzie wspinaczka pod Col du Télégraphe, która nastąpi po około 70 kilometrach po starcie. Po wjechaniu na górską premię pierwszej kategorii nastąpi krótki zjazd, na którym zawodnicy dostaną chwilę wytchnienia przed najtrudniejszym zadaniem, jakie będzie na nich czekało tego dnia. Mowa oczywiście o Col du Galibier – przełęczy, która rozwija wyobraźnie wszystkich sympatyków kolarstwa. To jednak nie koniec środowych wspinaczek – finałowy podjazd pod Col du Granon rozpocznie się po ponad 30-kilometrowym zjeździe i potrwa przez 12 kilometrów. Dla fanów kolarstwa ten etap jest obowiązkowym do pooglądania – alpejskie szczyty z pewnością spowodują duże zmiany w klasyfikacja generalnej.

Jarosław Truchan

czytaj dalej...

udostępnij na:

REKLAMA

najnowsze