Christophe Laporte wygrał dziewiętnasty etap tegorocznego Tour de Fance, który odbył się w piątek. Francuz z ekipy Jumbo-Visma zwyciężył po trwającym ponad kilometr solowym ataku.
Piątkowy etap był klasycznym odcinkiem przelotowym pomiędzy Pirenejami a Paryżem. Nietrudny profil 188-kilometrowej trasy łączącej Castelnau-Magnoac i Cahors wydawał się idealną okazją na ostatni etapowy triumf uciekinierów, lub walkę pociągów sprinterskich.
Tym razem nie było trudności z szybkim zawiązaniem się ucieczki dnia. W skład odjazdu weszło łącznie pięciu kolarzy: Matej Mohoric, Nils Politt, Taco van der Hoorn, Quinn Simmons oraz Mikkel Frolich Honore. Harcownicy byli jednak trzymani przez peleton na bardzo krótkiej smyczy, co w szczytowym momencie pozwoliło im na zaledwie półtorej minuty przewagi. W piątek na trasę tegorocznej Wielkiej Pętli ponownie wyszli protestujący – tym razem pojawili się oni na około 160 kilometrów przed metą i wymusili zatrzymanie oraz neutralizację wyścigu. Po kilku minutach wszystko wróciło do normy.
Strata głównej grupy po wznowieniu ścigania nie wzrosła powyżej minuty – powodzenie odjazdu z każdą chwilą stawało się coraz mniej prawdopodobne. Najwidoczniej zrozumieli to Słoweniec i Amerykanin – kolarze Trek-Segafredo i Bahrain-Victorious odskoczyli od swoich współtowarzyszy na pierwszej z dwóch premii górskich czwartej kategorii, lecz ich akcja nie spowodowała znacznego zwiększenia przewagi nad peletonem. Po chwili z przodu pozostał tylko Simmons, który został dogoniony przez grupę na 35 kilometrów do mety.
Niewykluczone, że zlikwidowanie odjazdu nastąpiło nieco za wcześnie z perspektywy drużyn mających na celu etapowe zwycięstwo. Na ostatnich trzydziestu kilometrach trwały mniej lub bardziej udane próby odskoków, a w jedną z nich był zamieszany nawet sam Tadej Pogacar (próba ucieczki wicelidera wyścigu nie powiodła się). Najpoważniejsza akcja została zainicjowana przez Freda Wrighta, Jaspera Stuyvena i Alexisa Gougearda – ta trójka zdołała odjechać peletonowi na około 30 sekund.
Główna grupa z każdym kolejnym kilometrem nabierała coraz większych prędkości, co skazywało prowadzący tercet na porażkę. Jednakże Brytyjczyk, Belg oraz Francuz długo utrzymywali się przed rywalami i nie pozwalali siebie doścignąć. Na ostatnich kilometrach sytuacja wciąż nie była komfortowa dla sprinterów – ekipy nie chciały dawać mocnych zmian, stawka rozjeżdżała się, a z przodu wciąż pozostawała prowadząca trójka. Gdy do mety pozostało około 1600 metrów, na atak zdecydował się Christophe Laporte – kolarz holenderskiej ekipy szybko dojechał do pedałujących tuż przed peletonem rywali, wyprzedził ich, a następnie zaczął długi solowy rajd.
Ta nieoczekiwana akcja przyniosła skutek – nikt nie skontrował ataku Laporte’a i po chwili francuzi mogli cieszyć się z pierwszego etapowego zwycięstwa swojego rodaka na tegorocznym Tour de France. Jest to najlepszy dowód na to, że nieszablonowe działanie czasami potrafi przynieść wspaniały efekt.
Liderzy w piątek oszczędzali siły na sobotę – to właśnie na dwudziestym etapie dojdzie do ostatnich zmian w klasyfikacji generalnej. Kolarze na przedostatnim odcinku tegorocznej Wielkiej Pętli będą musieli zmierzyć się z wymagającą, liczącą ponad 40 kilometrów jazdą indywidualną na czas (to najdłuższa czasówka od 2014 roku). Trudno spodziewać się zmian na szczycie, bowiem pozycja Jonasa Vingegaarda wydaje się być niezagrożona. Niemniej jednak czas spędzony na śledzeniu dwudziestego etapu na pewno będzie obfitował we wspaniałe emocje.
Jarosław Truchan