Po dniu przerwy uczestnicy tegorocznej Wielkiej Pętli powrócili na francuskie trasy, aby zainaugurować ostatni tydzień rywalizacji. Triumfatorem szesnastego etapu został Kanadyjczyk Hugo Houle, który popisał się świetną solową akcją.
Trasa wtorkowego odcinka prowadziła z Carcassonne do Foix. Jej łączna długość to ponad 178 kilometrów, w trakcie których na kolarzy czekały dwa podjazdy pierwszej kategorii: Port de Lers oraz Mur de Peguere – ten drugi swój szczyt miał na niespełna 27 kilometrów przed metą i następował po nim zjazd, który trwał aż do Foix. Ten etap najlepiej uświadamiał wszystkich, że decydujące momenty rywalizacji są blisko, bowiem peleton wjeżdża w Pireneje.
Po starcie zawiązała się największa ucieczka z pośród wszystkich, które jechały przed peletonem 109. edycji Tour de France. Jej skład liczył aż 29 kolarzy, a wśród nich znalazło się miejsce dla jednego Polaka – Łukasza Owsiana. Odjazd z każdym kilometrem zwiększał swoją przewagę nad grupą lidera. Przed rozpoczęciem Port de Lers wynosiła ona aż osiem minut – niemal pewne było wtedy więc, że zwycięzca etapu jedzie z przodu. Jeszcze przed trudnościami środowego etapu problemy miał Mark Soler, czyli jeden z pomocników Tadeja Pogacara, który później niemal przez cały etap walczył z limitem czasu. Tym samym ekipa UAE Team Emirates została pozbawiona kolejnego z ważnych zawodników.
Tak ja można było się spodziewać, pierwsza poważna selekcja w ucieczce nastąpiła u podnóża 11-kilometrowego podjazdu. Do przodu ruszył wtedy Damiano Caruso – do Włocha z Bahrain-victorious niedługo później dołączyli Michael Storer oraz Michael Woods. Za nimi jechała natomiast piątka: McNulty, van Aert, Geschke i Jorgenson. Jeszcze przed szczytem Port dr Lers obie grupy połączyły się i kolarze razem wjechali na górską premię pierwszej kategorii, którą wygrał Niemiec z Cofidisu, zapewniając sobie tym samym liderowanie w tej klasyfikacji po wtorkowym etapie. Na zjeździe tempo uciekających wyraźnie spadło, czego dowodem było dołączenie do prowadzącej grupy kolejnych zawodników.
Kluczowa akcja dla losów etapu miała miejsce tuż po rozpoczęciu ostatniej tego dnia wspinaczki, czyli Mur de Peguere. Nieoczekiwanie do przodu ruszył wtedy Hugo Houle. Za plecami Kanadyjczyka doszło do selekcji, w wyniku której grupa goniąca kolarza Israel-Premier Tech została zredukowana do zaledwie trzech zawodników (byli to Storer, Jorgenson oraz jego kolega z ekipy Woods). Przewaga Hugo nad rywalami w szczytowym momencie wspinaczki wyniosła 40 sekund – później oponenci zdali sobie najwyraźniej sprawę, że kolarz, który w swojej karierze nie odniósł żadnego wielkiego zwycięstwa jest na najlepszej drodze do wygrania etapu. Duet Storer-Jorgenson zwiększył tempo, lecz pozwoliło na zniwelowanie straty o zaledwie 15 sekund.
Gdy Houle rozpoczynał zjazd, miał około pół minuty przewagi nad Woodsem i Jorgensonem (Storer odpadł z grupy pościgowej przed szczytem) i 27 kilometrów prowadzących do największego sukcesu w jego życiu. Nic więc dziwnego, że jadąc w dół mocno ryzykował w celu urwania kolejnych niezwykle cennych sekund. Ogromny pech spotkał Amerykanina z Movistaru – Jorgenson zaliczył upadek na zjeździe. Przez chwilę byliśmy przekonani, że to wydarzenie dało nam odpowiedź na pytanie o triumfatora, która brzmiała, że na pewno będzie to Kanadyjczyk z Israel-Premier Tech. Potłuczony kolarz ze Stanów Zjednoczonych zdołał jednak z powrotem dołączyć do Woodsa, lecz strata goniącej dwójki za sprawą nikłych umiejętności zjazdowych zawodnika z kraju, którego symbolem jest liść klonu, osiągnęła już ponad minutę.
Wszystko stało się wtedy jasne. Świetna solowa jazda zapewniła Hugo komfort wjazdu na linię mety w samotności, a co za tym idzie możliwość celebrowania swojego zwycięstwa. Dla reprezentanta Kanady jest to życiowy sukces, który w karierze 31-latka będzie miał rangę zdecydowanego magnum opus. Po przekroczeniu mety Houle swój wielki triumf zadedykował zmarłemu bratu. We wtorek napisała się więc kolejna piękna i wzruszająca kolarska historia.
Tego dnia bardzo aktywnie jechali również zawodnicy z czołówki klasyfikacji generalnej. Jako pierwszy sygnał do ataku dali kolarze Movistaru, którzy u podnóża Port de Lers w składzie: Enric Mas, Gregor Mühlberger i Carlos Verona oderwali się od peletonu. Zgodnie z oczekiwaniami, niezwykle aktywnie jechał wicelider wyścigu, który liczył na odrobienie choćby najmniejszej części strat do Jonasa Vingegaarda. Pogacar pierwszego swojego ataku spróbował na kilometr przed szczytem. W wyniku szarpnięcia tempa z grupy liderów odpadł wtedy min. czwarty w generalce Romain Bardet. Akcja Słoweńca nie przyniosła jednak zamierzonych efektów – błyskawicznie na jego kole pojawił się Duńczyk. Tadej kolejną próbę oderwania się od swojego największego rywala podjął już na zjeździe, lecz ona również spełzła na niczym.
Po takim przebiegu pierwszej górskiej premii wszyscy wyczekiwali ostrej wali na Mur de Peguere. Tymczasem ostatni wtorkowy podjazd nie obfitował w żadne ataki faworytów. Najlepszym podsumowaniem dziewięciokilometrowej wspinaczki jest znane w kolarskim żargonie „grillowanie”, czyli selekcja od tylu. W jego wyniku z głównej grupy odpadli min. kolarze Ineosu (trzeci w klasyfikacji generalnej Thomas oraz piąty Yates) i David Gadu.
Gdy okrojony peleton minął Mur de Peguere, tempo spadło, a do grupy lidera dołączył zgubiony na podjeździe Walijczyk. Ostatecznie najlepsi w tym wyścigu na metę przyjechali prawie sześć minut po zwycięzcy, a ich siedmioosobowe grono prezentowało się następująco: Pogacar, McNulty, Vingegaard, Kuss, van Aert, Quintana oraz Thomas. Tego dnia z akcji w peletonie wyszło więc niewiele – wszyscy liderzy (poza Bardet) razem ukończyli etap i nie doszło do żadnych zmian czasowych na linii Pogacar-Vingegaard, która elektryzuje wszystkich śledzących tegoroczny Tour de France.
Różnice w klasyfikacji z pewnością pojawią się w środę. Kolarze pokonają wtedy 129 kilometrów z Saint-Gaudens do Peyragudes. Najkrótszy etap Tour de France 2022 będzie pełny bardzo wymagających podjazdów (na trasie znajdą się łącznie trzy górskie premie pierwszej kategorii, w tym finałowy podjazd), które będą stanowiły bardzo trudne zadanie dla zawodników. Mówiąc krótko – przed nami ostatnia, decydująca faza wyścigu dookoła Francji.
Jarosław Truchan