GP Kanady już za nami! Pod nieobecność swojego największego rywala, Max Verstappen zdobywa szóste zwycięstwo z rzędu. Nie była to jedna lekka przeprawa, a zwiększony dopływ adrenaliny Holendrowi zapewniła walka z Carlosem Sainzem. Na wielkich nieobecnych skorzystał Mercedes. Trzecie i czwarte miejsce zajęli kolejno Lewis Hamilton i George Russell.
Kwalifikacje zafundowały nam kilka nietypowych ustawień. Z pierwszego rzędu sensacyjnie wystartował Fernando Alonso, a aż dwa Haasy znalazły się w pierwszej dziesiątce, na 5 i 6 miejscu. Liczyliśmy też na ciekawą pogoń Charlesa Leclerca, który spadł na koniec stawki przez kary za nadprogramowe części jednostki napędowej.
Jak to w tym sezonie bywa, tak i w Kanadzie start odbył się bez większego zamieszania. Niewielu kierowców zyskało jakąkolwiek pozycję, dwóch za to zanotowało już starcie koło w koło. W walce Hamilton-Magnussen doszło do kontaktu, który doprowadził do uszkodzeń przedniego skrzydła w bolidzie Haasa. Mogłoby się wydawać, że bez zbędnych ceregieli będziemy ścigać się dalej. Tak się jednak nie stało i na okrążeniu numer 6 Magnussen zobaczył czarnopomarańczową flagę, nakazującą mu zjazd do boksu w celu usunięcia usterki na tyle, by nie zagrażała ona bezpieczeństwu innych kierowców. Jest to dość ciekawe, ponieważ do czasu usterki Yukiego Tsunody w ostatnim wyścigu, raczej nie zdarzało nam się widywać tejże flagi, choć bolidy na metę przejeżdżały w różnym stanie. Duńczyk skomentował to zdarzenie w wywiadzie dla serwisu RaceFans:
„Byliśmy zmuszeni do zjazdu do alei serwisowej przez uszkodzenia, jakie mieliśmy, ale nie to było nic poważnego. Bolid był perfekcyjnie sprawny do jazdy, usterka nie miała na niego żadnego. To normalne, że musisz dokończyć wyścig z pewnymi zadrapaniami na bolidzie”.
Pierwsze szachy strategiczne
3 okrążenia po tym, jak Magnussen zostaje ściągnięty do boksu, widzimy zatrzymujący się z boku toru bolid Red Bulla. Sergio Perez pożegnał się z wyścigiem z powodu problemów z jednostką napędową. Wyścig zapowiadał się dla niego dobrze, z pewnością mógłby przebić się do czoła stawki, po tym jak w kwalifikacjach zajął niesatysfakcjonujące 15. miejsce. Los chciał inaczej i w taki sposób zobaczyliśmy pierwszą wirtualną neutralizację tego wieczoru. Na swój pierwszy pitstop zjechał lider — Max Verstappen oraz czwarty na tamten moment — Hamilton. Nie zrobił tego główny pretendent do zwycięstwa oprócz Holendra — Carlos Sainz. Zapowiadało to ciekawą rywalizację strategiczną pomiędzy ekipami Ferrari i Red Bulla.
Stracona szansa na punkty
Kolejnym dużym wydarzeniem GP Kanady była awaria jadącego w pierwszej dziesiątce Micka Schumachera. Zniweczyła ona jakiekolwiek nadzieje Haasa na zdobycz punktową tego dnia. Po świetnych kwalifikacjach całkowicie stracili jeden bolid, a drugi sami skazali strategicznie na pałętanie się u dołu stawki. Potrzeba usunięcia kolejnego bolidu poza tor wymusiła pojawienie się już drugiego Virtual Safety Car. Tutaj w boksie zameldowali się m.in. Carlos Sainz, George Russell czy oba Mclareny. Warto nadmienić, że zespół z Woking nie popisał się organizacją i pogrzebał zarówno pitstop Ricciardo, jak i Norrisa, nie mając nawet przygotowanej właściwej mieszanki do zmiany.
Gamechanger
Zanim Yuki Tsunoda zafunduje nam ekscytującą końcówkę, tempo wyścigu i dawka emocji, jaką dostarcza, nieco spada. Tworzy się kilka tzw. „pociągów DRS”, gdzie w odległości do sekundy trzyma się ze sobą 3,4 kierowców. Taka kolejka utworzyła się między innymi za Lance’em Stroll’em i potrafiła uprzykrzyć życie, chociażby przebijającemu się Leclercowi. Na 50. okrążeniu wyżej wspomniany Japończyk postanawia ubarwić rywalizację i po wyjeździe z alei serwisowej w przedziwny sposób traci panowanie nad bolidem, uderzając w barierę. Na tor tym razem wyjeżdża samochód bezpieczeństwa, co daje Carlosowi Sainzowi szansę na podjęcie ostatniej próby zwyciężenia w tym wyścigu. Z perspektywy czasu sam zainteresowany mówi, że sprawy potoczyły się nieco inaczej, niż się spodziewał:
„Samochód bezpieczeństwa pozostał na torze nieco dłużej niż, wraz z zespołem, podejrzewaliśmy. W momencie kiedy pojawiła się zielona flaga, do końca wyścigu pozostało już około 16 okrążeń, co było dobrą liczbą na spróbowanie raczej miękkiej mieszanki”.
Verstappen pod presją
Jeszcze przed restartem wiedzieliśmy, że Sainz będzie robić wszystko, co w jego mocy, by wyrwać obecnemu mistrzowi świata wygraną w tegorocznym GP Kanady. Tak też się stało. Sainz nie dał Maxowi zerwać się, kiedy ten wznowi ściganie. Przez każde kolejne okrążenie aż do mety, nie wypadał poza magiczną granicę jednej sekundy i wywierał presję na kierowcy Red Bulla. Zawsze jednak brakował „kropki nad i”, co w konsekwencji pozwoliło Holendrowi utrzymać prowadzenie do końca. Oboje sądzą, że Ferrari w ten weekend miało nieco większy potencjał niż Red Bull, ale do wyprzedzenia kierowcy pokroju Verstappena potrzeba jeszcze większej przewagi.
„Na torze pojawił się Safety Car. Byłem z tego bardzo niezadowolony. Wiedziałem, że Carlos będzie miał świeższe opony ode mnie. Już przedtem miał delikatnie lepsze tempo ode mnie. Obrona była bardzo trudna”. – tak mówi kierowca zespołu z Milton Keynes.
„Dałem z siebie, ile mogłem. W porównaniu do Red Bulla byliśmy szybsi cały wyścig. Myślę, że po raz pierwszy w sezonie mogę powiedzieć, że byłem najszybszy na torze, co daje mi dużo pewności siebie i nadziei na przyszłe wyścigi. […] 2 czy 3 dziesiąte nie wystarczą, by wyprzedzić Red Bulla. Potrzebujesz bardziej 5 lub 6 dziesiątych przewagi, jeśli chcesz znaleźć się przed Maxem”. – tak podsumował to Hiszpan.
Piekło — niebo
Są jeszcze trzy postacie, o których warto wspomnieć jeszcze w kontekście tego wyścigu. Pierwszym będzie Charles Leclerc. Monakijczyk zmuszony był przebijać się przez całą stawkę. Wielokrotnie napotykał rzędy kilku kierowców, z którymi musiał się uporać. Z tego względu samo pięcie się w górę szło mu dużo wolniej, niż się tego spodziewaliśmy. Ostatecznie uplasował się on przed Estebanem Oconem na piątym miejscu. Fernando Alonso to także bardzo ważny dla przebiegu tego weekendu kierowca. Startował za Verstappenem i na początku wyścigu faktycznie walczył z Hamiltonem o podium tych zawodów. Wszystko posypało się, kiedy napotkał kolejne już w tym sezonie problemy z jednostką napędową.
„Nie zakończyliśmy wyścigu na podium lub na P4, tylko przez problemy z niezawodnością i ewentualnym brakiem szczęścia do VSC. Na 20. okrążeniu dopadły nas problemy z silnikiem. Od tego momentu musieliśmy być rozważniejsi w dysponowaniu energią na prostych. Próbowaliśmy to naprawić, ale nie udało się. Na szczęście mogliśmy dokończyć wyścig i zdobyć kilka punktów. – poinformował dwukrotny mistrz świata.
Alonso do mety, ku wielkiemu niezadowoleniu, dojechał za swoim zespołowym kolegą. To nie był jednak koniec przygód Hiszpana, ponieważ już po zakończeniu rywalizacji dowiedzieliśmy się o karze pięciu sekund za wężykowanie na prostej podczas obrony przed Valtterim Bottasem. Na jego konto powędrowały zatem jedynie 2 punkty.
W końcu dobry występ udało się także zaliczyć tegorocznemu debiutantowi — Chińczykowi Zhou Guanyu, który jest niejako cichym bohaterem tego weekendu. Zaczął bardzo dobrze od występu w trzeciej części czasówki pod nieobecność bardziej doświadczonego Bottasa. W wyścigu udało mu się utrzymywać stabilne tempo i zachować pozycję w pierwszej dziesiątce. Wykonał kilka dobrych manewrów wyprzedzania i nareszcie może powiedzieć, że nic nie stanęło mu na drodze do udanego weekendu.
GP Kanady, choć na pewno nie wynudziło publiczności, nie było też nadwyraz zapamiętywalne. Wpisało się w trend awaryjności. Dzięki karze dla Leclerca i swojej bezbłędnej dyspozycji Max Verstappen ma już 46 punktów przewagi w klasyfikacji generalnej kierowców nad drugim Sergio Perezem i aż 49 nad Charlesem Leclerciem. To szósty z rzędu wyścig wygrany przez kierowcę Red Bulla. Mamy do czynienia z pewnego rodzaju dominacją. Czy Ferrari będzie w stanie podnieść się jeszcze i zawalczy o przynajmniej jedno z mistrzostw? Czas pokaże.
Marta Szajkowska