Nawet tuż po wylosowaniu turniejowej drabinki najczęściej wskazywaną rzeczą przez fanów tenisa był potencjalny półfinał pomiędzy Novakiem Djokoviciem i Carlosem Alcarazem. Teraz wiemy już, że stanie się to faktem – obaj panowie we wtorek wygrali swoje ćwierćfinały.
Jako pierwszy na kort centralny wyszedł Serb, którego rywalem był Karen Chaczanow. Jedenasty tenisista światowego rankingu skutecznie postawił się Novakowi na początku meczu. Chaczanow przełamał w piątym, trwającym ponad 10 minut gemie. Później Karen skutecznie utrzymywał przewagę, popisując się świetną skutecznością przy serwisie. Po drugiej stronie siatki Djoković borykał się z problemami. Reprezentant Serbii niejednokrotnie wysyłał w stronę trenerów niepokojące sygnały co do dyspozycji.
W drugiej partii dostaliśmy prawdziwy pokaz siły serwisu. Panowie skutecznie utrzymywali podania, co sprawiło, że przez całego seta nie zobaczyliśmy ani jednego break pointa. O losach tej odsłony meczu musiał więc zadecydować tie-break. Był on kluczowy dla losów meczu – gdyby Djoković go przegrał, jego droga do półfinału wiodłaby przez pięć setów, co mogłoby się okazać trudną sztuką przy tym, co pokazywał parę chwil wcześniej. Jednak w dogrywce Chaczanow był kompletnie bezradny i nie ugrał ani jednego punktu, co wprawiło większość oglądających w osłupienie – w końcu to Karen prezentował się lepiej na przestrzeni meczu.
Wygrana w takim stylu partia uskrzydliła Novaka. Serb zaczął z każdą minutą prezentować coraz lepszy tenis. To w obliczu męczącego się coraz bardziej przeciwnika sprawiło, że Djoković odjeżdżał z każdym gemem. Szczególnie często Nole decydował się na granie skrótów, z którymi mierzący prawie dwa metry Chaczanow miał problemy. Karen, mówiąc w żargonie tenisowym, nie załapał się kompletnie na grę w trzecim secie. W czwartej, jak się później okazało – ostatniej odsłonie spotkania potrafił on odrobić stratę szybko uzyskanego przez oponenta przełamania, lecz doświadczony na wielkoszlemowej scenie Novak nie wypuścił przewagi fizycznej, jaką miał na korcie z rąk. Po chwili Djoković ponownie stanął w obliczu break pointa, którego wykorzystał. Następnie Serb dorzucił gema przy własnym podaniu i w ten sposób przypieczętował awans do 45. (!) półfinału wielkoszlemowego w karierze.
To, co na paryskiej mączce stało się później nie sposób opisać słowami – to zrozumie tylko ten, kto oglądał spotkanie pomiędzy Carlosem Alcarazem i Stefanosem Tsitsipasem. Po zakończeniu konfrontacji trudno uwierzyć, że spotkali się w niej pierwszy z piątym tenisistą globu. Powiedzieć, że zobaczyliśmy jednostronny mecz, to nic nie powiedzieć – zobaczyliśmy prawdziwy koncert w wykonaniu Hiszpana. Alcaraz szczególnie w dwóch pierwszych partiach wychodził poza ramy człowieka. Wychodziło mu wszystko, momentami wręcz unosił się parę centymetrów nad kortem, a po niektórych zagraniach wielu z oglądających z pewnością upewniało się, czy aby na pewno oglądają mecz tenisowy, a nie film science fiction. Jego rywal, zasłużony przecież tenisista, nie istniał. Fenomenalna postawa Alcaraza zbiegła się ze słabą dyspozycją Tsitsipasa. Co prawda stare porzekadło mówi, że gra się na tyle, na ile pozwala przeciwnik. Lecz niewątpliwie Stefanos mógł zrobić zdecydowanie więcej, aby wydźwięk pierwszej i drugiej partii był inny.
Po deklasacji i demolce Grek obudził się w trzeciej odsłonie meczu. Co prawda finalista tego turnieju sprzed dwóch lat stracił szybko serwis, lecz przy podawaniu Alcaraza na mecz odrobił straty. Carlos nieco spuścił z tonu, a jego rywal znalazł sposób na wygrywanie punktów. Otuchy Stefanosowi bez wątpienia dodawała spragniona wyrównanego meczu publika. Reprezentant Hiszpanii nie wykorzystał trzech piłek meczowych, co w efekcie doprowadziło do tie-breaka. W dogrywce Carlitos dokończył dzieła, i choć pomnik, który budował sobie przez ten mecz został w końcówce nieco zarysowany, wciąż on jest wielki i piękny. Carlos Alcaraz pokazał fenomenalny tenis.
Choć mecz dnia zawiódł dramaturgią i oczekiwaliśmy po nim więcej, należy oddać Alcarazowi, że stało się tak tylko dzięki magii, jaką zaprezentował na korcie. Był to pokaz niewyobrażalnej siły, jaka drzemie w rękach i nogach tego 20-lataka.
To jeszcze bardziej rozbudza nasze apetyty przed piątkowym półfinałem z Novakiem Djokoviciem. Tego dnia dla fanów tenisa nie będzie żadnej wymówki, aby nie oglądać tego meczu. Przed nami wydarzenie wielkie, z potencjałem na epokowe (w pamięci mamy ich mecz z ubiegłorocznego turnieju w Madrycie).