Piłkarskie wspomnienia #6 37 rocznica tragedii w Bradford

Jest sobota 11 maja 1985 roku. Na godzinę 15:00 czasu angielskiego zaplanowano spotkanie Bradford City kontra Lincoln City w ramach ostatniej kolejki rozgrywek League Three, a więc aktualnej League One, czyli 3 poziomu rozgrywek w Anglii.

Gospodarze mieli już zapewniony awans do wyższej klasy rozgrywkowej, stąd też ostatni mecz przed własną publicznością miał być dla nich piłkarskim świętem i celebracją awansu. Jeszcze przed meczem kapitan Bradford Peter Jackson otrzymał puchar za wygranie całej ligi i wraz z kolegami z drużyny zrobili honorową rundę wokół trybun.

Spotkanie rozpoczęło się o godzinie 15:04 i przez 40 minut trwania utrzymywał się bezbramkowy remis. Wówczas rozpoczęła się jedna z największych tragedii w historii angielskiego futbolu, a miała ona miejsce na trybunach.

Warto jednak zacząć od samego początku. Lata 80 XX wieku to jeszcze nie był rozkwit infrastruktury, ponieważ wówczas dało się spotykać na stadionach drewniane trybuny słabej jakości, dach okryty jakąś plandeką, a to wszystko okryte papą. Już wcześniej miasto zalecało renowację samego dachu, jednak w klubie stwierdzano, że na to nie ma pieniędzy.

Cała tragedia rozpoczęła się od wyrzuconego niedopalonego papierosa, który wywołał dym. W okolicach 15:44 komentator spotkania John Helm w brytyjskiej telewizji ITV powiedział, że zauważył dym w okolicach głównej trybuny i cała sprawa wygląda coraz poważniej. Sprawcą był jeden z Australijczyków, który wybrał się w odwiedziny do syna.

Pożar z każdą chwilą stawał się coraz większy. Trybuny były tak skonstruowane, że pozwalały na gromadzenie śmieci. Niedopałek wpadł obok nich i od tego powstał pożar. Zanim przybyli stewardzi, część kibiców zaczęła wbiegać na boisko z powodu strachu. Pozostała część starała się o przejście przez bramę stadionu. Oczywiście drewniane trybuny sprawiły, że całość bardzo szybko zajęła się ogniem, a dodatkowo powstał bardzo gęsty czarny dym, który mocno utrudniał oddychanie tym, którzy pozostali na trybunach. Znaleźli się oni w śmiertelnym niebezpieczeństwie, ponieważ drzwi prowadzące do wyjścia ze stadionu zostały przed meczem zamknięte. Poniekąd oznaczało to dla nich klęskę, jeśli nie starali się uciekać na boisko, ponieważ to była jedyna możliwa opcja.

Mecz przerwano w 42 minucie pierwszej połowy przy stanie 0:0 i od tego momentu nie został on wznowiony.

Do akcji wkroczyła także policja, która starała się ewakuować przede wszystkim osoby starsze. Niezwykle strasznym widokiem był jeden z mężczyzn, który płonął żywcem, a służby starały się go gasić. Podobnie było z wieloma innymi osobami. Całość tragedii wciąż była transmitowana w telewizji, a komentował ją John Helm.

Mimo szybkiej reakcji straży pożarnej trybuny niestety nie udało się uratować. Jedyną metodą było ratowanie pozostałych sektorów, by i te nie zajęły się ogniem. To na szczęście się udało. Niestety ci, którzy pozostali na głównej trybunie stracili życie. Łącznie było takich osób aż 56. Nie wszyscy jednak znajdowali się na samych trybunach, ponieważ część znaleziono martwą pod bramą, część w toalecie. Byli również tacy, którzy przy zbyt dużych obrażeniach zmarli w szpitalu. Rannych było około 200 osób. Pożar udało się ugasić około 4 nad ranem.

Tragedia w Valley Parade była jedną z największych w historii futbolu, jednak to tak naprawdę ona zdopingowała do budowy bezpieczniejszych i solidniejszych trybun. Od tej pory tragedia tego typu nie miała już miejsca.

 

Radek Wolski

czytaj dalej...

udostępnij na:

REKLAMA

najnowsze