Decyzja zapadła, wyrok czeka tylko na podpis. Niestety – pięciobój nowoczesny czeka „Ostatnie tango w Paryżu”. To, rzecz jasna, moja, paradoksalna interpretacja tego, co wydarzyło się w Mumbaju. Komitet Wykonawczy MKOl podczas rozpoczynającej się w niedzieli Sesji przedstawi rekomendację zatwierdzenia w programie igrzysk olimpijskich w Los Angeles „pięcioboju nowoczesnego” bez jazdy konnej, za to z biegiem przez przeszkody.
Chciałem w poprzednim zdaniu przekazać czystą, nieskażoną buzującymi we mnie emocjami, informację. Najbardziej obiektywnie, wprost. Ale emocje biorą nade mną górę, nawet jeśli wyrażam je tylko znakiem interpunkcyjnym. Ale bez niego nie przejdzie mi przez klawiaturę nazwa mojej ukochanej dyscypliny, której poświęciłem ponad dekadę swojego życia, w formie zbezczeszczonej.
Pięciobój nowoczesny przez samą tę dekadę przeszedł przez masę reform. Ja jestem w tej dyscyplinie na tyle krótko, by nie pamiętać strzelania stacjonarnego, niepołączonego z biegiem, tym bardziej strzelania z broni pneumatycznej, a nie laserowej. Nie mogę pamiętać pięcioboju, w którym każdy dzień rywalizacji poświęcony był jednej dyscyplinie – urodziłem się wtedy, gdy wszystkie pięć dyscyplin zaczęto rozgrywać jednego dnia. W zasadzie każde kolejne igrzyska, które relacjonowałem, to inny dystans biegu, inna punktacja pływania, inne zasady rozgrywania szermierki, coraz bardziej skondensowany w miejscu i czasie pięciobój. Przy każdej zmianie można było się zastanawiać, czy to odpowiedni kierunek, czy jest to konieczne, czy przy „zwiększonej atrakcyjności” (czemu zaprzecza nierosnąca mimo niej popularność) nie cierpi czasem poziom sportowy (a czasy pływania, niezmiennie na 200 m stylem dowolnym, wyraźnie wskazują, że tak jest). Nikt jednak nie mówił wprost, że jest to zupełnie inna dyscyplina.
Oczywiście, w pewnym sensie tak. Nie sposób porównać pięcioboju pięciodniowego z dwugodzinnym. Tak jak nie sposób porównać liczby goli Wilimowskiego i Lewandowskiego – jeden grał mniej meczów, ale w bardziej ofensywnym systemie, drugi rozegrał masę spotkań, ale nierzadko będąc jedynym napastnikiem w drużynie. Wciąż jednak chodziło o to samo – w jednym przypadku kopanie piłki do bramki, w drugim o pływanie, walkę na szpady, strzelanie, bieg i jazdę konną. Wszechstronność żołnierza, zgodnie z historią, ale też zachowany balans pomiędzy umiejętnościami technicznymi i siłowymi. I choćby ten balans ma teraz zostać zachwiany przez „małpi gaj”.
Brzydkie określenie, wręcz chamskie – owszem! Ale sposób, w jaki wprowadzono tę dyscyplinę do świata pięcioboju, jak nagle, w zasadzie z roku na rok, a może i z miesiąca na miesiąc, burzy on wieloletni proces trenowania młodych zawodników z myślą o przyszłych sukcesach w karierze seniorskiej za kilka lub kilkanaście lat – to wszystko zasługuje na pogardę w myśli, mowie i piśmie wobec tego, co weszło do naszego świata nieproszone. Przez ostatnie dwa lata grupa zawodników, w większości aktywnych, przy większym lub mniejszym wsparciu, choć, niestety, czasem też jego braku ze strony swoich krajowych federacji (największe ukłony w tej kwestii złożyć należy Czechom), starali się z jednej strony uratować pięciobój nowoczesny w jego właściwej formie, z jazdą konną, pokazując przewagę jeździectwa nad „małpim gajem” – jeśli nie sportową, to choćby marketingową, skoro nie o sport, a o pieniądze tu chodzi.
A chodzi – bo właśnie z drugiej strony to sportowcy demaskowali powiązania pomiędzy władzami UIPM i World Obstacle. Powiązania zarówno personalne (np. członkiem egzekutywy obu tych organizacji był do czasu odkrycia tego faktu Rob Stull), jak i obecność przedstawicieli jednej organizacji na wydarzeniach drugiej. I to właśnie te historie, które zebrał blisko półtora roku temu na swoim Facebooku Pawło Tymoszczenko, wicemistrz olimpijski z Rio, są poważną przesłanką, aby myśleć, że wejście „małpiego gaju” w miejsce jazdy konnej nie było spowodowane fatalnymi obrazkami, jakie pozostały w głowach widzów olimpijskiej rywalizacji w Tokio, a plany te sięgają co najmniej roku 2017, kiedy podczas zawodów Pucharu Świata (również u nas, w Drzonkowie) próbowano włączyć różnorakie przeszkody do laser-runu, czyli biegu połączonego ze strzelaniem.
Dzisiaj wierchuszka UIPM na czele z prezydentem Klausem Schormannem (od lat w oficjalnych komunikatach regularnie przedstawianym jako „doktor”, choć tytuł ten posiada tylko honoris causa) świętuje zwycięstwo „najswojszej racji”. Spodziewać się należy pochwalnych peanów pod adresem MKOl – nie tylko Thomasa Bacha, ale też Juana Antonio Samarancha Jra, wiceprezydenta zarówno UIPM, jak i MKOl, czy księcia Alberta, honorowego prezydenta UIPM i od lat prominentnego członka MKOl. Już dziś możemy przewidzieć, jakie słowa padną po przypieczętowaniu rekomendacji Komitetu Wykonawczego przez Sesję MKOl (za kadencji Thomasa Bacha w ten znany z autokratycznych reżimów sposób podejmowane są decyzje) – „udało się uratować pięciobój”.
Od lat mówiło się, że po wypadnięciu z programu olimpijskiego, pięciobój nowoczesny jako cała dyscyplina po prostu przestanie istnieć. Że igrzyska są jego jedynym źródłem utrzymania (raporty finansowe potwierdzają, że również w warstwie finansowej). I zasiadający na stanowisku prezydenta UIPM od ponad 30 lat Klaus Schormann nie zrobił nic, żeby to zmienić – co cztery lata wszystkie wysiłki jego oraz jego kompanów z Komitetu Wykonawczego (od którego prac wciąż realnie nie odsunięto rosyjskiego oligarchy, Wiaczesława Aminowa, co od napaści Rosji na Ukrainę było również wielokrotnie podnoszone) skupiają się na utrzymaniu pozycji w programie olimpijskim za wszelką cenę. Tym razem ta cena jest zbyt wysoka.
Bo słowa o „uratowaniu pięcioboju” nie mają pokrycia w rzeczywistości. Nie udało się uratować pięcioboju nowoczesnego na igrzyskach olimpijskich. Bez jazdy konnej nie mówimy już o zreformowanym pięcioboju nowoczesnym, a o zupełnie innej dyscyplinie sportu. I potwierdzają to wyniki tegorocznych młodzieżowych mistrzostw świata w Druskiennikach – owszem, wyniki korzystne dla Polski, wobec choćby srebrnego medalu Katarzyny Dębskiej. Jednak sytuacja, w której choćby pukający do światowej czołówki András Gáll czy ubiegłoroczny wicemistrz świata seniorów (!), Mohanad El Gendy nie awansują do finału, pokazuje, że wcale nie usunięto z pięcioboju elementu niesprawiedliwości – odcięto od wysokich wyników już teraz tych, którzy całe życie trenują pięciobój z końmi, poświęcono ich na ołtarzyku interesów trzymających się koryta działaczy.
Pięciobój nowoczesny nie utrzymał się w programie igrzysk olimpijskich. Jedynie UIPM utrzymało się w rodzinie olimpijskiej. Otrzyma zatem kroplówkę finansową z tytułu benefitów olimpijskich, z czego zapewne niemała część trafi do kieszeni tych, którzy zniszczyli najbardziej olimpijską dyscyplinę – jedyną, która powstała z myślą wyłącznie o igrzyskach. To również był przecież element jej historii.
Pięciobój nowoczesny czeka „ostatnie tango w Paryżu” – i nawiązanie do tego filmu nie jest tu przypadkiem. Wiele osób uważa go za ohydny, a po latach wiemy, że metody wykorzystywane przez reżysera do jego stworzenia były jeszcze bardziej ohydne. Dokładnie to samo należy powiedzieć o tym, co zrobiono właśnie z pięciobojem nowoczesnym – gwałtem do tej dyscypliny wdarł się „małpi gaj”, realizując wyłącznie chore fantazje ludzi kierujących tym widowiskiem. Ludzi, którzy jednak nie potrafili zadbać nawet o jego odpowiednią promocję, zamykając całość swojego „show” na płatnej platformie – coś, na co pozwolić sobie mogą te dyscypliny, które stabilną pozycję w świecie sportu mają.
Na przykład… jeździectwo – które dwa lata temu uznano za „nieperspektywiczne” dla przyciągnięcia widza do pięcioboju, a jednocześnie które samo w sobie przyciąga tysiące na hipodromy, a setki tysięcy, a nawet miliony przed ekrany. Które potrafi zarządzać sobą na poziomie olimpijskim i nieolimpijskim – coś, czego również UIPM nie potrafi (dość powiedzieć, że w komisji zajmującej się właśnie tymi jeszcze bardziej wymierającymi i nieobecnymi medialnie nieolimpijskimi dyscyplinami zasiada Anna Bajan – dawna prezes, obecnie wiceprezes PZPNow – związku, który w 2021 roku odmawiał swoim sportowcom wyjazdu na zawody mistrzowskie w tychże nieolimpijskich dyscyplinach, nawet na własny koszt).
Nie spodziewam się po powyższych akapitach słów chwalących mój obiektywizm – nie mogę być obiektywny w sprawie dyscypliny, którą tak doskonale znam i czuję. Nie potrafię i nie zamierzam znajdować tłumaczenia tej decyzji. Przez blisko dwa lata fantastycznej pracy osób demaskujących kłamstwa kryjące się za tą zmianą nabrałem czegoś więcej niż przekonanie – pewności, że w tym całym „małpim gaju”, który zafundował kibicom UIPM, nie chodzi i nigdy nie chodziło o konie. Chodzi wyłącznie o ludzi i ich brudne interesiki.
Nie wyrzucę tym jednym artykułem całego swojego żalu wobec gwałtu na mojej ukochanej dyscyplinie. I wiem, że wylewającymi się z niego emocjami nie jestem w stanie racjonalnie wytłumaczyć tego, co działo się w świecie pięcioboju nowoczesnego przez ostatnie dwa lata. Szczerze mówiąc – nie wierzę, że w ogóle da się to racjonalnie wytłumaczyć. Bez względu na to, ile ładnych słów zawierających jendak kłamstwa wyplują oficjalne komunikaty UIPM, MKOl-u czy eksperci od PR-u i marketingu, tacy jak Michael Payne. Człowiek, który w latach 80. pomógł Juanowi Antonio Samaranchowi uratować ideę olimpijską. Bo tego odmówić mu nie można – każda idea potrzebuje pieniędzy na ich realizację i utopijne założenie de Coubertina o pełnym amatorstwie, hołubione ekstremistycznie wręcz przez Avery’ego Brundage’a, nie miało prawa bytu wobec postępującej komercjalizacji. Dzisiaj jednak, jak wspomniałem, nie uratował pięcioboju – zamordował go, by pomóc utrzymać w rodzinie olimpijskiej federację, która olimpizm i jego niezaprzeczalny filar – swoich własnych sportowców – ma za nic.