Michał Kwiatkowski został w niedzielę bohaterem kolejnego wielkiego sukcesu polskiego kolarstwa. Polak reprezentujący barwy Ineos Grenadiers wygrał 56. edycję Amstel Gold Race- jednego z najbardziej prestiżowych wyścigów sezonu.
Licząca 254 kilometry trasa z Maastricht do Valkenburgu była tradycyjnie pełna krótkich i dynamicznych podjazdów- łącznie było ich aż 33. Nie od dziś wiadomo, że Amstel Gold Race to wyścig na wytrzymałość- liczne, niedługie wzniesienia sprawiają, że kolarze mocno odczuwają ich skutki. Sztuka tkwi w zachowaniu sił na ostatnie, decydujące kilometry.
Pierwsza część rywalizacji idealnie nadawała się na akompaniament pod niedzielną poobiednią drzemkę. Działo się niewiele- peleton utrzymywał bezpieczną stratę do sześcioosobowej ucieczki, która ostatecznie została zlikwidowana na 45 kilometrów do mety. Od tego momentu rozpoczęła się decydująca rozgrywka. Główna grupa szczuplała z podjazdu na podjazd, szczególnie podczas sekwencji Kruisberg-Eyserbosweg-Fromberg. Później to właśnie Michał na podjeździe pod Keutenberg przeprowadził selekcje w kilkudziesięcioosobowej czołówce- Polak dał bardzo mocną zmianę, po której zaatakował Belg Tiesj Benoot.
W efekcie w grze o triumf pozostało już tylko kilkunastu kolarzy- faworyci zostali pozbawieni swoich pomocników (jedyną ekipą, która w czołówce miała dwóch swoich kolarzy była drużyna Ineos Grenadiers, reprezentowana przez Michała Kwiatkowskiego i Toma Pidcocka). Kwiato zaatakował na 21 kilometrów przed metą- na płaskim terenie, co było dość niespodziewane. Za mistrzem świata z 2014 roku nikt nie ruszył, co spowodowało, że Polak uzyskał kilkunastosekundową przewagę. Na przedostatnim podjeździe wyścigu, którym był Geulhemmerberg, do Michała dołączył Benoit Cosnefroy.
Współpraca w dwuosobowej czołówce układała się wzorowo, dzięki czemu ich przewaga wzrastała i w szczytowym momencie wynosiła około 30 sekund. Polscy kibice oglądający relację z Holandii tonowali emocje, wpatrując się w różnice czasową pomiędzy prowadzącymi a resztą stawki. Kilometry uciekały, a przewaga polsko-francuskiego duetu wciąż oscylowała wokół tych samych liczb- walka Kwiatkowskiego o triumf w pierwszym wyścigu tzw. ardeńskiego tryptyku wydawała się coraz bardziej realna, a później niemalże pewna.
Na 1800 metrów do mety ataku z grupy pościgowej spróbował Mathieu Van der Poel- ofensywa Holendra okazała się jednak nieudana. Gdy zawodnicy wjechali na ostatnią prostą, przewaga liderów wynosiła około 12 sekund- wiadome więc było, że zwycięzcą zostanie Benoit bądź Michał. W polskich domach zaczęło się zaklinanie rzeczywistości, zaciskanie kciuków, wspieranie i legendarne „pchanie” kolarza Ineos Grenadiers. Z przodu jechał Francuz, co wydawało się być lepszą sytuacją dla Chełmżanina. Jako pierwszy ruszył jednak zawodnik znad Loary- Michał długo znajdował się za swoim rywalem, po czym wyskoczył z lewej strony oponenta, zrównał się z nim, po czym obaj wypchnęli swoje rowery na ostatnich centymetrach.
Długo nie wiedzieliśmy kto zwyciężył w wyścigu- kolarze wjechali na „kreskę” w tym samym momencie. Początkowa informacja mówiła o zwycięstwie reprezentanta Francji- Cosnefroy zaczął się nawet cieszyć z wygranej. Jednak wciąż nie zostało opublikowane rozwiewające wszelkie wątpliwości zdjęcie z fotofiniszu. Kiedy się pojawiło, radość momentalnie przeszła z Francuza na Polaka. Kwiatkowski okazał się minimalnie lepszy- wygrał dosłownie o błysk szprychy. O triumfie w 254-kilometrowym wyścigu zadecydowały centymetry, które okazały się granicą pomiędzy zadowoleniem a smutkiem, euforią a rozpaczą. Tym razem kolarska Fortuna okazała się łaskawa dla reprezentanta Polski.
Michał zna już smak Valkenburskiego piwa wypełniającego ogromny kufel, który jest tradycyjną nagrodą dla zwycięzcy- Polak wygrał Amstel Gold Race w 2015 roku. Jego drugi triumf na ardeńskich trasach ma przeogromne znaczenie- po pierwszym miejscu na 18. etapie Tour de France 2020 Kwiatkowskiemu nie udało się odnieść indywidualnego zwycięstwa. Jeden z najlepszych polskich kolarzy w historii nie wykorzystywał swoich szans, a przyjście wielu utalentowanych zawodników do jego drużyny sprawiło, że rola naszego rodaka polegała głównie na pomaganiu kolegom. Tym samym pojawiło się wiele opinii o tym, że kariera mistrza świata z Ponferrady zmierza ku końcowi. W niedzielę Kwiato udowodnił jednak, że wciąż jest w gazie i potrafi walczyć w największych wyścigach sezonu. Amstel Gold Race bez wątpienia należy do jednego z jego ulubionych punktów kolarskiego kalendarza- niedzielne zwycięstwo jest szóstym miejscem w dziesiątce, trzecią lokatą na podium i drugim zwycięstwem Michała w tym wyścigu.
Duma- to uczucie oprócz radości wypełnia teraz serca polskich sympatyków tego sportu. Jesteśmy dumni z tego, że możemy oglądać tak wybitnego przedstawiciela tej dyscypliny z naszego kraju. Ten triumf z pewnością rozświetla mroki miejsca, w jakim obecnie znajduje się nasze kolarstwo szosowe. Na narzekanie jeszcze przyjdzie czas, na razie cieszmy się, bo zwycięstwo w tak prestiżowym wyścigu nie jest powszedniością.
W tym roku sezon ścigania na ardeńskich trasach jest dość nietypowy- wszystko za sprawą przesuniętego o tydzień z powodu wyborów prezydenckich we Francji wyścigu Paryż-Roubaix. Kolarze na bruki wyruszą za tydzień, po czym peleton czeka powrót do ścigania na pagórkach. Biorąc pod uwagę formę, w jakiej znajduje się Michał, Polak z pewnością może się liczyć w kolejnych wyścigach tryptyku: Walońskiej Strzale i Liege-Bastogne-Liege.
Jarosław Truchan