Już w niedzielę poznamy triumfatora 111. edycji wielkoszlemowego Australian Open. Naprzeciw siebie staną Novak Djoković i Stefanos Tsitsipas, dwaj bardzo dobrze znani wszystkim sympatykom tenisa zawodnicy. Czego możemy spodziewać się po meczu finałowym? Czy po raz kolejny dojdzie do deklasacji młodego pokolenia przez serbskiego mistrza? A może to młodzi-gniewni po raz kolejny odniosą triumf nad starą gwardią? Tak czy inaczej, przed nami pasjonujące spotkanie.
Reprezentantowi Grecji z pewnością nie grozi sparaliżowanie występem w meczu o taką stawkę. Tsitsipas miał już okazję grać w finale Roland Garros 2021. Więcej – wtedy jego rywalem też był Djoković. Serbsko-grecki pojedynek spokojnie mógłby zostać uznany za jedną z najlepszych konfrontacji tamtego sezonu. Temu widowisku nie brakowało niczego – emocje, dramaturgia i jakość, czyli trzy najważniejsze składowe wielkiego sportowego wydarzenia, stały na niesłychanie wysokim sezonie. Dla Stefanosa wspomnienia z Paryża nie należą jednak z pewnością do najprzyjemniejszych. Grek przegrał mimo prowadzenia 2:0 w setach i zaprzepaścił okazję na pierwszy wielkoszlemowy triumf w karierze. Od tamtego momentu relacje na przestrzeni Stefanos Tsitsipas – Wielki Szlem nie należały do najlepszych. Poza ubiegłorocznym półfinałem w Australii nie mógł się on przebić przez czwartą rundę turniejów najwyższej rangi. Było to zdecydowanie za mało, jak na tenisistę takiego kalibru i z takimi możliwościami, nie mówiąc o aspiracjach. W styczniu tego roku Stef powrócił tam, gdzie mu najlepiej – na Antypody. Inaugurujące sezon rozgrywki United Cup wypadły znakomicie. Tsitsipas wygrał wszystkie mecze doprowadzając swoją reprezentację do półfinału. Zdecydowanie najtrudniejszym wyzwaniem, jakie czekało na niego Melbourne, była do tej pory czwarta runda i starcie z Jannikiem Sinnerem. Przez wcześniejsze fazy turnieju Grek przeszedł bez straty seta. Mecz z niezwykle zdolnym Włochem trwał jednak na najdłuższym możliwym dystansie i zakończył się wynikiem 3:2 dla Tsitsipasa. Później pokonał bez problemów Leheczkę i Chaczanowa, odpowiednio w ćwierćfinale i półfinale. Droga do finału nie była więc pozbawiona trudności (spotkanie z Sinnerem trwało ponad 4 godziny), ale nie można powiedzieć o niej, aby była wyboista. Stefanos przez sześć meczów pokazał świetny tenis, który pozwolił mu na znalezienie się w najważniejszym meczu pierwszej części sezonu.
Jeśli proces dotarcia do finału w przypadku reprezentanta Grecji nazywamy drogą, to dla Djokovicia był to lot – niezwykle spokojny, bez żadnych konkurencji. Rozegrane do tej pory spotkania możemy podzielić na dwie części. W pierwszych trzech oglądaliśmy Serba oszczędzającego się, grającego na 70% możliwości. Jednakże wraz w wejściem turnieju w decydującą fazę Novak włączył tryb destrukcji i niczym walcem przejeżdżał się po kolejnych rywalach. Na nic nie zdało się wsparcie miejscowej publiki, jakie miał Alex De Minaur oraz wysoka pozycja rankingowa zajmowana przez Andrieja Rublowa – obaj ugrali w meczach z Serbem łącznie zaledwie 12 gemów. Półfinałowa potyczka z Tommym Paulem również, poza pierwszym setem, była dla niego spacerem, spacerem w stronę dziesiątego finału Australian Open. Co ciekawe, nie przegrał on żadnego z dziewięciu dotychczasowych. Jeśli czytają Państwo ten tekst w pozycji stojącej, to lepiej usiąść, bo od podanych za chwilę liczb może zakręcić się w głowie. Dla Novaka będzie to już 33. finał turnieju wielkoszlemowego. Tenisista z Bałkanów wygrał jak dotąd 21 z nich, a potencjalny triumf w niedzielę zrównałby go pod względem wygranych z rekordzistą Rafaelem Nadalem. Nikt do tej pory nie przetestował porządnie Djokovicia, ale uczciwsze jest stwierdzenie, że to on nie dał siebie przetestować. Nie wiemy co się stanie, jeśli grający z urazem Novak (jego lewe udo wciąż owinięte jest bandażem) napotka sporą przeszkodę. Można próbować na wszelkie sposoby tonować zachwyt nad Serbem – biorąc pod uwagę średnią pozycję jego przeciwników w rankingu ATP droga, jaką miał do przejścia Nole była jedną z najłatwiejszych w jego karierze. Niemniej jednak tak znakomitej gry i stracenia jak do tej pory zalewie jednego seta w sześciu pojedynkach nie można kompletnie zbagatelizować – Djoković znajduje się obecnie w kosmicznej formie, która mimo problemów ze zdrowiem wciąż jest nieosiągalna dla większości jego oponentów. To, czy sięgnie po swój dziesiąty tytuł w Australii w dużej mierze zależy wyłącznie od niego.
Jak przy okazji każdego finału jednego z czterech najważniejszych turniejów w roku, jesteśmy zasypywani setkami opinii, typów i analiz. Największe autorytety i tenisowe legendy godzinami dyskutują, wymieniają swoje spostrzeżenia i pochylają się nad najmniejszymi niuansami gry obu zawodników. Lecz pomyślmy teraz, co przed takim meczem może czuć człowiek, który od niedzielnego poranka chce rozpocząć swoje zainteresowanie tym sportem. Bilans wzajemnych konfrontacji wyraźnie wskazuje na Serba (10-3), z czego osiem ostatnich spotkań zakończyło się zwycięstwem Serba. Kursy bukmacherskie także wyraźnie wskazują na Novaka. Czym więc my się ekscytujemy? Otóż, jak doskonale wiemy, najpiękniejsze nie tylko w tenisie jest to, że często nie ma on nic wspólnego z logiką. Djoković może wyglądać na herosa nie do pokonania. Lecz każde wyjście na kort jest rozpoczęciem nowej, oddzielnej historii. Tsitsipas jak najbardziej ma papiery na to, aby pokonać Novaka. Będzie to starcie turniejowej „trójki” z „czwórką”, a więc kto ma zdetronizować Serba w jego królestwie, jak nie Stefanos? W dodatku stawka tego pojedynku będzie podwójna – panowie powalczą nie tylko o wygraną w całym turnieju, lecz o fotel lidera rankingu. W niedzielę powinniśmy dostać wielogodzinne widowisko. Czy dostaniemy? – o tym przekonamy się po meczu, lecz włączenie transmisji w finału Australian Open to obowiązek. Będzie się działo!