Dziś wieczorem rozpocznie się rywalizacja o złoty medal w Polskiej Lidze Koszykówki z udziałem dwóch klubów, które od bardzo dawna nie walczyły o trofeum najlepszego klubu w Polsce. Śląsk nieobecny od sezonu 2003/04, gdy przegrał w finale z Prokomem Trefl Sopot, a Legia gra w finale play-off po raz pierwszy, ponieważ tytuły zdobywali w latach 60 XX wieku, czyli wówczas, gdy play-off jeszcze nie istniało. Kto lepiej rozpocznie tę serię graną do 4 wygranych?
Z perspektywy gospodarzy istotne jest to, że dwie bardzo wysokie porażki we własnej hali z Czarnymi Słupsk ich nie podłamały, a wyszło po prostu doświadczenie i gra pod presją w ważnych momentach. Decydujący mecz numer 5 udało się wygrać w Słupsku kontrolując przebieg meczu od początku do końca. Wreszcie dobra obrona pozwoliła zatrzymać rywala na 71 punktach, podczas gdy poprzednie 2 spotkania to utrata łącznie aż 212 oczek.
Kluczowym zawodnikiem w tej rywalizacji stał się Kerem Kanter, który dołączył do Ivana Ramljaka i Trevisa Trice’a. Turek tylko 2 razy na 9 meczów łącznie w play-off zdobywał mniej niż 10 oczek. Imponował on przede wszystkim wykorzystaniem swoich warunków fizycznych i bardzo mądrym ustawieniem, bo raczej mobilnością, sprawnością nie przewyższał większości rywali.
Bardzo mocny psychicznie jest Aleksander Dziewa, który pomimo bardzo marnej skuteczności był o krok od double-double będąc bohaterem ostatnich minut. Śląsk na pewno ma do poprawy formę przed własną publicznością, ponieważ wysoko przegrał 2 poprzednie pojedynki.
Legia to w fazie pucharowej jedyna drużyna, która nie przegrała ani jednego spotkania. 3:0 z mistrzem Polski, czyli Stalą Ostrów, a następnie w takim samym stosunku z faworytem Anwilem Włocławek musi budzić szacunek. Wojciech Kamiński stworzył potwora, ma pomysł na mecze z mocniejszymi od siebie i to funkcjonuje idealnie.
Przede wszystkim Legia bazuje na wyłączeniu z gry gwiazd swoich rywali. Tak było ze Stalą, gdy bardzo słabo grali Florence, Garbacz, czy Palmer, a więc zawodnicy typowo obwodowi a średnia w tej rywalizacji po stronie mistrza kraju wynosiła raptem 74 punkty.
Nie inaczej było w rywalizacji z Anwilem, gdzie mocno pod górkę mieli Jonah Matthews, Kyndall Dykes i Kamil Łączyński. Nie mieli oni wielu okazji do rzutów, Polak nie notował asyst, a tylko spryt w zasadzie i umiejętne wymuszanie fauli prowadziło do powiększenia ich dorobku punktowego. Anwil z Legią zdobywał średnio 75 punktów, czyli aż o 10 mniej niż w sezonie zasadniczym.
Istotne będzie tym razem ograniczenie Travisa Trice’a, który jest motorem napędowym drużyny Śląska, bardzo dużo rzuca zza obwodu, a nadaje rytm grze Śląska. Poza tym wydaje się, że to Wrocławianie mogą zdominować strefę podkoszową, ponieważ przynajmniej w dwóch pierwszych meczach nie zagra Adam Kemp, co jest sporym osłabieniem dla gości.
Oba kluby niewątpliwie pamiętają ostatnią rywalizację, właśnie w Hali Stulecia, kiedy to Legia wygrała 91:78 nokautując Śląsk w zbiórkach aż 50:29, a bohaterem gości był Raymond Cowels zdobywając aż 26 oczek. Jak bardzo inny będzie dzisiejszy mecz?
Radek Wolski