5 września 2019 roku. Awans reprezentacji Polski do najlepszej czwórki Europy po tie-breaku z Niemkami. Raj dla kibiców, ekspertów i samego zespołu, który – jak się wydawało – w końcu się ukształtował. Wtedy piękna bajka. Dziś niestety tylko bajka. Nieprawdziwa. Bo dziś kadry już nie mamy.
Kadra była, kadry nie ma
Po wczorajszym oświadczeniu reprezentantek Polski, zapowiedziach Agnieszki Kąkolewskiej czy wypowiedziach prezesa Jacka Kasprzyka powiedzmy to sobie jasno. Kadry, która zagrała w meczu z lidu już nie ma. Możliwe, że nigdy nie było. To tylko ładny obrazek, który nam sprzedano. Czas zastanowić się, jak wyglądało to naprawdę.
Jacek Nawrocki został szkoleniowcem reprezentacji Polski już 5 lat temu. Miał pod sobą tak naprawdę 3 wersje kadry. Pokolenie ostatnich pamiętających sukcesy zawodniczek. Tych najbardziej doświadczonych siatkarek, które same, wiedząc, że po kolejnych problemach i porażkach nic z tego nie będzie, a ciągnięcie tego dalej przysporzy jedynie niezdrową atmosferę i kłopoty, przyszły do niego i powiedziały, że w ten sposób nie dadzą rady dalej współtworzyć tego zespołu. Zostały zatem zastąpione przez młodsze siatkarki – choć nie w całości i stopniowo. Ta odmiana nie przyniosła realizacji wszystkich celów, a zwłaszcza koncertowo zaprzepaszczonego awansu na mistrzostwa świata, więc odmładzanie kadry trwało i trwa dalej. Często kosztem innych zawodniczek, co znajduje też odzwierciedlenie w nastroju i emocjach tych odrzucanych, albo grających mniej. To przydarzyło się obecnej kadrze Polek.
Żeby zrozumieć pełnię sytuacji, musimy się cofnąć do 2018 roku. W sezonie reprezentacyjnym dla polskiej kadry do rozegrania były mecze towarzyskie, turniej w Montreux oraz Liga Narodów. Układ dobry pod budowę zespołu, zgrywanie ze sobą zawodniczek, które już rok później mają walczyć o awans na igrzyska olimpijskie oraz zajść jak najdalej w mistrzostwach Europy, współorganizowanych w Polsce. Grają zawodniczki Chemika Police – m.in. Martyna Grajber, Natalia Mędrzyk oraz te, które każdy wówczas typował do kluczowych ról – Smarzek, czy Kąkolewska. Co ważne, te pierwsze w swojej wypowiedzi jako pragnące zmian wymienia Jacek Kasprzyk , prezes PZPS. Wtedy nazwiska zmieniały się dość rzadko, a trener tłumaczył to pulą, z których chce wyłonić te kluczowe w przyszłym sezonie. Tu sprawa się jednak komplikuje. W sezonie klubowym w Chemiku Police jako trener pojawia się Marcelo Abbondanza, z którym Jacek Nawrocki nie byłby w stanie dogadać się nawet gdyby ten mówił płynnie po polsku. Wszystkie trzy zawodniczki kluczowe dotąd dla kadry, wymieniające się de facto pomiędzy sobą graniem, zostają zamrożone, albo wpadają w kryzys formy, zgodnie z tym, jak wówczas pod skrzydłami włoskiego trenera prezentował się klub z Polic.
Zamrożenie, pomysł, zagrożenie
Sytuacja nie do pozazdroszczenia ambitnym zawodniczkom i trenerowi, który miał swój pomysł. Jacek Nawrocki zaczyna przeciwdziałać. Nazwisk nie skreśla, ale w głowie rodzi mu się zupełnie nowy pomysł. 18-letnia wówczas Magdalena Stysiak grała w tymże Chemiku Police w pierwszej części fazy zasadniczej polskiej ligi, ale w lutym nagle odeszła z zespołu, tłumacząc to brakiem kontraktu czy nieporozumieniami z klubem. Kilka tygodni później melduje się w nowym – Grot Budowlanych Łódź, w którym nie pełni jednak kluczowej roli, nawet w spotkaniach o złoto LSK. Ma już zupełnie nowe zadania, wymyślone przez trenera Nawrockiego. To nie żadna rewolucja, żeby utalentowaną atakującą „przerobić” na lewoskrzydłową, która będzie mogła odciążyć swoją koleżankę z prawej strony – w tym wypadku Malwinę Smarzek. Znając potencjał Stysiak, Nawrocki sprokurował jej transfer do klubu swojego asystenta Błażeja Krzyształowicza, gdzie ten miał ją przygotowywać do roli przyjmującej w kadrze. Abbondanza nie dość, że nie chciał z nim współpracować, to nie dawał możliwości zmian w Chemiku, przez co atakującej zaczęły doskwierać odnawiające problemy zdrowotne, z którymi musiała radzić sobie jeszcze w Grot Budowlanych.
Reakcja na pojawienie się de facto nowej w seniorskiej kadrze twarzy? Nie mogła być najprzychylniejsza, zwłaszcza ze strony zawodniczek, które swoje w kadrze miały rozegrać. Tak trudny dla nich sezon spowodował potrzebę zmian i to było akceptowalne. Praca miała się rozpocząć od zera. Nawet jeśli tak się stało, nikt nie spodziewał się, do jakiej formy dojdzie Stysiak. Potencjał, warunki fizyczny, młody wiek. O tym wszyscy wiedzieli, ale tylko ona i wierzący w nią Nawrocki mieli świadomość tego, gdzie ją to może zaprowadzić. A zaprowadziło do kluczowych piłek mistrzostw Europy, wcześniej trosce o zdrowie przy lekkiej kontuzji podczas kwalifikacji olimpijskich, a także regularnemu ogrywaniu kosztem innych w Lidze Narodów. Nie dyskutuję o słuszności, bo według mnie poziom i forma wskazywały na nią, co zresztą odnalazło odpowiedzi w wielu sytuacjach na przestrzeni całego sezonu. Jednak jej wprowadzenie i to, że była pomysłem stricte Jacka Nawrockiego w sytuacji, w której znalazła się reprezentacja, każe myśleć, że nie była ulubionym tematem, zwłaszcza wśród tych, które wypchnęła tym samym ze składu. Jedna z wymienionych przyjmujących swoimi emocjami już kiedyś rozbiła jeden zespół, co śledzący naszą ligę doskonale zapewne pamiętają.
W kontekście Stysiak ważne są jeszcze słowa samej zawodniczki, które pojawiły się w jej wypowiedzi tuż przed wyjazdem na turniej Final Six Ligi Narodów. – W przyszłym sezonie nie chcę być już przyjmującą. Twierdzę, że jestem w stanie dać kadrze dużo więcej jako atakująca i to w tej roli widzę się po tym sezonie. Trener nakłonił mnie do roli, którą mam w tym sezonie tylko w kontekście walki o wyjazd na igrzyska i w mistrzostwach Europy – mówiła. To tylko otwiera możliwą dyskusję o tym, jak miałby zmienić się skład Polek na kolejny sezon i kto mógłby na tym zyskać, a kto ucierpieć. W oświadczeniu oraz wrześniowym liście siatkarek brak podpisu Stysiak, która nie sprzeciwiła się komuś, kto pomógł jej siatkarsko urosnąć, stać się kimś lepszym, co stało się naturalne. Stysiak była lepsza od innych, co widział każdy i co teraz udowadnia w klubie. Obrażanie się na nią nie było uzasadnione w żadnym stopniu. Teraz zostało zdementowane, ale ta szatnia kłamała już nie raz…
Boisko to nie wszystko
Maria Stenzel, czyli druga z wyłamujących się od podpisania sprzeciwów względem sztabu i związku dokumentów, jest jedną z najbardziej utalentowanych polskich libero. Brak sprzeciwu. Dlatego sporym paradoksem jest to, jak wygląda z boku sytuacja, gdy coraz częściej to jej nazwisko pojawia się w kontekście „zażyłych, bliskich relacji z jednym z członków sztabu”. Bo sportowo i tak to powołanie miałoby szansę się obronić. Jednak doniesienia pojawiające się m.in. na forum LSK, gdzie spekuluje się o jej związku z Błażejem Krzyształowiczem, trenerem wicemistrzyń Polski Grot Budowlanych rzucają na to zupełnie inne światło. Zwłaszcza, że trener Nawrocki w swoim oświadczeniu nie odnosi się do zarzutów siatkarek, nie poruszając zatem i tego wątku, a prezes Kasprzyk mówi o tym w kompletnie niestosowny, wręcz nieetyczny sposób. Wskazuje bardziej na bagatelizowanie problemu, który wydaje się być jednym z głównych kłopotów skupiających się poza boiskiem.
Tych jest więcej. Siatkarki uważają, że miały grać z kontuzjami, być obrażane, a w trakcie meczów, zamiast wspierane przez sztab, krytykowane i traktowane krzykiem oraz agresją. Styl Jacka Nawrockiego każdy zna i wie, że potrafi być impulsywny, ale nie wierzę w to, że dziewczyny chcąc z nim współpracować oczekiwały, że zmieni się w kogoś, kim absolutnie nie jest. Zwłaszcza, że krytyka często im się przydawała, była konstruktywna. Inna sprawa, że trener w wypowiedziach dla mediów nie stosował półśrodków, często wymieniając z nazwisk zawodniczki, które powinny pomyśleć dłużej nad poziomem swojej gry i przyszłością w kadrze. Co więcej, podczas mistrzostw Europy nawet dziennikarzom dało się we znaki, że szkoleniowiec zamiast napędzać zespół przed meczami ze słabszymi rywalami, jak Ukraina czy Słowenia – obawiał się ich, a swoje zawodniczki uważał za niestabilne. Każdy inny trener, z którym rozmawialiśmy poza realnym oglądem sytuacji w turnieju, był przede wszystkim pewny swojej drużyny. U nas to nie występowało, było więcej znaków zapytania, niż zdań, którymi można podnieść na duchu. To znalazło swoje ujście w absolutnie absurdalnym meczu z Belgią, który przegraliśmy w 5 setach. Po jego zakończeniu zamknięto drogę do mixed zony, a dziewczyny udały się do szatni. Tam wzięły los w swoje ręce, rozmawiały ze sobą i zmotywowały na następujący później, wygrany mecz kończący fazę grupową – z Włoszkami.
Nawrocki w swoim oświadczeniu nie bardzo zainteresowany jest argumentami zawodniczek, tak jak według nich nie słuchał głosu zespołu przez większość swojego czasu w roli trenera kadry. Brak komunikacji – o tym mówią zawodniczki, brak kontaktu z nimi podczas sezonu. Zakładam, że bardziej chodzi tu o brak pogłębienia tego kontaktu, bo inicjacja była i same o tym mówiły dziennikarzom. Gdy zadzwoniłem jednak do trenera Nawrockiego z prośbą o komentarz w sprawie niedawnego losowania Ligi Mistrzyń, już nieco po jego zakończeniu, okazałem się jego informatorem w sprawie składu grup z polskimi klubami… Szkoleniowiec znalazł zresztą kolejnego winnego ostatnich wydarzeń, po własnych zawodniczkach i agentach. Mianowicie media, generalizując. Bo nie wymienia poszczególnego dziennikarza, który napisał artykuł o liście sprzed dwóch miesięcy, gdy akurat zrobiło się głośniej o kwalifikacjach olimpijskich, nie tych, którzy ewentualnie mogli jeszcze bardziej nakręcić temat. Media, z którymi dotąd żył w większości w uśmiechu, rozmawiając długo, wiele rzeczy tłumacząc. I nie mówiąc jak się okazało rzeczy najważniejszych. Starając się wszystko zamieść pod dywan, być może przetrwać. Teraz nadal próbuje, choć mam wrażenie, że już się nie da. Za dużo się już wylało, choć trener i związek chyba wciąż nie zdają sobie z tego sprawy. Żyli w zgodzie z sytuacjami niemożliwymi do stworzenia odpowiedniej atmosfery, zgody i zrozumienia pośród całej reprezentacji.
Niemowy i głusi
Uśmiechy, klepanie się po plecach, słowa o zgodzie i harmonii do pracy. Kłamstwa, sztuczne pokazywanie, jak wszystko jest w porządku, ukrywanie problemów. Dwie zupełnie inne kadry, ta w trakcie sezonu i po nim. Chęć rozwiązania sprawy przyszła późno, dziś można oceniać, że za późno. Mówimy tu o sporej odwadze, ale jeśli ktokolwiek miał pretensje do trenera Nawrockiego o krytykę medialną, to dlaczego nie można było się z tym rozprawić tak samo? Tu już nie chodzi o żaden sposób załatwiania sprawy, bo wyszła ona według siatkarek poza kanon tego, co uważa się za normalne. Takich spraw nie rozwiązuje się polubownie, zwłaszcza jeśli się nie da. A nie dało się i cóż… chyba nie wypadało tylko czekać aż ktoś wykorzysta ich wiedzę do swoich potrzeb i później płakać o to w kolejnych pismach. Skoro załatwienie czegoś za zamkniętymi drzwiami nie wypaliło, czemu pozostało oczekiwanie aż sprawa wybuchnie? I w drugą stronę. Dlaczego sztab nie chciał ratować jakiegokolwiek honoru zmianami, które mogłyby to jeszcze choćby podtrzymać? Dlaczego kryto osoby, których już tam być nie powinno? Jeśli zespół zostanie odnowiony to będzie najbardziej sztucznym tworem w historii polskiego sportu.
Kto jest winny? Wewnątrz wydaje mi się, że wizja problemów się jeszcze rozkłada – zależnie od patrzącego w różnych proporcjach. W żaden sposób nie pomógł tu jednak związek, który na wszystkie sygnały okazał się głuchy. Nie zrobił nic, żeby zapobiec tej sytuacji, nie ufał siatkarkom i od początku jest w tej wymianie uprzejmości jednostronny. Eksperci uważają, że potrzeba tu mediatora. Wątpię jednak, żeby pomysł z pozostaniem i zawodniczek i trenera przeszedł. Zbyt dużo się wydarzyło i tu nie pomoże adwokat, strażak z benzyną tym bardziej, a już na pewno nie trener, który zamierza złagodzić coś, co według zawodniczek sam długo niszczył.
W tę kadrę dało się uwierzyć. W jej wyniki, relacje, zrozumienie. Teraz są tylko problemy, afery i słowa, których nie chcieliśmy słyszeć. Igrzyska miały złączyć dziewczyny mające wspólne marzenia. Teraz staną się symbolem buntu i utraty tej szansy. Wspólnie burzonej szansy, na którą teraz patrzy się we łzach złości.
Autor: Jakub Balcerski