W środę byliśmy świadkami 17. etapu kolarskiego wyścigu Giro d’Italia. Po finiszu z peletonu najlepszy okazał się reprezentant gospodarzy Alberto Dainese.
Środowy etap moglibyśmy porównać do reklam przerywających pasjonujący film w jego najciekawszym momencie. Dzień wcześniej byliśmy świadkami pierwszego na tegorocznym wyścigu dookoła Włoch pojedynku między faworytami, dzień później – Giro wjeżdża w decydujące fragmenty, najeżone długimi wspinaczkami. Pomiędzy został natomiast zaplanowany 17. Etap – liczący 197 kilometrów odcinek, płaski niczym stół, na którym Włosi ustawiają espresso oraz spaghetti.
Był to więc dzień na przeczekanie, nic ciekawego nie miało prawa się wydarzyć. Scenariusz był znany i przewidywalny. Trudno jest się więc rozpisywać o przebiegu rywalizacji. Ucieczkę dnia, z góry skazaną na niepowodzenie, utworzyło łącznie czterech kolarzy: Thomas Champion, Diego Pablo Sevilla, Charlie Quaterman oraz Senne Leysen.
Najwaleczniejszy i najwytrwalszy z nich okazał się ten ostatni. Kolarz ekipy Alpecin-Deceuninck zaatakował z odjazdu na około 22 kilometry przed metą, gdy peleton miał uciekinierów praktycznie „na widelcu”. Samotna akcja Belga trwała dosyć długo, lecz z każdym kilometrem malały szansę zmęczonego całodniowym pedałowaniem w ucieczce kolarza. Ostatecznie peleton dogonił go równo 5 kilometrów przed końcem.
O tym kto zostanie zwycięzcą zadecydował końcowy finisz. Mistrzostwa w rozprowadzaniu zdecydowanie wygrała ekipa DSM z Deinese na czele. Jako pierwszy z rozpędzonej grupy ruszył jednak Michael Matthews. Długi finisz – charakterystyczny dla tego zawodnika – tym razem nie przyniósł skutku. Australijczyk w końcówce został wyprzedzony przez dwóch Włochów – lidera klasyfikacji punktowej Jonathana Milana oraz Alberto Dainese. Lepszy o milimetry (dosłownie) okazał się drugi z nich, dzięki czemu drużyna DSM mogła cieszyć się z pierwszego na tegorocznym Giro wygranego etapu.
Faworyci w środę mieli dzień odpoczynku od rywalizacji. Liderem pozostał Geraint Thomas.